Jak obchodzono święta Wielkanocne w Żywcu ponad 100 lat temu? Możecie przeczytać o tych tradycjach dzięki Rozalii Królikowskiej, która w swojej powieści "Trzy pokolenia rodu Żywieckiego" opisała świąteczne tradycje. Fragment powieści udostępniamy dzięki uprzejmości Pani Danuty Dziewońskiej.
"W ostatki ludzie szli do kościoła na czterdziestogodzinne nabożeństwo. Potem młodzież i ochotnicy chodzili przebrani po ulicach oraz do znajomych od zmroku do późnego wieczora niepoznani przez nikogo z mieszkańców Żywca. W ten wieczór przebierańcom nie wolno było dłużej chodzić jak do godziny kwadrans przed dziesiątą wieczór żeby ich na drodze nie oddzwoniono. Wierzono bowiem, że jeśli nie będą przestrzegać tego zwyczaju, to spotka ich smutek i nieszczęście. pilnowano więc wyznaczonej godziny i w Popielec każdy z nich był już we własnym domu. A jak poszczono! Warto by przypomnieć dzisiaj ludziom. Znałam takich, którzy przez post mięsa nie jedli, nie pili żadnych napojów alkoholowych, ani nie palili, a w piątki suszyli tzn. ani mleka, ani nabiału nie jedli. Kwaśnica, polewka z suszonych śliwek i gruszek z ziemniakami były ich piątkowym pożywieniem. W Wielkim Tygodniu, a nawet wcześniej zaczynali ludzie prace w polu. Wiosenne słoneczko osuszało i ogrzewało rolę, a na św. Józefa siano już owies. Tu i ówdzie widziało się przed domami kupy gnoju, wozy z pługami i bronami, konie jedzące futer z opołek albo pijące wodę z drewnianej putni. W Wielką Środę, kto tylko mógł zdążał na Gorzkie Żale do kościoła św. Krzyża.
Kościół Świętego Krzyża, fotografia z początku XX w., zbiory Muzeum Miejskiego w Żywcu
Po kazaniu, odśpiewaniu suplikacji i po błogosławieństwie wyruszał z kościoła pochód zwany "obchodami". Przed kościołem zbierał się tłum ludzi z malowanymi latarniami. Na ich przejrzystych błonach były przedstawione narzędzia Męki Pańskiej. Mężczyźni ubrani w kożuchy przewiązane powrozami nieśli smolne pochodnie bardzo grube i ciężkie. Wraz z chłopcami niosącymi latarnie szli wokół wielkiego krzyża wykonanego z listew i błon, oświetlonego od wewnątrz i pomalowanego na ten sam kolor co latarnie. Cały ten orszak szedł przodem, a za nim ogromny tłum ludzi śpiewających wielkopostne pieśni ze śpiewakiem na czele, który rozpoczynał każdą pieśń. Wszyscy zdążali na rynek a stamtąd do kościoła św. Marka, gdzie po odmówieniu modlitwy za zmarłych, ruszano do kościoła w Starym Żywcu.
Kościół w Starym Żywcu
Na pamiątkę biczowania Chrystusa łamano po drodze pręty z przydrożnych krzaków albo drzew i okładano się nimi mówiąc przy tym: "Boże rany". W kościele w Starym Żywcu znów odśpiewano Gorzkie Żale, ale bez kazania i następnie zdążano w dalszą drogę przez Górę Burgałowską do Moszczanicy ku Upadkowi - przydrożnej kapliczce, gdzie się modlono. Potem, śpiewając pobożne pieśni, ludzie szli do Sporysza. Tam po odmówieniu modlitw przed drugim Upadkiem Pana Jezusa, niektórzy poszli się obmyć w płynącej nieopodal rzeczce. Następnie ulicą Komorowskich udali się do kościoła parafialnego, w którym na pamiątkę uwięzienia Pana Jezusa przeniesiono Najświętszy Sakrament do zakrystii, mającej symbolizować piwnice. Tam modlili się ludzie przez całą noc. W kościele parafialnym kończył się pochód czyli "obchody". Ludzie zmęczeni długą drogą wracali nad ranem do domów, w których śpiących jeszcze, a zwłaszcza dzieci okładano prętami czyli "Bożymi ranami". Tych, którzy nie brali udziału w "obchodach" posyłano po wodę do Młynówki - wierzono bowiem, że obmywanie się w wodzie tej rzeki ma uzdrawiające właściwości, leczy rany i "boloki". Obchody na pamiątkę pojmania Chrystusa przez żołnierzy żydowskich kultywowano do I wojny światowej. Potem ówczesny proboszcz z polecenia władz wojskowych zakazał tych zwyczajów.
