23 października 2022 mija 10. rocznica śmierci Wilhelma Brasse - fotografa z Auschwitz, który przez całe życie mieszkał w Żywcu.
- Żywczanin Wilhelm Brasse był fotografem w Auschwitz
- Wilhelm Brasse był patriotą - odmówił podpisania volsklisty
- Wilhelm Brasse ocalił dokumentację fotograficzną, która posłużyła w procesach przeciwko hitlerowcom
Młodość w Żywcu. Nauka fotografii w Katowicach
Wilhelm Brasse urodził się w Żywcu 3 grudnia 1917 roku. Był wnukiem austriackiego kolonisty pochodzącego z Alzacji - Karola Brasse, który po wojnie francusko-pruskiej wraz z innymi osadnikami udał się na Żywiecczyznę i znalazł zatrudnienie jako ogrodnik w dobrach Habsburgów w Żywcu. Jego rodzice byli polskimi patriotami, ojciec uczestniczył w wojnie z bolszewikami w 1920 roku.
Praktykę w zawodzie fotografa Pan Wilhelm odbywał najpierw w Żywcu a następnie pracował w firmie „Foto-Korekt” w Katowicach, która należała do jego ciotki. Wykonywał portrety, zdjęcia legitymacyjne oraz ślubne. Trafił w ręce Edwarda Siudmaka – fachowca, który wszechstronnie go wykształcił w takich dziedzinach jak operatorka, zdjęcia portretowe, prace laboratoryjne oraz retusz. Po trzech latach praktyk Wilhelm został czeladnikiem. Jak sam mówił: „Dążyłem do tego, by stać się mistrzem fotograficznego portretu. W tamtych czasach to była osobna profesja i wyższy stopień wtajemniczenia”. Fotografowanie było dla niego nie tylko sposobem na zarobienie pieniędzy, ale również wielką pasją.
Po wybuchu II wojny światowej niemiecki okupant naciskał na Brassego, by podpisał volkslistę – nie zgodził się. Chcąc dołączyć do wojska polskiego we Francji, próbował przedostać się przez Węgry, próba ta nie powiodła się i 28 marca 1940 roku został złapany. Po kilku miesiącach trafił do KL Auschwitz.
Fotograf z Auschwitz
Był 31 sierpnia 1940 roku. W obozie otrzymał numer 3444. Początkowo pracował w komando zajmującym się budową dróg i baraków, następnie był zatrudniony m.in. w stolarni, kuchni, oraz przy transporcie zmarłych. Podczas przesłuchania nowych więźniów zapytano Brassego o zawód, jak powiedział Pan Wilhelm w wywiadzie przeprowadzanym przez Ireneusza Jeziorskiego –
„Podałem, zgodnie z prawdą swój zawód – fotograf. Pamiętam jak dziś, zabrano mnie na przesłuchanie. Co umiesz z dziedziny fotografii? Byłem fotografem dość wszechstronnym. Im głównie chodziło o portrecistę i retuszera. Z pięciu czy sześciu zostałem wybrany tylko ja”(1).
Po tej rozmowie skierowano go do „pracy” – obozowa służba rozpoznawcza. Od 5 lutego 1941 był zatrudniony w specjalnym komandzie rozpoznawczym Wydziału Politycznego (Gestapo) kierowanym przez Bernharda Waltera, którego członkowie mieli za zadanie fotografować przywożonych i rejestrowanych na terenie obozu więźniów. Najpierw robił fotografie dowodowe esesmanom. Później zdjęcia do ewidencji obozowej – en face, profil i trzy czwarte twarzy w czapce. Zdarzało się, że przez noc robił ich tysiąc, albo więcej, ponieważ nad ranem przyjeżdżał kolejny transport. Ponadto fotografował również pracę więźniów, prywatne spotkania Niemców z rodzinami i doświadczenia medyczne. Jak sam szacował wykonał ok. 50 tys. zdjęć.
