Historia

Maria Krystyna Habsburg należała do znanego europejskiego rodu dynastycznego. Wśród przodków miała wielu cesarzy, królów, książąt.

Należała do dynastii piastującej funkcje i trony w największych dworach i stolicach „Starego Kontynentu” Z pozoru więc dziwnym może się wydawać, absurdalnym nieco wręcz, że ktoś o takich koneksjach i korzeniach ulubił sobie – żeby nie popadać w egzaltację i nie używać mocniejszych określeń – akurat taki Żywiec? Zawsze za jej życia niezbyt duży, dla wielu właściwie prowincjonalny, ledwie powiatowy, osadzony gdzieś w sennej i zacofanej Galicji. Trochę niewiarygodne, a jednak nie chce być inaczej. Nie sposób w to nie wierzyć, skoro tak niedawno temu jeszcze można ją było widzieć w Żywieckim Parku lub Pałacu, gdzie osiadła na ostatnie lata życia. Fakt praktycznie namacalny. Historia na wyciągnięcie ręki.

Można sobie zadać pytanie, czy to aby nie efekt częstej cechy starszego wieku u ludzi? Sentymentalnego powrotu do arkadii najmłodszych lat, do – jak pisał poeta – przedświata dziecięcego, którego wady czas zasypuje. Nie sposób uznać takie przypuszczenie za uzasadnione. Przecież księżna, podobnie jaki jej rodzice, przywiązanie do Żywca i Polski ogółem okazywała słowem i czynem w wielu wcześniejszych etapach swojego życia. W okresie międzywojennym, w czasie II wojny światowej, czy tuż po niej. To nie tylko przywiązanie. Maria Krystyna Habsburg skupia w sobie, jak w soczewce losy wielu przedstawicieli polskich wyższych sfer, żyjących w podobnych jej latach. Wiedli prawie sielankowe życie w międzywojniu. Wojna i lata po niej, to znaczna bardzo degradacja materialna i społeczna. Potem emigracja. Ostatecznie powrót nad Wisłę, dla spokojnego spędzenia starości. Jakby ktoś z życiowej układanki tych Polaków, o nazwie Polska, wyjął kilka klocków i między połową lat 40-stych, a 90 tych pozostała czarna dziura.

Jaki pokrótce przebiegało życie księżnej?

Maria Krystyna Habsburg urodziła się 8 grudnia 1923 roku w Żywcu. Była pierwszą Habsburżanką z polskim obywatelstwem. Jej matką chrzestną była królowa Hiszpanii, po której otrzymała imiona. Lata do wybuchu II wojny światowej spędziła w Żywcu, mieszkając w pałacu. Początkiem wojny jej rodzina została przymusowo przesiedlona do Wisły. Nie Żywiec, ale ciągle jeszcze Polska. Po wojnie zamieszkali w Krakowie. To też jeszcze Polska. Następne lata, to już emigracja. Szwajcaria i Szwecja, między innymi. I na ostatnie lata życia znów Polska, znów Żywiec. Jakie były początki w mieście na Sołą i Koszarawą?

Rodzina Księżnej zamieszkała w Żywcu, ponieważ jej dziadek zapałał szczególnie ciepłym uczuciem do tego miasta. Zamieszkali w tutejszym zamku, którego rozbudowę rozpoczął Albrecht Fryderyk. Karolowi Pietschce - żywieckiemu architektowi - zlecił jego przebudowę i nadbudowę. W roku 1898, kiedy wszyscy już w nim mieszkali, skrzydło południowe przedłużono w kierunku wschodnim. Tak i wtedy powstała słynna sala lustrzana.

Jak Księżna pamięta najmłodsze lata i życie w zamku? Może obrazoburcze, ale pierwsze co kojarzy, to że była tam jedna ubikacja. Wspomina też obrazy Vermeera, Rembrandta, Tycjana. W zasadzie to ich kopie. Podobno sprytnie miały pod ramkami schowane podpisy w stylu: „kopiował ten a ten”.

