Historia

Z każdym miastem związane są różne legendy. Dotyczą one miejsc, postaci oraz nazwy miasta. Nie inaczej jest w przypadku Żywca. W poniższym artykule przedstawimy Wam podania opowiadające o tym, skąd wzięła się nazwa Żywiec oraz inne legendy związane z Naszym miastem. Wielu z nich na pewno nie znacie, zatem zapraszamy do lektury!

Jeżeli interesują Cię dzieje miasta i jego nazwa, to informacji na ten temat powinieneś szukać w „Chronografii albo Dziejopisie Żywieckim” Andrzeja Komonieckiego. Wielki kronikarz żywiecki przedstawia taki zapis:

„To miejsce na którym miasto Żywiec z gruntami zasiadło, naonczas lasem bukowym było, na którym się obficie Bukowie rodziło. Gdzie okoliczni mieszkańcy, (…) stada świń swoich pasali, zowiąc ten las Zaypus, to jest Świni Las (…) Albowiem z tego świni pasienia tego miasta osada stąd się stała, (…) i stąd ulubiwszy sobie to miejsce, w mieszkanie się ludzi to miejsce obróciło i od obfitości żywienia świni i rozlicznych w tych górach rzeczy i pożywienia, zasiadszy, kilka chałp Żywcem nazwano”.

Inną wersją, często przytaczaną przez przewodników w Muzeum Miejskim w Żywcu, jest legenda o żubrze schwytanym w okolicach Międzybrodzia przez mieszczan żywieckich. Złapane zwierze zostało podarowane księciu oświęcimskiemu, który na wzruszony sytuacją, na pamiętne tego wydarzenia nadał miastu herb – „żubrzą głowę, a na niej lotnego orła”. Orzeł nie ma korony, gdyż herb został nadany przez księcia, a nie przez króla, a tylko ten miał prawo do orła w koronie.

zywiec komoniecki

Znane są również przekazy o kulcie pogańskiej bogini Żywi. Jak mówią podania, zjawiła się ona w małym miasteczku u stóp góry Grojec, „gdzie mieszkali dobrzy ludzie, pomagali sobie wzajemnie, byli bardzo życzliwi dla siebie. Każdy podróżny mógł u nich znaleźć gościnę, każdy biedny mógł liczyć na miskę zupy i kąt do spania. Mieszkańcy miasteczka żyli więc sobie spokojnie i dostatnio, ale w sercu nosili wielki smutek, bo miasto ich nie miało nazwy. Bardzo to mieszkańców smuciło i martwiło. Myśleli więc i myśleli. Dumali i dumali i nic nie mogli wymyślić. Wreszcie pewien młodzieniec powiedział do mieszkańców: wybiorę się i pójdę na górę Grojec, tam w ciszy, być może wymyślę jakąś nazwę dla naszego miasta. I poszedł. Kiedy wyszedł na szczyt góry, skąd roztaczał się piękny widok, zobaczył siedzącą na kamieniu i płaczącą młodą kobietę.

Kim jesteś i dlaczego płaczesz, czy ktoś cię skrzywdził? – zapytał młodzieniec. Kobieta odpowiedziała: jestem leśną nimfą, na imię mam Żywia i jestem bardzo nieszczęśliwa. Mam wiele sióstr, każda z nich ma w opiece jakieś miasto lub wioskę, tylko ja nie mogę znaleźć osady dla siebie.

To wspaniale! – krzyknął młodzieniec – Nasze miasto nie ma swojej opiekunki. Opiekuj się naszym miasteczkiem – zaproponował.

Żywia z wielką radością zgodziła się na tę propozycję. Młodzieniec wrócił do miasteczka z wiadomością:

Mamy opiekunkę nimfę Żywię!

Mieszkańcy bardzo się z tego ucieszyli, a Żywia opiekowała się miastem. Mieszkańcom wiodło się coraz lepiej. Z wielkiej wdzięczności nadano osadzie nazwę ŻYWIEC pochodzącą od nimfy Żywii, która nadal opiekuje się naszym miastem”.

