Historia

Zabójstwo arcyksięcia Franciszka Ferdynanda w Sarajewie 28 czerwca 1914 r. stało się bezpośrednią przyczyną wybuchu I wojny światowej. Już w sierpniu 1914 r. oddział „Strzelców” składający się z mieszkańców Żywca i powiatu ruszył ku granicy Królestwa Polskiego. Żywczanie bezpośrednio zaangażowali się w walkę o odzyskanie niepodległości przez Polskę. Również kierownictwo i nauczyciele szkoły żeńskiej w Żywcu postanowili wesprzeć żołnierzy walczących na frontach Wielkiej Wojny. Byli przecież wśród nich ich krewni: bracia, ojcowie, kuzyni, stryjowie, a także znajomi.

Już 14 sierpnia 19 14 r. z inicjatywy i staraniem dyrektorki pani Aleksandry Tournelle odbyło się w szkole zebranie zaproszonych osób, w celu organizacji działalności pomocowej w trzech sekcjach[1]:

„Do pierwszej zapisywałam osoby, które pomagać chciały w szyciu bielizny i odzieży dla legionów. Do drugiej osoby współdziałające z Samarytaninem polskim. Do trzeciej sekcji należała opieka nad dziećmi i młodzieżą w czasie wojny . Powstawała w szkole szwalnia, w której pracowało po 20 do 22 osób dziennie, przeważnie byłych uczennic tutejszej szkoły, panien i mężatek. Obok 2 szkolnych maszyn do szycia, wypożyczyliśmy 16 maszyn z domów prywatnych. Praca dzienna trwała od 8 rano do 10 wieczór z małą przerwą obiadową. Kierowniczką szwalni była Pani Marja z Miodońskich Kazimierzowa Ziemnowiczowa. Ona i Pani Wolińska przykrawały koszule, plecaki, kamasze, owijacze, onuczki. Materjałów dostarczał powiatowy oddział N.K.N. Nie było ubogiej wioski, żeby przynajmniej wałka płótna z domowego warsztatu nie złożyła w wydziale powiatowym. W szkole tutejszej w szwalni uszyto i dostarczono Komitetowi dla legionistów, których powiat następnie wyprawiał do kadr legionowych: 325 koszul, 68 plecaków, 96 par kamaszy, 300 par onuczek. Następnie pracowniczki szwalni pomagały bezpłatnie p. Rybarskiemu, który otrzymał z N.K.N. zamówienie na 400 czapek wojskowych dla Legionów.

Sekcja samarytańska pracowała równocześnie. Po południu, od godziny 5 do 6 odbywały się bezpłatne wykłady o pielęgnowaniu rannych i chorych z praktycznemi ćwiczeniami zakładania opatrunków i t.p. Uczęszczało na nie 67 osób, przeważnie byłych uczennic tutejszego zakładu. Wykłady teoretyczne o pielęgnowaniu chorych i służbie samarytańskiej prowadziłam osobiście; ćwiczenia praktyczne i pokazy Pani Kaufman Gabryela, która ukończyła była fachowe kursy, a którą o pomoc uprosiłam.

W sekcji trzeciej pracowaliśmy na razie około skupienia dziewcząt od 14 do 16 lat w oddziały skautek. W wykładach o prawie skautowskim pomagała mi Pani Marja Władysławowa Kępińska. Zebrania skautek odbywały się w niedziele i święta. Spośród grona nauczycielskiego pomagały niekiedy w szwalni lub interesowały się skautkami p. Mrozicka, Dankówna i Sewerynówna”.