Pierwsze skojarzenia habsburżanki z pałacem, to wcale nie widok przed oczami jakichś wyszukanych piękności. Podobno wystrój wnętrz znacznie się poprawił, gdy zajęła się nim matka Marii Krystyny, Alicja. Niemniej jednak to dziadkowie, dopóki żyli, de facto rządzili w zamku. Jeżeli na przykład służba otrzymała jakieś polecenie od kogoś młodszego, o pozwolenie na jego wykonanie zwracała się do nich. Żywieccy Habsburgowie odziedziczyli po nich przywiązanie do regionu i po ich śmierci pozostali w mieście. Do nowego wystroju wracając, to wymienić można, że przez starania Alicji między innymi wyłożono nowymi płytkami łazienki, czy też zainstalowano nowe wanny i umywalki. Było co instalować, ponieważ w pałacu funkcjonowało wtedy 18 łazienek. To między innymi dlatego, że na każde pomieszczenie dla gości składał się salon, sypialnia i właśnie łazienka. Księżna zapamiętała też, że na pościeli wyhaftowane były austriackie, cesarskie korony. Z inicjatywy jej matki odnowiono, po kilkudziesięciu latach, „salę lustrzaną”. To w tej sali, w jej głębi, na podwyższeniu była estrada, gdzie przy różnych okazjach grywała orkiestra. A Księżna paliła tam pierwsze papierosy.

To wnętrze. Co poza nim? Z najmłodszych lat Maria Krystyna zapamiętała przyzamkowy park, jako bardzo bogaty w rozmaite drzewa i krzewy, które jej dziadek przywoził z podróży. Do pielęgnacji parkowej flory zatrudniona była Miss Brenda Calvin i jej asystentka Miss Kit Beckh. Przebudowano nieco alejki. W szczególności mostki, które zmieniono na półokrągłe, czyli takie, po jakich przejść można dziś. Na dziedzińcu, pomiędzy starą a nową częścią, wybudowano studnię. Okalały ja piękne klomby, na których wiosną kwitły tulipany i róże. Kwiatami zajmował się ogrodnik, pan Michał. W szczególnej pieczy zachowywał gazon angielski przez Nowym Zamkiem. Wokół fontanny zbudowano pergole, przy których posadzono galicynie. To pierwsze wspomnienia Księżnej Marii Krystyny Habsburg z zamku i życia w nim.

Innym, nierozerwalnie z Habsburgami związanym przedsięwzięciem w okolicy, był oczywiście browar. Szczególną dbałość wykazywali Habsburgowie względem doboru kadry kierowniczej. Wychodzono z założenia, że to czynnik o decydującym znaczeniu dla jakości ważonego piwa. Zwłaszcza, że browar i piwo traktowano jako wizytówkę swoich dóbr. Księżna zawsze obdarzała go mianem Zdrój Żywiecki. W latach dwudziestych browar produkował: Zdrój Żywiecki, Marcowe, Ale, Portowe i Słodowe. To ostatnie jednak się nie sprawdziło i rozlewane było bardzo krótko. Księżna nie mogła za wiele powiedzieć na temat smaku poszczególnego z nich, ponieważ przed wojną piwo było napojem typowo męskim.

Obok browaru, ważnym obszarem żywieckich włościan były lasy. Podobnie jak browar, we wspomnieniach Księżnej, dobrze utrzymane i zarządzane, dokąd sięga ona pamięcią. Habsburgowie w latach 20-tych poprzedniego wieku byli właścicielami Fabryki Suchej Destylacji Drewna w Węgierskiej Górce. Oprócz tego posiadali tartaki i gorzelnie. Za całokształt tych dziedzin odpowiadali: najpierw Alojzy Cyhan, potem Mieczysław Mączyński. To im przypisać należy sukces w postaci zdobycia dużego złotego medalu na Powszechnej Wystawie Krajowej Poznaniu w roku 1929.

Ojciec Księżnej, Karol Olbracht, otrzymał medal za udział w Wojnie Polsko – Bolszewickiej, co też było wyrazem jego przywiązania do Polski i pośrednio Żywca. Habsburgowie dostali też honorowe członkostwo w żywieckim Towarzystwie Gimnastycznym „Sokół” i tutejszym Związku Strzeleckim.

