Historia

Publikujemy kolejny odcinek cyklu Doroty Firlej "Spacerem po Żywcu z Andrzejem Komonieckim". 

Część I, odcinek 21 – Historia żywieckiej fary cz. 9 – Jak feniks z popiołów, czyli historia wielkiego pożaru z 1711 r. cz. 2.

kosciów.jpg

Kościół farny – widok na prezbiterium i nawę oraz dzwonnicę, karta korespondencyjna z pocz. XX w.,
Drodzy Czytelnicy, pozwólcie, że przypomnę, iż razem ze sławetnym Jędrzejem Komonieckim wspominamy najtragiczniejszy pożar naszej fary z dnia 2 sierpnia 1711 roku.
- Ogień był tak intensywny, że nawet grube, żelazne kraty w kaplicy Komorowskich, jaki i kamienne ołtarze, nagrobki, portale strawił i zniszczył do cna. Pozostały jedynie puste mury, bardzo osłabione przez potężny pożar. Mieszkańcy byli bezradni, gasili, co się dało, polewali teren dookoła kościoła. Pożar przycichł wieczorem, ale zakończył się dopiero po trzech dniach. Podobno w murach, w najwyższych partiach, płomienie tliły się jeszcze przez dwa tygodnie. Ziemia wokół świątyni, na której znajdował się cmentarz, była tak gorąca, że nie można było po niej stąpać nawet w butach – dokończyłam opowiadanie.
- I tak kościół, który stał od zmurowania swego przez lat sześćdziesiąt dziewięć a wieża lat sto dwadzieścia i ośm, przez ten ogień od piorunu tego tylko murami gołemi i pustemi stanęły, i świetnej pamięci wielmożnych Ich Mościów panów z Komorowa pobożna pamiątka zrujnował się - smutnym i ściszonym głosem Komoniecki zakończył opis jednej z największych tragedii w historii naszego miasta.
- Jednakże dzwonnica i miasto ocalały – wtrąciłam. - Powróćmy na chwilę jeszcze do bohatera - Wincentego Pikuły, który miał szansę uratować kościół. Był przecież cieślą, wiedział, jak można zaradzić. Proponował, ażeby od razu odciąć płonącą część wieży. Mieszkańcy nie zgodzili się, obawiali się zeszpecenia wieży. I jak piszesz kronikarzu, potem wszyscy bardzo żałowali, że nie skorzystali z rad mądrego rzemieślnika. I tak, żywiecka wieża, porównywana przez współczesnych do babilońskich i egipskich, piękniejsza od piramid i rzymskich kolosów, runęła i nigdy już nie odzyskała dawnej świetności. Na szczęście, w czasie tej wielkiej tragedii, nikt nie zginął. Jedynym poszkodowanym był Tomasz Szczygała z Rudzy, na którego spadła płonąca blacha. Ludzie uratowali biedaka, który po dwóch tygodniach wrócił do zdrowia. Cudem nie spłonęło całe miasto, pomimo że ogniste iskry leciały bardzo daleko, nawet docierały do rzeki Soły. O pożarze w mieście mówiono jeszcze długo. Straty były ogromne, oszacowano je na 200 tysięcy złotych polskich – dodałam.
- W kronice odnotowałem kilkanaście przestróg albo znaków, które miały zapowiedzieć tę katastrofę – groźnie wtrącił kronikarz. - Jednym z nich miało być wydarzenie z roku 1711, kiedy to 18 września w trakcie procesji w święto Narodzenia Matki Boskiej rój pszczół przyleciał nad kościół i owady przez trzy dni siedziały na kopule kaplicy Komorowskich. Natomiast w roku pożaru, 24 czerwca, przed św. Janem przez trzy godziny widziano kometę oraz 25 lipca, kilka dni przed tragedią, zegar wieżowy zaczął bić sam bez przerwy zapowiadając, podobno, przyszłą ruinę wieży i świątyni. Wielka katastrofa, i ogromne straty. Czasami zastanawiam się, czy ta tragedia nie była związana z zupełnie innym wydarzeniem. Przypomnę, iż w roku 1706 w kościele zamalowano w prezbiterium wspaniałe freski – galerię portretów państwa Komorowskich, które zdobiły świątynię przez 152 lata. Wspominaliśmy o nich niedawno. A może to zemsta dawnych panów, zacnych fundatorów tegoż kościoła? – wtrącił tajemniczo kronikarz.
- Może i tak było, ale co najważniejsze świątynia, jak feniks z popiołów, odrodziła się bardzo szybko. To zasługa nowego właściciela - Franciszka Wielopolskiego. To on w krótkim czasie odbudował farę i przywrócić jej dawną świetność. Z pewnością nie chciał dłużej niepokoić Panów Komorowskich, którzy pilnowali kościół, ich ciała znajdują się w kaplicy przecież do dnia dzisiejszego – dodałam.
Remont fary postępował nader szybko. Pod koniec feralnego roku 1711 wykonano nową więźbę nad całym kościołem oraz sygnaturkę. Prezbiterium nakryto sklepieniem kolebkowym z lunetami, a w nawie zrekonstruowano dawne, późnogotyckie sklepienie gwiaździste. Piotr Beber, budowniczy zamku krakowskiego, ukończył już w listopadzie 1711 roku remont wieży kościelnej. Na szczycie umieścił miedzianą banię z krzyżem żelaznym i wietrznikiem, na którym znalazł się rok 1711 na pamiątkę wielkiego pożaru.

 koscioly

Kościół farny – widok ogólny i wnętrza (barokowy chór i ołtarz główny), karta korespondencyjna z pocz. XX w., zbiory prywatne
Jędrzeju, Jesteśmy w środku kościoła, znamy dobrze historię budynku z czasów mrocznego średniowieczna, pełnego renesansu, aż wreszcie przyszedł czas na sztukę XVIII stulecia. Stojąc po środku, trudno nie zauważyć wszechobecnego baroku. Nowe wyposażenie, ołtarze pełne obrazów i rzeźb, organy, ambona, konfesjonały, stiuki, polichromie. Wszystko to olśniewało, dekorowało i zaskakiwało zarówno fundatorów, jaki i parafian. Taki był i jest do dzisiaj barok – piękno wielorakie, gdzie dziedziny sztuki, łączą się w nierozerwalną całość. Właśnie wtedy dochodzi do syntezy sztuk - malarstwa, rzeźby i architektury…

1

Kościół farny – wnętrze, widok na barokowy ołtarz główny, stan obecny

23

Kościół farny – wnętrze, widok na barokowe organy i konfesjonały, stan obecny

cdn.