Z postacią Żywii związana jest również druga legenda. Głosi ona, że pogańska bogini szukała swojego miejsca na Ziemi, poszukując, zawędrowała do kotliny pomiedzy górami. Miejsce to tak bardzo się jej spodobało, że postanowiła zamieszkać w tej pięknej kotlinie i pomagać ludziom, gdyż znała leczniczą moc roślin, wróżby oraz zaklęcia. W podróży towarzyszyły Żywi oswojone zwierzęta – żubr i orzeł. Mieszkańcy przychodzili do chaty Żywii, prosząc o pomoc w chorobie i troskach. Pewnego dnia do kotliny przybył wysłannik króla Bolko. Bolko od wielu lat, we wszystkich krajach, bezskutecznie szukał leku dla ciężko chorej córki króla. Mieszkańcy kotliny zaprowadzili wysłannika do Żywii. Nie znała ona jednak leku, ani zaklęcia, które pomogłoby na chorobę królewny. Nimfie było tak bardzo żal królewny, że zapłakała. „Weź moje łzy, one pomogą. Mój orzeł wskaże ci drogę powrotną, a żubr zawiezie cię na swym grzbiecie” – powiedziała Żywia. Bolko podziękował i odjechał. Cenne łzy pomogły chorej królewnie. Wdzięczny król, chcąc podziękować Żywii za dar życia, wyruszył wraz z córką w podróż do górskiej kotliny. W chacie nie zastał jednak bogini. Mieszkańcy powiedzieli królowi, że jej łzy utworzyły źródełko, które ma leczniczą moc. Dobry i szlachetny władca nazwał to miejsce Żywcem, a wiernego orła i żubra umieścił w herbie miasta.

Na wstępie pisaliśmy, że przytoczymy legendy, których z pewnością nie znacie. Jednym z takich mało znanych podań jest podanie o królu o imieniu ŻYW. Mieszkał on wraz z całą rodziną w wielkim zamku, w pięknej dolinie otoczonej wysokimi górami, które były porośnięte lasami. Był on królem dobrym i sprawiedliwym, szanowanym przez poddanych. Gdy zachorował i umarł, jego poddanipostanowili, że cała okolica, na jego cześć przyjmie nazwę od jego imienia – będzie nazywała się Żywiec.

Warto również zacytować tutaj piękną legendę o tym „Jak powstał Żywiec”, napisana przez poetkę i gawędziarkę z Żywca, Panią Walerię Prochownik:

„Działo się to wtedy, kiedy Pan Bóg tworzył świat. Siedział sobie w przestworzach na chmurze niczym w pierzynie i dumał nad tym, jak świat ma wyglądać. Aniołki, które Mu usługiwały robiły to, co On wymyślił. Stworzył Pan Bóg glinę, ulepił z niej kulę ziemską i powoli spuścił na dół. Ona zaczęła mocą niebieską rosnąć. Rosła i rosła niczym chleb na drożdżach, aż stała się tak ogromna, jaka jest do dzisiaj. Rozpalił na niebie słońce, aby Ziemię ogrzało. Następnie stworzył siły nadprzyrodzone i wysłał na Ziemie przykazując, aby każda pora roku miała w odpowiednim czasie swoje panowanie. Aniołki miały doglądać, aby woli Bożej stało się zadość. Wszystko ukształtowałoby się według woli Boga gdyby nie wiatr. Tak się mu latanie po całej Ziemi spodobało, że przez swoje hulanki narobił strasznego zamieszania. Przez jego to wybryki jest w pewnych miejscach wieczna zima, a znowu gdzie indziej upał, że nie można wytrzymać. Wiatr dmuchał po Ziemi tak silnie, że przenosił wysuszoną glinę z miejsca na miejsce. Dlatego to powstały głębokie doły, a gdzie indziej usypał bardzo wysokie góry. Kiedy aniołki opowiedziały Panu Bogu o postępkach wiatru, Ten się okropnie rozgniewał. Twarz Jego ciemniała od gniewu, aż na całej Ziemi zrobiło się ciemno, chociaż był dzień. Potem jak nie zaczął ciskać błyskawicami za wiatrem.

- Ty szaleńcze – grzmiał z wysokości – za to, żeś nie uszanował mojej woli, będziesz się wiecznie błąkał po świecie. Każda moc nadprzyrodzona będzie miała czs na odpoczynek. Ty jeden nigdy!