Taki był Żywiec Habsburgów w pierwszych latach życia Księżnej Marii Krystyny. Wiadomo ze źródeł pisanych i jej ust, że gdy się urodziła, zabiły wszystkie dzwony w mieście. Było to dnia 08.12.1923 roku.

Koniec tamtej dekady zaowocował, można powiedzieć, owocem bardzo zgniłym. Wywołanm krachem na amerykańskiej giełdzie wielkim kryzysem, który po kilku latach dotarł i do Galicji. Była to okoliczność, jaką Księżna zapamiętała szczególnie. Dynastia, w czasie tej zapaści, bardzo pomagała miejscowej ludności. Paczki żywnościowe roznosił między innymi ojciec burmistrza Szlagora. Rodzina Habsburgów opiekowała się przytułkiem dla najbiedniejszych obywateli, który znajdował się w miejscu dzisiejszego Domu Katolickiego.

Dzieci Habsburgów wychowywała pochodząca z Żywieccczyzny Apolonia Sternalska. Młodzi szybko obdarzyli ją przezwiskiem Polcia. Zapamiętana przez Księżną jako osoba o złotym sercu, wręcz uwielbiana. Zapamiętana w takim świetle pomimo tego, że według Mari Krystyny Polcia faworyzowała jej młodszą siostrę, Renatę. Nauczycielem z kolei była Zofia Starorypińska. Edukowała dynastyczną dziatwę i dbała o ich wychowanie. Miała do dyspozycji salon, sypialnię i łazienkę. Jej rolą był też nadzór nad pozostałymi nauczycielami. Panienki z dobrych domów w tamtych latach musiały uczyć się francuskiego i gry na fortepianie. W zamku w tamtym czasie było 5 hebanowych fortepianów. Było więc na czym się uczyć. Ilość nie przekładała się jednak na jakość muzycznego kształcenia. Księżna nie wspomina tego najlepiej, uważając, że gra na fortepianie jej po prostu nie szła. Niestety wszystkie te fortepiany zginęły gdzieś, w wojennej zawierusze.

Nauczycielem był też Stefan Brach. On z kolei uczył wszystkich innych przedmiotów, niż języki i muzyka.

W soboty pałacowi juniorzy chodzili gromadnie do łaźni parowej. Znajdowała się tam, gdzie dziś Fundacja Pomocy Dzieciom, przy ul. Witosa.

Trudno już teraz stwierdzić jednoznacznie czy była to presja rodziców, czy oddolna inicjatywa nauczycieli, jednak młodzi Habsburgowie wychowywani byli nie tylko w rygorze dworskiej etykiety i dla przyswojenia sobie jej, ale taż po prostu na dobrych Polaków.

Przed wojną, jak wspomina Księżna, park przyzamkowy był częściowo udostępniany mieszkańcom Żywca i jego okolic. Część ogólniedostępna była oddzielona od pozostałej łańcuchem. Wszystkiego pilnował dozorca, pan Dobosz. Był on osobą już niemłodą. Gdy przechodził koło niego ktokolwiek z dynastii, za każdym razem kłaniał się ściągając czapkę. Nie dał się przekonać, żeby nie robić tego każdorazowo. W związku z czym, młodocianym zostało polecone jak najrzadziej obok Dobosza przechodzić, aby nie zmuszać go do niepotrzebnego wysiłku. Świadczy to o szacunku i dobrych stosunkach Habsburgów z żywczanami.

Dobosz Doboszem, mimo to jednak, we wspomnieniach Księżnej, stosunki dworu z mieszkańcami miasta były obarczone sporymi minusami. Habsburgowie, zwłaszcza ci młodzi, żyli wycofani, w pewnej izolacji, w oderwaniu od codzienności, jaka zajmuje i zajmowała inne dzieci. Przez co, jak to określiła sama Maria Krystyna – byli „nieprzetarci społecznie”. Nie uczyli się w szkołach publicznych, nie mieli kontaktu z rówieśnikami. Dzieci zza płotu nie przychodziły do nich. Nie spotykali się też w innych miejscach, co Księżna odnotowuje z niemałym żalem. Prawo wejścia za płot miała jedynie córka Państwa Kempińskich z Moszczanicy. Byli to przyjaciele matki, Alicji.