W Wielki Czwartek na okres trzech dni zawiązywano dzwony na wieżach żywieckich kościołów na znak smutku i żałoby na pamiątkę śmierci Chrystusa na krzyżu. Wtedy dźwięki ich zastępowała cała rzesza chłopców ze zrobionymi z drewna kłapaczkami i gregorkami. Niezliczona ilość tych przedmiotów wydawała różnorodne w tonacji klekoczące i terkocące głosy paschalne. Jeden z chłopców pchał przed sobą specjalny rodzaj taczek na kółku tzw. "tragac", który był tak zbudowany, że wydawał całą gamę drewnianych dźwięków o wiele głośniejszych niż kłapaczki i gregorki. Gromada obeszła kościół, wyszła na rynek, następnie udała się do wychodzących z rynku ulic, potem znowu zawróciła do kościoła. Zamiast dzwonów donośnym głosem kłapaczek, gregorek i tragaca oznajmiała mieszkańcom południe. W ten sposób chłopcy zwoływali również ludzi na nabożeństwo w Wielki Czwartek i na pogrzeb Pana Jezusa w Wielki Piątek. Przy Bożym Grobie pełnili straż tzw. "sztanderocy", którzy zmieniali się co godzinę. Na głowie mieli hełmy, a w ręku trzymali dzidy. Za kwiatami stali ukryci Antosz Miodoński i stolarz Józef Arlet śpiewając rzewnie: "Płaczcie anieli, płaczcie duchy święte, radość wam wzięta i wesele wielkie..." Śpiew ten przenikał duszę do głębi, był żałosny i bardzo podniosły. Gdy założono towarzystwo byłych wojskowych weteranów - pełnili oni straż w umundurowaniu. W Polsce Niepodległej zostali rozwiązani i zaszczyt pełnienia straży przy Bożym grobie przypadł członkom straży pożarnej. W Polsce Ludowej tylko ministranci adorowali przy Bożym Grobie. Żal serce ściska, że zwyczaje, które nasi przodkowie ukochali i troskliwie pielęgnowali, zanikły z biegiem czasu i nawet się o nich nie wspomina. Młodzież odnosi się z politowaniem do ludzi tęskniących za tym, co minęło bezpowrotnie. Piękny zwyczaj święcenia darów Bożych przetrwał w Żywcu po dziś dzień. Przeważnie dzieci i kobiety niosą w koszykach pokarmy świąteczne, które święci się w Wielką Sobotę. Wracając do domu ze święconym, mówiono "Wesołego Alleluja". Dawniej kapłani przychodzili do domów i święcili pokarmy. Jak w całej Polsce, tak i w Żywcu dzielono się święconym jajkiem nie tylko w rodzinie, ale często z przygodnymi lub zaproszonymi gośćmi. Dzieci kupowały batogi słodkiego drzewa, ssały jego słodycz i przypominały sobie "Boże rany", często płacząc nad męką Chrystusa.
Kaplica Św. Wita w Starym Żywcu
W drugie święto, jeśli była ładna pogoda, wybierano się do Emaus - czyli do lasku św. Wita, gdzie wyciągano z koszyków świąteczne przysmaki i zajadano je na świeżym powietrzu. W południe dzieci przychodziły do domów po "śmiguście" i śpiewały za drzwiami: "Idziemy tu po śmiguście, ale nos tes nie opuście. Dwa jajuszka do serduszka i kołoca kęs". Gospodarze częstowali dzieci świątecznymi potrawami według zwyczaju. Lanie wodą w drugi dzień świat czyli w świąteczny poniedziałek było tak powszechne, że ludzie bali się wyjść z domu. Dzieci uganiały się z flaszkami pełnymi wody, oblewając nie tylko rówieśników, ale także i dorosłych. Niejednego wytargano za uszy albo mu przyłożono, żeby nie nadużywał swobody i pamiętał o szacunku jaki należy się starszym. Zaś kawalerowie w różny sposób starali się dostać do domów swych wybranek, aby wczesnym rankiem zbudzić je wodą kwiatową ze smacznego snu.
Po Świętach Wielkanocnych nastał czas pracy w polu i ogródku."*
Autor: Rozalia Królikowska
*Zachowano oryginalną pisownię.