Szłam jej śladami, starając się dotrzeć w miejsce, w którym się ukryła. Przebiegła przez najdłuższy korytarz i wybiegła na drugie piętro. Siedziała na schodach, szlochając i ukrywając twarz w kolanach.
Cicho podeszłam i usiadłam obok niej, podciągając nogi pod brodę.
- To jest nasza mamusia – wyszeptałam – to ta sama mamusia, która jeszcze niedawno robiła nam kanapki i oglądała z nami twoje ulubione bajki.
Ania pokiwała głową. Podniosła oczy w moim kierunku, ale nie patrzyła na mnie, tylko ślepo wbijała spojrzenie w dal, znajdującą się za mną.
- Nie, to nie ona. Na pewno. Tamta mamusia miała ładne policzki, czerwone usta, błyszczące oczy. A ta pani tak nie wygląda.
Teraz naprawdę się przeraziłam. Słowo „pani” wzbudziło dreszcze, które przeszły mnie z góry na dół. Dziwnie jest słyszeć, że twoja siostra nie poznaje własnej matki. I mimo tego, że było to jak najbardziej usprawiedliwione, niespecjalnie do mnie docierało.
- Bo wiesz – zaczęłam – nasza mamcia nie mogła jeść, więc jest chudsza. Może trochę bledsza – cicho się zaśmiałam. Wiem, że to nie było szczere, ale chciałam poprawić humor i sobie i jej – ale to wciąż ona. Te same usta, te same policzki, a tym bardziej oczy. Tylko, że trochę bardziej ubogie.
Ania dalej szlochała. Po chwili przytuliła się do mojego kolana i coś mamrotała pod nosem.
- Mów głośniej, nic nie słyszę.
Popatrzyła na mnie, ocierając zapuchnięte policzki.
- Nauczysz mnie pokochać tę nową mamusię, Zosiu?
Łza spłynęła krzywym i krętym torem, spadając na zimną posadzkę.
- Miłości się nie nauczysz. Sama ją poczujesz. Jestem tego absolutnie pewna.