Second hand’y, lumpeksy, szmateksy, ciucholandy czyli sklepy z używaną odzieżą. W każdej części Żywca można je spotkać, począwszy od Zabłocia na ulicy Słonki bądź Fabrycznej, przez ulicę Kościuszki, aż do ulicy Komorowskich, na której można stwierdzić, że nie ma żadnych innych sklepów tylko te z używaną odzieżą.
Wyrastają w naszym miejskim krajobrazie jak grzyby po deszczu, na głowę biją punkty z „kredytami” bądź banki, których w mieście nie jest mało. Wszystkie szmateksy się utrzymują i wszystkie mają klientów, prześcigają się między sobą cenami, promocjami, sprowadzają ubrania z hurtowni raz lub kilka razy w tygodniu. Ubrania sprowadzane są do Polski głównie z Wielkiej Brytanii, krajów skandynawskich i Niemiec. O tym, że w takich sklepach można „upolować” modne ciuchy i dodatki, których pozazdroszczą nam znajomi, przekonywać nie trzeba. Dlaczego ciucholandy przechodzą obecnie renesans? Jaki jest ich fenomen?
Ciucholandy wywodzą się z powstałych w zachodniej Europie w latach 60 XX wieku sklepów, które sprzedawały używaną odzież na wagę i były ulokowane bardzo często w garażach bądź małych pomieszczeniach. Początkowo głównym celem takich miejsc była sprzedaż używanych ubrań dla uboższej części społeczeństwa, ale z biegiem czasu zaczęły cieszyć się rosnącą popularnością również wśród klas zamożnych. Fenomen lumpeksów w Polsce trwa stosunkowo od niedawna. Parę lat temu zaopatrywali się w nich jedynie najubożsi, a przyznanie się komuś do tego, że jest się częstym bywalcem sklepów z odzieżą używaną budziło niesmak i wstyd. Miejsca te miały specyficzny zapach, ubrania, najczęściej z defektami były niedbale powrzucane do koszy bądź skrzyń. Dzisiaj kupowanie w lumpeksach stało się modne i popularne i to bez względu na zasobność kieszeni. Zjawisko to stało się nawet popularnym zachowaniem wśród osób z pierwszych stron gazet, a modowe blogerki wiele razy informują czytelników, że ubranie zostało zakupione właśnie w ciucholandzie. Dla wielu osób jest to sposób na spędzenie wolnego czasu, a przy okazji wyszukanie czegoś oryginalnego i niebanalnego. Szperanie wśród koszy i wieszaków nieraz przyjmuje formę dyscypliny sportowej. Socjolodzy zdefiniowali nawet takie zjawisko jak lumping, będący parafrazą shoppingu, czyli pozyskiwania oryginalnych ciuchów na wielką skalę. Kto kupuje w żywieckich lumpeksach? Wszyscy zarówno zamożni jak i średniozamożni. Młodzież zdobywa modne ubrania za nieduże pieniądze, matki kupują ciuszki dla maluchów, starsze panie szukają garsonek lub kompletów, ci, którzy mają własny styl szukają czegoś niebanalnego. Ale zakupy w sklepach z odzieżą używaną to nie tylko domena kobiet, coraz częściej klientami są mężczyźni i to w różnym wieku, zarówno młodzi, w średnim wieku i starsi. Ludzie w sklepach z odzieżą używaną kupują z różnych powodów, przede wszystkim ze względu na cenę, mogą kupić oryginalne, markowe rzeczy za „śmieszne” pieniądze. Po co zostawiać połowę swojej wypłaty w dużych centrach handlowych i butikach, skoro można ubrać się modnie i oryginalnie za niewielką cenę? Wystarczy odrobina fantazji, bystre oko, szybkość reakcji, dobre nastawienie i czas. Drugim powodem jest oryginalność i pewność, że druga osoba nie będzie miała takiej samej bluzki bądź sukienki jak my. Nie jest sztuką pójść do sieciówki, wydać duże pieniądze i się ubrać. W wielu żywieckich sklepach z odzieżą używaną klienci mogą znaleźć oprócz ubrań dosłownie wszystko. Tak naprawdę można ubrać się od stóp do głów i nie tylko. Znajdziemy tam buty, torebki, pościel, ręczniki, narzuty, firany, zabawki dla dzieci, kołdry, książki, sprzęt AGD, biżuterię, torebki, paski, portfele itp. Ceny są różne, w zależności od jakości towaru i miejsca.
Ciucholandy przyciągają jak magnes. Można w nich znaleźć naprawdę wyjątkowe i niepowtarzalne ubrania. Co więcej kuszą niskimi cenami i dobrej jakości ciuchami, znajdziemy tam m.in. rzeczy z Hugo Bossa, YSL, Tommy'ego Hilfigera czy Dolce&Gabbana. Nie dziwne więc jest to, że przed wieloma żywieckimi lumpeksami przed otwarciem w dniu nowej dostawy towaru ustawiają się kilkumetrowe kolejki, czekające na otwarcie sklepu. Co więcej niejeden szmateks można pomylić z butkiem, ubrania są posegregowane rozmiarami, kolorami, cenami, a ciuchy są wyczyszczone i wyprasowane.
Czasem warto zajrzeć do lumpeksu, żeby uświadomić sobie jak wielką metamorfozę na skalę Polski przeszły te sklepy. To już nie te same miejsca co przed 2000 rokiem. Już nie mieszczą się w klitkach, a w dużych pomieszczeniach. Z badania TNS OBOP wynika, że używane ubrania kupuje regularnie 42 proc. Polaków, a 13 proc. robi to sporadycznie. Trzeba jednak uważać, żeby nie ulec pokusie, bo lumpeksy, które były znane ze sprzedaży ciuchów za grosze powoli odchodzą w zapomnienie, a wyszukiwanie „perełek” bywa bardzo wciągające. Można się nieźle zdziwić wchodząc do najbliższego ciucholandu gdzie dobrej jakości, markowa kurtka wacha się od 30 do 70 złotych. Czasy w których odzież używana kojarzona była wyłącznie z ubogimi ludzmi dawno minęły, niestety dawne ceny również. Cytując Marylin Monroe „Pieniądze szczęścia nie dają…dopiero zakupy”. Na razie fenomen trwa i nie zanosi się na to aby mieszkańcy Żywca oraz lokalni biznesmeni szybko z niego zrezygnowali.
Autor: K.M