Potoki deszczu spływające podczas gniewu Bożego wypełniły doły wodą. Tak powstały rzeki, jeziora, morza i oceany. Wiatr uciekł przed gniewem Bożym i zaszył się między górami. Aniołki przestraszone klątwą Boga użaliły się nad wiatrem i chciały go usprawiedliwiać. Zaczęły opowiadać jeden przez drugiego, że nie wszystko jest takie złe, co wiatr narobił. Popatrz się miłościwy Panie jakie piękne góry usypał – Bóg Ojciec przestał grzmieć, popatrzył na góry, które jaśniały w słońcu tworząc przepiękny widok. Były to nasze Tatry. Dlaczego tak mało? Usyp więcej gór – rozkazał Bóg wiatrowi. Lecz on był nie tylko nieposłuszny, ale również leniwy i krnąbrny. Dlatego to o człowieku niezrównoważonym mówi się, że ma wiatr w głowie. Nie chciało mu się takich wysokich gór sypać, tylko dużo mniejsze. Szczyty miały zaokrąglone i żeby trochę zamaskować swoje nieposłuszeństwo posiał górom po wierzchołkach gęste lasy. Tak to powstały nasze beskidzkie gronie. Były na swój sposób piękne, podobały się Stwórcy jak i aniołkom, pomiędzy którymi jeden był wyjątkowy. Odznaczał się nie tylko pracowitością lecz i również wszechstronnymi zdolnościami. Przy tym był bardzo wesoły i wymyślał przeróżne ucieszne zabawy. Lubiły go wszystkie anioły a sam pan Bóg darzył go sympatią i zwykł mawiać, że pomyślunku i zycia to on ma za dwóch. Gdy Pan Bóg zmęczony gniewem po grzmotach za wiatrem zaczął drzemać, aniołom było nudno. Zaczęły namawiać wesołego aniołka, żeby ich czymś zabawił. On nie dał się długo prosić i wymyślił granie, taniec i śpiewanie. Puścił się w tany, przytupując, klaszcząc w ręce robił przysiady, a że mu skrzydła przeszkadzały w tańcu to je dopiął i rzucił precz. Wszystkie aniołki ruszyły za nim w tany i nikt nie zauważył, że wesołek tak się zagalopował, że z chmury spadł. Kiedy spadł na Ziemię w śmiertelnym strachu zawołał: Matko Boska, ratuj! Matki Boskiej w niebie jeszcze wtedy nie było, ale każdy, kto z niebezpieczeństwem się zmaga, zawsze najpierw na pomoc matkę wzywa. Aniołki posłyszały wołanie o ratunek, w mig pojęły co się stało i zaczęły budzić Boga Ojca. Wołały jeden przez drugiego: Panie Boże, bo spadł, bo spadł. On odpiął skrzydła i się na górach roztrzaska – lamentowały wszystkie. Bóg Ojciec zaspany pyta: Kto spadł? Aniołki nie wiedziały, co odpowiedzieć, bo nie miały imion. Nareszcie któryś z aniołków wykrztusił: spadł ten, no ten Ży- Ży- Żywczak. Bóg Ojciec uniósł rękę, góry się rozstąpiły i w ten sposób powstała Żywiecka Kotlina. Aniołek spadł na równinę, otrząsnął się ze śmiertelnego strachu i porozglądał wkoło. Widok był tak piękny, że chociaż zrzucono mu skrzydła, żeby mógł wrócić do nieba, postanowił, że zostaje. Wkrótce Pan Bóg stworzył ludzi, którzy osadę na jego pamiątkę Żywcem nazwali. Upłynęło wiele lat, a że Matka Boża uratowała wesołego aniołka od śmierci, kościół katedralny pod wezwaniem Narodzenia Najświętszej Marii Panny stanął. Może tak powstał Żywiec, może inaczej, ale w każdej legendzie ziarnko prawdy zaplątać się musi”.

Wiele legend żywieckich wiąże się z górą Grojec. Wśród starszych mieszkańców Żywca znana jest legenda o skrzypku Jecu. Młodzi mieszkańcy raczej nie znają tego podania, zatem przybliżamy go poniżej, cytując słowa Marii Gołąb:

„Dawno, dawno temu, za czasów których nikt nie pamięta, żył sobie na świecie skrzypek zwany Jecem. Chłopak mieszkał w Beskidach, a dokładnie w Żywieckiej Kotlinie. Żyło mu się spokojnie przez całe dzieciństwo dopóki ojciec mu nie umarł. Matka pracy znaleźć nie mogła, dlatego chłopiec postanowił zarabiać na grze i śpiewie. Pewnego dnia, gdy Jec przechodził koło góry bez nazwy, spotkał piękną dziewczynę z koroną na głowie. Witaj piękna panienko – rzekł do niej. Witaj. – Kim jesteś? Skąd się tu wzięłaś? – spytał.