Rok szkolny 1914/15 rozpoczął się normalnie. Niestety już 19 września 1914 r. nauka została przerwana. Szkoła została zajęta na stację zborną dla żołnierzy c.k. armii. W salach szkolnych gromadzili się żołnierze rozbitych przez rosyjską armię pułków wojsk austro-węgierskich: Tyrolczycy, Styryjczycy, Ukraińcy. Przybywali żołnierze bardzo sponiewierani, wielu chorych, umęczonych strasznymi walkami w Galicji wschodniej. Nie mieli ze sobą żadnych zapasów bielizny, poszarpaną odzież i obuwie. Żołnierze przy studni na podwórzu prali jedyną koszulę, jedyną chustkę jaką mieli. Otrzymywali menaż, na który żalili się, że jest niedostateczny.

„Zwróciłam się do znajomych, lepszych rodzin mieszczańskich w sprawie tych zbiedzonych żołnierzy. Udzielano pomocy. Kto co przyniósł, rozdawał osobiście i odbierał gorącą podziękę, a przynoszono herbatę, chleb, przysyłano ziemniaki ze słoniną, rozdano kilkaset chustek do nosa; najbardziej potrzebnym dała szwalnia koszule. Zachowywali się ci żołnierze karnie, nie sprawiali w szkole żadnej szkody. Stopniowo opatrywała ich miejscowa komenda w potrzebne umundurowanie, odsyłała do pułków. Tyrolczycy i Styryjczycy odszedłszy, nadsyłali parokrotnie pisemne podziękowania, czasem przychodziły podziękowania od rodziców żołnierzy”.

W tej nowej sytuacji szwalnia przeniosła się do budynku rady powiatowej. Kursy samarytańskie i zebrania skautowskie zostały przerwane, bo nie było się gdzie spotkać.

Po kilku miesiącach nastąpiła kolejna zmiana. W listopadzie 1914 r. szkoła została zajęta przez c. k. wojskowy szpital z Jarosławia. Dyrektorka o tym fakcie dowiedziała się o 10 - tej rano, a o 11-tej do szkoły wkroczył szpital. Pani Tournelle zdołała jedynie zatrzymać dla siebie mieszkanie oraz:

„gabinet pomocy naukowych pozostał nie zajęty, celem zachowania zbiorów. Ławki szkolne, stopnie, liczydła wynieśli żołnierze na strych; szafy klasowe, umywalnie, krzesła, stołki kazał zarządca szpitala pozostawić w klasach, ponieważ były na razie potrzebne. W szafach klasowych były jednak złożone wszystkie zeszyty uczennic, książki do czytania wybrane z bibljoteki dla każdego stopnia nauki, oraz naukowe podręczniki z bibljoteki nauczycielskiej, do użytku nauczycielki w danej klasie. Rzeczy tych nie byłam w możności usunąć i przenieść do przechowania”.

Dniem i nocą przychodziły transporty żołnierzy. Lżej ranni trafiali do szpitala w budynku szkoły, ciężej rannych odsyłano do szpitala powszechnego w Żywcu. W szkole było miejsc na 600 sienników, ale z końcem listopada - przez grudzień i styczeń - przebywało nieraz po tysiąc i więcej rannych. W tych dramatycznych chwilach dyrektorka, która mieszkała w szkole, musiał oddać na rzecz szpitala połowę mieszkania.

Początkowo szpital korzystał z kuchni polowej, którą umieszczono na podwórzu, a następnie przeniesiono ją do piwnicy szkolnej, gdzie urządzono również magazyn. Na podwórzu szkolnym umieszczono aparaty dezynfekcyjne dla odzieży. Paliki do których umocowane były habsburskie lipy powyrywano na kozły do trzepania koców, a w młode drzewka bito gwoździe w celu oparcia kuchni...

