Historia

Wilhelm Brasse urodził się 3 grudnia 1917 r. w Żywcu, zmarł 23 października 2012 r. również w Żywcu. Był wnukiem austriackiego kolonisty pochodzącego z Alzacji - Karola Brasse, który po wojnie francusko-pruskiej wraz z innymi osadnikami udał się na Żywiecczyznę i znalazł zatrudnienie jako ogrodnik w dobrach Habsburgów w Żywcu. Matka Wilhelma była Polką, a ojciec żarliwym patriotą, który uczestniczył w wojnie z bolszewikami w 1920 r.

Zawodu fotografa nauczył się pracując od 1935 r. w zakładzie fotograficznym „Foto-Korekt” w Katowicach, który należał do jego ciotki. Wykonywał portrety, zdjęcia legitymacyjne oraz ślubne.

Trafił w ręce Edwarda Siudmaka – fachowca, który wszechstronnie go wykształcił w takich dziedzinach jak operatorka, zdjęcia portretowe, prace laboratoryjne oraz retusz. Po trzech latach praktyk Wilhelm został czeladnikiem. Jak sam mówił: „Dążyłem do tego, by stać się mistrzem fotograficznego portretu. W tamtych czasach to była osobna profesja i wyższy stopień wtajemniczenia”. Fotografowanie było dla niego nie tylko sposobem na zarobienie pieniędzy, ale również wielką pasją.

Burzliwa i radosna młodość Wilhelma, spędzana głównie w Katowicach i na Żywiecczyźnie, została przerwana wybuchem II wojny światowej. Niemcy, wkrótce po zajęciu Śląska, zaczęli sporządzać spisy ludności, w których wymagano m.in. określenia przynależności narodowej.

Ze względu na pochodzenie rodziny urzędnicy namawiali Wilhelma, aby zadeklarował narodowość niemiecką, jednak Brasse jednoznacznie określił siebie jako Polaka.

Wkrótce po tym wyjechał do Krynicy, gdzie pracował w fotolaboratorium. Chcąc przedostać się do wojska polskiego we Francji, próbował przekroczyć granicę z Węgrami, jednak został wydany przez miejscowych Łemków za Komańczą podczas pieszej przeprawy przez Bieszczady i aresztowany. 31 sierpnia 1940 trafił do obozu zagłady Auschwitz-Birkenau. W czasie transportu do obozu Niemcy znów zaproponowali mu podpisanie Volkslisty, natomiast Brasse po raz kolejny odmówił. Swoje pierwsze chwile w obozie wspominał:„Wywoływano nazwisko, każdy podchodził, oddawaliśmy ubranie a dostawaliśmy bieliznę i strój więźniarski. Ci, którzy mieli włosy na głowie zostali od razu ostrzyżeni”. Wilhelm początkowo pracował w komando zajmującym się budową dróg i baraków, następnie był zatrudniony m.in. w stolarni, kuchni, oraz przy transporcie zmarłych.

Gdy Niemcy odkryli jego zdolności został głównym fotografem obozowym. Od 5 lutego 1941 był zatrudniony w specjalnym komandzie rozpoznawczym Wydziału Politycznego (Gestapo) kierowanym przez Bernharda Waltera, którego członkowie mieli za zadanie fotografować przywożonych i rejestrowanych na terenie obozu więźniów.

Brasse każdemu więźniowi wykonywał serię trzech zdjęć, w nakryciu głowy, pod kątem i z profilu. Zdarzało się, że przez noc robił ich tysiąc, albo więcej, ponieważ nad ranem przyjeżdżał kolejny transport. Ponadto fotografował również pracę więźniów, prywatne spotkania Niemców z rodzinami i doświadczenia medyczne. Jak sam szacował wykonał ok. 50 tys. zdjęć.