„Więźniowie przychodzili do atelier całymi grupami, zazwyczaj przyprowadzano jednorazowo około 20-25 osób. Bywało, że mieliśmy stu czy dwustu więźniów naraz. Pracowałem wtedy właściwie jak automat” - wspominał - „Zazwyczaj porozumiewaliśmy się z więźniami po niemiecku. Wydawałem komendę: Mütze ab und gerade schauen, Mütze auf, a na koniec Weg”. Do Polaków: czapkę zdjąć. Tutaj patrzeć. Patrzeć przed siebie. Zejść. I tak jeden po drugim. Były to rutynowe zdjęcia, więc specjalnie się nie przykładałem. Widziałem tylko oczy więźniów, godzina za godziną, jedne za drugimi. Oczy więźniów najpierw były rozsadzone przerażeniem, a z czasem obojętniały. Wzrok wygłodzonego człowieka (...) jest beznadziejny, patrzący w nieskończoność. Nic go nie interesuje, cała myśl skupiona jest na jedzeniu. To jedyne marzenie, cel, sen...”. Podczas fotografowania więźniowie nie mogli się uśmiechać, płakać, ani wyglądać na przerażonych. Mimo iż przed jego oczami przewijały się setki wychudzonych twarzy z przestraszonymi oczami i zdarzało się, że praca trwała kilkanaście godzin, to jednak było to stanowisko uprzywilejowane. Pracował pod dachem, czasami dostawał dodatkowe racje żywnościowe, alkohol lub papierosy, miał także większą swobodę w poruszaniu się po terenie obozu. Ponadto jego praca nie wyniszczała organizmu tak jak np. praca przy budowie baraków lub przy uprawie roli. W warunkach obozowych te czynniki wielokrotnie decydowały o ludzkim życiu. Zdarzało się również, że Brasse wykonywał fotografie portretowe Niemców - funkcjonariuszy SS, którzy po wywołaniu, wysyłali je do swoich rodzin lub sympatii. Nawet najbardziej brutalni oprawcy uśmiechali się i próbowali nadać twarzom wyraz spokoju i rozluźnienia.
Z przymusowej pracy wywiązywał się dobrze, dzięki czemu zyskał uznanie władz obozowych. W miarę możliwości, z narażeniem życia starał się pomagać osobom przyprowadzanym do zdjęć – ofiarując im jedzenie czy papierosy, bądź stając w ich obronie, gdy znęcali się nad nimi kapo.
Fotografie eksperymentów medycznych
Prawdopodobnie najtrudniejszymi i najtragiczniejszymi elementami pracy Wilhelma Brasse było fotografowanie efektów eksperymentów medycznych przeprowadzanych przez „Anioła Śmierci” - Josefa Mengele i innych lekarzy. Josef Mengele przybył do Auschwitz końcem 1943 roku. W wywiadzie przeprowadzanym przez Ireneusza Jeziorskiego, Wilhelm Brasse tak mówił o tym zbrodniarzu:
„Po jakimś czasie przyszedł do mojego szefa, i wyjaśnił mu, że przyśle grupę kobiet żydowskich do zdjęcia. Ponieważ on prowadzi rasowe badania i należy im zrobić zdjęcia nago. Z przodu, z tyłu, z boku. Zawołał mnie szef i Mengele zaczał mi tłumaczyć, o co mu chodzi. Mengele tłumaczył mi bardzo grzecznie. (…)"(2).
Mengele był zadowolony z wykonanych zdjęć do tego stopnia, że wzywał Pana Wilhelma do siebie i tłumaczył mu szczegóły, na które fotograf powinien zwrócić uwagę:
„Na żadne inne tematy ze mną nie rozmawiał, tylko służbowo, fachowe rzeczy. Co jakiś czas przyprowadzano to dziesięć, to piętnaście dziewcząt i kobiet żydowskich. Potem przysyłał chłopców, mężczyzn, karłów. Samych Żydów. (…). Przysyłał ich do mnie, abym robił im zdjęcia. Nago. Dzieci dla doktora traktowane były jak rzeczy bezcenne” (3).