- Jestem księżniczką, córką królowej Beskidów. A na imię mi Lasbora. Pytałeś skąd się tu wzięłam, a więc jestem tu za karę. Widzisz tę górę – i wskazywała na górę bez nazwy. Jeszcze niedawno była równa, ale ja źle postąpiłam i wiele ziemi się z niej osunęło. Teraz mam wymyśleć jej nazwę i chociaż mam na to dużo czasu, nic nie mogę wymyśleć.

- Chętnie ci pomogę – powiedział.

- Naprawdę, jak mam tobie dziękować?

Długo jeszcze rozmawiali, a że dziewczyna nie miała się gdzie podziać, chłopiec zaproponował jej, by zatrzymała się u niego. Minął tydzień od spotkania, a oni wciąż nie potrafili wymyślić nazwy. Jeżeli Lasborze było smutno, Jec grał jej na skrzypcach najzabawniejsze melodie tak, że dziewczyna od razu się rozweselała. Wkrótce zapomnieli o karze dziewczyny i o wszystkich smutkach. Traktowali się jak rodzeństwo. Ich szczęście nie trwało długo. Przyszła sroga zima, a w dodatku plony w lecie nie były obfite. Matka Jeca ciężko zachorowała. Nie mogła ani jeść ani pić. Miała bardzo wysoką gorączkę i po kilku dniach zmarła. Została pochowana na szczycie góry. Lasbora obwiniała się o jej śmierć. Całymi dniami przesiadywała na jej grobie i przepraszała za to, że pojawiła się w ich życiu. Mówiła, że gdyby nie ona, Jec bardziej by na matkę uważał i nie zachorowałaby i nie umarła. Nie chciała by ktoś się do niej zbliżał, bo jak mówiła, przynosiła pecha. Nic jej nie potrafiło pocieszyć, nawet wesołe piosenki Jeca, które tak bardzo lubiła. Coraz bardziej zamykała się w sobie. Nie jadła, nie piła, nie dbała o siebie. Była blada, nie spała. Strojna, piękna panna stała się cieniem człowieka. Ciągle dręczyła ją myśl o śmierci matki chłopaka. Starał się to zagłuszyć pracą, ale nic nie pomagało. Próbowała także innych sposobów. Nocami wymykała się nad rzekę, gdzie przebywała aż do wschodu słońca. W dzień pod pretekstem zbierania chrustu, chodziła na długie spacery. Jeśli wracała po ciemku, mówiła, że nie mogła nic znaleźć. Po pewnym czasie przestała z kimkolwiek rozmawiać. Siedziała tylko przy oknie i wpatrywała się w górę bez nazwy. Gdy Jec to zauważył, przypomniał sobie o jej zadaniu. Może nazwa dla góry ożywi Lasborę – pomyślał. Minął miesiąc, a Jec już nie miał nadziei na to, że wymyśli nazwę, chociaż myślał dniem i nocą. Pewnego dnia, gdy Jec wrócił z gospody, gdzie grywał na skrzypcach usłyszał ciche słowa dobiegające z pokoju, gdzie zawsze siedziała Lasbora. Muszę to zrobić – powiedziała – muszę! Jec tego nie rozumiał. Ale udawało mu się to zrobić po tygodniu. Było to w środę w dzień targowy. Lasbora wstała wczesnym rankiem i poszła nad rzekę. Była tam sama dopóki Jec jej nie znalazł. Po kilku godzinach siedzenia w ciszy powiedziała, że jeżeli nie wymyśli nazwy dla góry, sprowadzi na całe Beskidy ogromne nieszczęście. Jec myślał, że Lasbora wróci do domu na noc, ale nie zrobiła tego. Nad ranem skrzypek wyruszył na poszukiwania królewny, która jak się domyślał ukryła się w lesie na stoku góry. Szukał jej cały dzień, lecz nie znalazł. Pomyślał, że wróciła do swojej matki Królowej Beskidów. Mijały dni, tygodnie miesiące. Pewnego letniego dnia doszła do Jeca wiadomość o odnalezieniu Lasbory. Była bardzo ciężko chora. Żaden z lekarzy nie wiedział co jej dolega. Nie pomagały wywary ziołowe ani żadne lekarstwa. Była to dziwna choroba. Jej objawami nie była ani wysoka gorączka, ani kaszel, ból głowy, nie był to też ból mięśni, stawów czy kości. Widać było, że tę dziewczynę coś dręczy od środka. Lasbora była bardzo wycieńczona, co oznaczało, że od dawna nic dobrego nie jadła. Była blada, a jej prawie fioletowe wargi wyglądały, jakby ich właścicielka już od dawna nie żyła. Jec nie wiedział co robić by ratować dziewczynę. Lasbora była coraz słabsza i coraz bliższa śmierci. Jej ostatnim życzeniem była, aby Jec dokończył jej misję. Powiedziała także, że chce być pochowana na szczycie góry obok jego matki. Pochówek był bardzo cichy. Jec całymi dniami siedział przy grobie matki i Lasbory i grał im najpiękniejsze melodie jakie znał. Był bardzo samotny, zaniedbywał pracę, w końcu umarł z tęsknoty. Gdy halny hulał między drzewami na owej górze, górale Żywieccy powiadali, że to gra Jec. A w gwarze ludowej słowo gra brzmiało gro. Od tego powiedzenia wzięła się nazwa góry GROJEC, u której stóp płynie rzeka Soła”.