Po obiedzie pałacowa dzieciarnia musiała oddawać się sjeście, nawet jeśli w parku trwały jakieś spotkania starszych osób.

Może coś jednak poza murami? Oczywiście! Księżna uwielbiała na przykład żywieckie krówki. Kupowano je obok zamku, w cukierni „U Kempysa”. Ponieważ panience z zamku nie wolno było samej chodzić po mieście, księżnej towarzyszyła w wyprawach po krówki Miss Cook, albo pani Starorypińska. Wydawała na nie dużą część kieszonkowego. Smak dzieciństwa musiał się głęboko zakorzenić, ponieważ gdy zobaczyła podobne w Davos, zaraz nabyła dużą ilość.

Uroczyste posiłki jadane były w ramach pełnej etykiety. Wieczór, gdy w pałacu byli goście, zwykle kończył się balem. Gośćmi bywali między innymi Czartoryscy.

Któregoś razu ojciec zaproponował, żeby księżna i jej brat zrobili coś dobroczynnego z kieszonkowym. Złożyli się na kozę, dla znajomych zubożałych mieszczan – państwa Kubalańców. Koza kosztowała wtedy 12 złotych.

Spoufalanie się ze służbą zamkową, czy nawet rozmowa z nimi, były surowo zakazane. Szefową służby żeńskiej przez długi czas była Węgierka, a potem Polka, pani Reimschussel. Dystans pomiędzy paniami a dziećmi był jednak duży. Przecież byli pracownikami. Sympatią dzieci cieszył się za to ogrodnik, pan Kowalczyk. Ojciec Księżnej został natomiast chrzestnym majordomusa, Leona Gizickiego. Służba żeńska mieszkała na poddaszu. W Starym Zamku mieszkali natomiast urzędnicy. Pokojówki księżna zapamiętała jako ubrane w niebieskie sukienki i białe fartuchy. Męska część natomiast w czerwonych i srebrnych liberiach oraz długich czarnych spodniach. Majordomus Gizicki nosił czarną liberię, ze spodniami do kolan.

Przywoływany już ogrodnik Roman Kowalczyk pielęgnował ogród. Zwłaszcza truskawki i róże, czyli część od strony dzisiejszego 3 i 4 bloku Osiedla Parkowego.

Habsburgowie, we wspomnieniach Księżnej, utrzymywali dobre stosunki z Żydami z Zabłocia. Maria Krystyna zapamiętała rabina idącego ulicą, z misiurką na głowie, w czarnym surducie i w białych skarpetach. Za nim podążała rabinowa z synami. W czasie wojny hitlerowcy zarzucili ojcu Księżnej prożydowskość.

Zgodnie z przywilejami, jakie Habsburgowie otrzymali od papieża, mieli w zamku własną kaplicę i domowego kapelana. Wszyscy członkowie rodu mieli w niej wyznaczone miejsce, według starszeństwa. Kaplica nie przetrwała niestety do dziś. Kapelanem domowym był ksiądz kanonik Fr. Rosner. Bierzmowania udzielał przyjeżdżający z Krakowa Ks. Metropolita St. Sapieha.

Religii nauczał natomiast ks. kanonik Feliks. Domowy kapelan spowiadał też mieszkańców zamku.

Zwykle w pierwszy piątek i sobotę miesiąca. Pierwsza komunia Marii Krystyny celebrowana była w kaplicy zamkowej 29 czerwca 1932 roku, w dzień św. Piotra i Pawła.