Eduard Wirths – naczelny lekarz SS również zlecał Panu Wilhelmowi robienie zdjęć do eksperymentów. Prowadził on eksperymenty na kobietach w bloku 11 w Auschwitz I. Ofiary tych doświadczeń umierały dziesiątkami w nieludzkich cierpieniach.
Ocalenie dokumentacji
Wilhelm Brasse opuścił KL Auschwitz ostatnim transportem 21 stycznia 1945 roku. Przewieziono go do obozu w Mauthausen, następnie do Melku, skąd ewakuowano go do podobozu Ebensee, wyzwolonego przez wojska amerykańskie 6 maja 1945. Podczas ewakuacji obozu nakazano zniszczenie dokumentacji fotograficznej. Dzięki pomysłowości Wilhelma Brasse i Bronisława Jureczka, którzy wrzucili do pieca zbyt duże ilości materiałów - zdjęć i negatywów, tym samym zatykając odpływ dymu, uratowano około 40 tys. fotografii identyfikacyjnych. Stanowiły one później dowody w procesach hitlerowców.
Powrót do Żywca
Do Żywca Pan Wilhelm wrócił w lipcu 1945. Ważył 40 kg. Jak pisze Ireneusz Jeziorski:
„Zaraz po wojnie zrobił kilka turystycznych zdjęć w Beskidach. Od tego czasu nie wziął już aparatu fotograficznego do ręki” (3).
Przymusowa praca fotografa była dla Wilhelma Brasse wybawieniem od śmierci. Stała się również jego przekleństwem na całe życie, jak sam powiedział w filmie Ireneusza Dobrowolskiego „Portrecista”: ,,Nie mogę tego zapomnieć, z tym już umrę”. O przeżyciach obozowych nie chciał długo mówić, dopiero u schyłku życia dał świadectwo swoich koszmarnych przeżyć. Tak spotkanie w jednej z żywieckich szkół wspomina absolwent:
„Nie zapomnę nigdy jednego ze spotkań z Panem Brasse, które odbyło się w szkole średniej do której uczęszczałem. Choć minęło kilka lat, to chyba do końca zapamiętam salę pełną młodzieży siedzącej w ławkach, na podłodze, parapetach i tą kompletną ciszę, wszyscy byli wsłuchani w to co mówił ten człowiek. Słuchaliśmy i byliśmy przerażeni. Dzień wcześniej nauczyciel wyświetlił „Portrecistę” Dobrowolskiego. To przeżycie pozostanie we mnie na zawsze – cała klasa płakała… Po spotkaniu z Panem Wilhelmem zrozumieliśmy jeszcze więcej niż poprzedniego dnia…”
Pan Wilhelm Brasse zmarł 23.10.2012, miał 95 lat… Na koniec tego wspomnienia warto przytoczyć wyjątkowe słowa Pana Wilhelma Brasse, które powiedział w filmie „Portrecista”:
„Przechodziłem okropne rzeczy, to jest prawda, ale nie myślałem nigdy w ten sposób, że – a trzeba było podpisać ten cyrograf i mieć święty spokój. Miałem możliwość wyjścia, proponowano mi, tylko że to był rodzaj niehonorowego wyjścia. Przecież czułem się po prostu proszę pana jako prawdziwy Polak”.
W ikonie obraz autorstwa Piotra Jakubczaka. Portret ten wykonany był do Projektu z cyklu LUSTRA, który artysta tworzy razem z Czesławem Czaplińskim. Wykonany był na podstawie fotografii Cz. Czaplińskiego jak i wiele innych postaci.
W ostatnim czasie pojawiło się nowe wydawnictwo o Wilhelmie.
Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa ZNAK. Wstęp do niej napisał Pan Dyrektor Muzeum Auschwitz-Birkenau dr Piotr Cywiński, a autorem rekomendacji jest prof Norman Davies oraz Władysław Bartoszewski.
Przypisy:
1. Jeziorski I., Fotografia w praktyce społecznej. Szkice z antropologii wizualnej, Bielsko-Biała 2010, s. 43.
2. Jeziorski I., Fotografia portretowa cierpienia, "Kalendarz Beskidzki" 2011, s. 88.
3. Tamże, s. 89.