„Więźniowie przychodzili do atelier całymi grupami, zazwyczaj przyprowadzano jednorazowo około 20-25 osób. Bywało, że mieliśmy stu czy dwustu więźniów naraz. Pracowałem wtedy właściwie jak automat” - wspominał - „Zazwyczaj porozumiewaliśmy się z więźniami po niemiecku. Wydawałem komendę: Mütze ab und gerade schauen, Mütze auf, a na koniec Weg”. Do Polaków: czapkę zdjąć. Tutaj patrzeć. Patrzeć przed siebie. Zejść. I tak jeden po drugim. Były to rutynowe zdjęcia, więc specjalnie się nie przykładałem. Widziałem tylko oczy więźniów, godzina za godziną, jedne za drugimi. Oczy więźniów najpierw były rozsadzone przerażeniem, a z czasem obojętniały. Wzrok wygłodzonego człowieka (...) jest beznadziejny, patrzący w nieskończoność. Nic go nie interesuje, cała myśl skupiona jest na jedzeniu. To jedyne marzenie, cel, sen...”. Podczas fotografowania więźniowie nie mogli się uśmiechać, płakać, ani wyglądać na przerażonych. Mimo iż przed jego oczami przewijały się setki wychudzonych twarzy z przestraszonymi oczami i zdarzało się, że praca trwała kilkanaście godzin, to jednak było to stanowisko uprzywilejowane. Pracował pod dachem, czasami dostawał dodatkowe racje żywnościowe, alkohol lub papierosy, miał także większą swobodę w poruszaniu się po terenie obozu. Ponadto jego praca nie wyniszczała organizmu tak jak np. praca przy budowie baraków lub przy uprawie roli. W warunkach obozowych te czynniki wielokrotnie decydowały o ludzkim życiu.

Zdarzało się również, że Brasse wykonywał fotografie portretowe Niemców - funkcjonariuszy SS, którzy po wywołaniu, wysyłali je do swoich rodzin lub sympatii. Nawet najbardziej brutalni oprawcy uśmiechali się i próbowali nadać twarzom wyraz spokoju i rozluźnienia.

Prawdopodobnie najtrudniejszymi i najtragiczniejszymi elementami tej pracy było fotografowanie efektów eksperymentów medycznych przeprowadzanych przez „Anioła Śmierci” - Josefa Mengele i innych lekarzy. Brasse wykonywał zdjęcia bliźniętom romskim i żydowskim, fotografował przypadki skarlenia, a także skutki chorób genetycznych oraz nomy, czyli raka wodnego. Czasami nakazywano mu zabranie aparatu do bloku kobiecego nr 10, w którym wykonywane były eksperymenty ginekologiczne. Brasse wykonał około 500 fotografii różnych eksperymentów medycznych.

Podczas ewakuacji obozu nakazano zniszczenie dokumentacji fotograficznej. Dzięki pomysłowości Wilhelma Brasse i Bronisława Jureczka, którzy wrzucili do pieca zbyt duże ilości materiałów - zdjęć i negatywów, tym samym zatykając odpływ dymu, uratowano około 40 tys. fotografii identyfikacyjnych. Stanowiły one później dowody w procesach hitlerowców.

Brassa ewakuowano do innych obozów na terenie III Rzeszy. Ostatecznie został wyzwolony przez żołnierzy amerykańskich w obozie Ebensee w maju 1945 r.

Próbował wrócić do zawodu fotografa, ale zrezygnował, ponieważ gdy na kogoś patrzył przez obiektyw aparatu, widział więźniów z Oświęcimia, powracały koszmary. „Gdy tylko zaczynałem robić zdjęcia, zwłaszcza kobiet i dzieci, przed oczami stawały mi obrazy z Oświęcimia - szczególnie tych dziewcząt od doktora Mengele. Fotografowałem normalną kobietę, a widziałem nagą Żydówkę z obozu. Dziś nie jestem w stanie wziąć do ręki aparatu".

Zmienił zawód, założył rodzinę, zaś traumatyczne doświadczenia z okresu II wojny światowej sprawiły, że przez blisko sześćdziesiąt lat milczał na temat lat spędzonych w KL Auschwitz.

W styczniu 2006 roku odbyła się premiera filmu dokumentalnego „Portrecista”, który opowiada o Wilhelmie Brasse i jego pracy w Auschwitz. Film wyemitowała TVP. Ryszard Horowitz, słynny fotograf, jeden z najmłodszych więźniów Auschwitz, ocenił go: „Przeczytałem prawie całą literaturę i widziałem masę filmów o Holocauście. Uważam ten film za jedno z najwybitniejszych i najbardziej wzruszających dzieł na ten temat”.Choć Wilhelm Brasse zmarł, to jednak jego świadectwo żyje nadal. Anna Dobrowolska, producentka filmu, a prywatnie żona reżysera, wykorzystała utrwalone na taśmie opowieści i umieściła je w książce „Fotograf z Auschwitz”.

Autor: KKS