Pokój księżnej znajdował się tam, gdzie „oklapła tuja i zakratowane okno.” O godzinie 06.45 budziła niania albo pani Starorypińska. Po odbyciu toalety młodociani szli do kaplicy na modlitwę. Śniadanie było z reguły angielske – jajko na twardo, na miękko albo jajecznica. Po śniadaniu przychodził czas na naukę i odrabianie lekcji. Dzieci z pałacu egzaminy państwowe zdawały w państwowej szkole. Księżna zdała ‘”małą maturę” i egzamin do liceum. Egzaminy były dla niej dużym przeżyciem. Głównie z tego powodu, że dostarczały możliwość kontaktu z rówieśnikami. Przed egzaminami szli na ul. Kościuszki, do sklepu państwa Zacharis, by zakupić nowe pióra. Księżna zdawała egzaminy w Żeńskiej Szkole Powszechnej. Dziś mieści się tam gimnazjum nr 2, przy ul. Zielonej.

Jak wspomina Maria Krystyna stanu zdrowia dzieci doglądał pediatra z Bielska, Max Rosenman. Przy ewentualnym wystąpieniu problemów z zębami powóz konny zawoził do Zabłocia, do starego Żyda o nazwisku Steele.

Święta Bożego Narodzenia spędzano w pałacu. Ubierana była choinka, podawano polskie potrawy. W kaplicy odbywały się modlitwy.

W czasie śnieżnej zimy Księżna miała zrobione zdjęcie w parku, z zaprzężony kucykiem. Fotografia zrobiła karierę. Opublikowano ją w IKC. Konno młodzież jeździła po parku najchętniej główną alejką, zwaną Kannoniczą. Konie trzymane były też w stajni, w Wieprzu.

Po parku Księżna lubiła też jeździć rowerem, raczej wieczorami. Kiedy udawało się wyjeżdżać poza ogrodzenia zamku konno, wówczas za Księżną musiała na rowerze jechać przyzwoitka. Jeźdźczyni jej zwykle uciekała.

Wolnego czasu nie było w pałacu zbyt dużo. Jeśli już się przytrafił, jeździli konno i na rowerach. Chadzali też na spacery, nad Koszarawę i Sołę. Mimo, że parkowy staw był brudny, uczyli się w nim pływać. Młodzi Habsburgowie pływali w stawie razem z karpiami i złotymi rybami. Księżna lubiła pływać kajakiem po wodnych arteriach i chować się przed ludźmi pod mostkami. Kajaki przechowywane były w Domku Chińskim, zwanym wtedy pagodą. Wakacje spędzali często w Śrubicie, leśniczówce za Rycerką, należącej do rodziny. Stamtąd chadzali na wycieczki na Wielką Raczę, skąd widać było Babią Górę, a Księżna marzyła, aby dotrzeć i tam. W leśniczówce nie raz też odbywała się nauka, jeśli było to poza wakacjami. W zimie natomiast często bywali w Soli, gdzie gościli u zarządcy swoich dóbr, pana Boechma. Jak przystało na osobę z rejonów górskich, jeździła na nartach. Na łączce, na Grapie. Podobno za wieledziesiąt lat ktoś ją zapyta w Szwajcarii, gdzie się uczyła jeździć? Odpowie, że na Grapie.

Jak większość z nas wie i co naocznie mogła stwierdzić, Księżna Maria Krystyna Habsburg przyjechała do Żywca w 2001 roku i pozostała w nim aż do śmierci, czyli 11 lat. Pozostała, mimo że było różnie ze zdrowiem i sprawami formalno-socjalnymi. Mimo, że na moment powrotu – w jej oczach – Zamek był podniszczony. Mimo, że nie było już sklepu z przyborami szkolnymi. Za to park niewiele się zmienił, a drzewa stały się bardziej majestatyczne. To też, albo przede wszystkim dowód na bliskość naszego miasta w jej sercu. A nam pozostaje zapożyczyć zdanie z dosyć poetcznego tytułu Czesława Miłosza: „jakiegoż to gościa mieliśmy”.

Autor: MC

Źródło: „Księżna. Wspomnienia o polskich Habsburgach” Adam Tracz, Krzysztof Błecha; wyd. BONIMED Żywiec 2009, materiały w bibliotece Muzeum Miejskiego w Żywcu.