A w szkole:

„Stoły do nauki robót służyły w kuchni do siekania mięsa. Stołki z sali rysunkowej, po oderwaniu zwierzchniej deski służyły jako skrzynki do przechowywania wiktuałów gromadzonych dla szpitala. Niszczały krzesła, umywalnie, dzbanki, wiadra, kubły na węgle, łopatki i pogrzebacze, lampki naftowe, słowem sprzęt użytkowy, w który szkoła niedawno została zaopatrzona. Z szaf klasowych zabrano wszystkie zeszyty jako papier do kancelarji, na którem pisano dyety i załatwiano korespondencję urzędową. Z szaf klasowych, które feldwebel otwierał wybierają zeszyty, brali chorzy żołnierze książki do czytania. Niektóre z tych książek wkładali potem do szaf; inne tak były czytane, że rozlatywały się w strzępy. To korzystanie z bibljoteki szkolnej przez rannych, chorych żołnierzy, przebywających w tym szpitalu w dość ciężkich warunkach, było ludzkie, słuszne, zasługiwało nawet na wszelkie uwzględnienie”.

Wobec zajęcia szkoły przez szpital zajęcia lekcyjne odbywały się w budynku szkolnym w Sporyszu, gdzie do południa uczyły się miejscowe dzieci, a po południu uczennice ze szkoły żeńskiej. Trwało to do 22 czerwca 1915 r., kiedy to wojskowy szpital rezerwowy opuścił budynek szkolny.

„Ściany w salach szkolnych gdzie przebywali chorzy były zanieczyszczone, okna brudne, piece spękane, sprzęty szkolne zużyte, ławki i pulpity rysunkowe wynoszone po ciasnych schodach na strych, uszkodzone.

Wniosłam do Rady szkolnej miejscowej i zwierzchności gminnej sprawozdanie co do uporządkowania szkoły dla rozpoczęcia nauki. Komisja odnośna przyszła do skutku dopiero w sierpniu 1915. Otóż skonstatowała (w skład komisji wchodził także marszałek powiatu, dr W. Idziński, burmistrz miasta p. Antoni Minkiński) że w porównaniu ze stanem w jakim znaleziono po opuszczeniu szpitala szkołę ludową męską i c. k. szkołę realną, tutejsza przedstawia się jako najlepiej zaszanowana, najmniej zniszczona co do wszystkich ubikacyi i stanowi uderzający kontrast z tamtemi szkołami, które jak np. szkoła realna była nowsza i o wiele bogaciej urządzona i zaopatrzona, a też znacznie obszerniejsza.

To właśnie jednak codzienne z mojej strony staranie o zaszanowanie sal, kurytarzy, chronienie sprzętów kosztowało mnie wiele nieopisanego trudu i mnóstwo przykrości, ze strony administracyjnego personelu szpitala. Jedynie żołnierze i służba przyznawali, że w kraju tak ciężko nawiedzonym nieszczęściami wojny, jest w interesie wszystkich, nie wyrządzać i nie powiększać szkód publicznych.

Ze względu, że miasto nie żądało opłaty kwaterunkowej za pomieszczeniea szpitala w szkołach, nie zarządziła c. k. Rada szkolna okręgowa należytego uporządkowania szkół. Starałam się o to we własnym zakresie. Uprosiłam wypożyczenie ze szpitala powszechnego aparatu potrzebnego do przeprowadzenia desinfekcji i w ciągu dwu tygodni w sierpniu 1915 r. została we wszystkich salach szkolnych przeprowadzona gruntowna desinfekcja chemiczna. Burmistrza uprosiłam o murarza i wapno, aby przynajmniej na 2 m wysoko w salach naukowych a na 1 ½ m w kurytarzach pobielić ściany. Na rachunek Rady szkolnej miejscowej kazałam umyć wszystkie okna, wyszorować podłogi i ponaprawiać ławki, wymyć sprzęty szkolne”.

Żeńska Szkoła Ludowa Pospolita i Wydziałowa miała za sobą najgorszy okres w swej dotychczasowej historii. Budynek i lipy przetrwały i można było skupić się na tym, co szkole wychodziło najlepiej – nauczeniu żywieckiej młodzieży.

Autor: Adam Tracz

Przypisy

[1] Wszystkie cytaty zostały zaczerpnięte z Kroniki szkoły i są autorstwa pani Aleksandry Tournelle.