Właśnie z górą Grojec związane jest wiele żywieckich legend. Bardzo ciekawe są podania, w dużej mierze oparte na faktach. Chodzi o średniowieczny obronny zamek na Grojcu, którego właścicielami byli Włodek i Bożywoj Skrzyńscy herbu Łabędź ze Skrzynna. Zajmowali się rozbojem, napadali na bogate karawany kupieckie, rabując i zabierając pieniądze. Według jednej z legend, zamek zapadł się pod ziemię, wskutek klątwy, zabierając ze sobą całe bogactwo, miało się to wydarzyć o północy podczas Wielkiej Nocy. Według tegoż podania, każdego roku, o tej porze, uchyla się skała po zachodniej stronie Grojca (od strony browaru), dając dostęp do skarbów. Do dziś nikt nie wie, jak długo skała jest odchylona, prawdopodobnie bardzo krótko, ponieważ opowieści głoszą, że każdy śmiałek, który wszedł do środka, olśniony bogactwem, zapomniał o pośpiechu i pozostawał tam na zawsze. Uwolnić śmiałków może jedynie osoba, która o północy, w świetle księżyca zaora wzgórze na kolanach dwoma wołami. Wtedy też, w dawnym miejscu, pojawić się ma obronny zamek.

Z postacią Skrzyńskiego związana jest również legenda o „mglistej postaci z dziedzińca żywieckiego zamku”. Jak już wspomnieliśmy, Skrzyńscy byli rycerzami-rozbójnikami, nie bali się nikogo i niczego. Spytko władał, górującą nad dolina Soły, warownią na Grojcu, był okrutny i sprytny, co budził strach nie tylko panów z Żywca, ale i samego króla Władysława Jagiellończyka. Cierpliwość monarchy skończyła się po napadzie, którego dokonał kamrat Skrzyńskiego – podniósł rękę na córkę króla, Elżbietę. Królewna uciekła, ale towarzyszące jej dwórki zostały zamordowane. O udział w zamachu oskarżono Skrzyńskiego i na Grojec ruszyły królewskie oddziały. Rozpoczęło się trudne oblężenie, gdyż trudno było zdobyć znajdujący się na szczycie zamek, zatem postanowiono pokonać rozbójników głodem i pragnieniem. Po kilku tygodniach zmuszono ich do poddania się. Herszt Skrzyński nie mógł liczyć na łaskę króla, który wydał wyrok – skazano go na śmierć. Rozbójnik został wsadzony do beczki, nabitej wewnątrz gwoździami, a beczkę spuszczono z zamkowej góry. Wieść o śmierci złoczyńcy rozeszła się bardzo szybko. Niedługo po tym wydarzeniu, na dziedzińcu żywieckiego zamku ujrzano niewyraźną, mglistą postać, toczącą beczkę, postać ta po chwili rozpłynęła się w powietrzu i tylko spod ziemi dobiegał głośny dudniący głos. Jak głosi legenda, był to upiór Skrzyńskiego, który pokutuje za swoje grzechy. Mimo, że upłynęło już wiele wieków, to nadal w zamku słychać upiorne dźwięki, gdyż Skrzyński toczy beczkę raz w stronę Grojca, a drugi raz w stronę ulic wokół zamku. Kto chce usłyszeć te dźwięki, musi czekać, aż nastanie czarna noc i wtedy powinien „nadstawiać uszy”. Po zamku Skrzyńskich nie ma już dziś śladu na Grojcu. Jednak do dziś mówi się w Żywcu, że żołnierze króla dotarli do warowni na Grojcu podziemnym korytarzem, który łączył górę Grojec z zamkiem. Ile w tym prawdy? Zapewne niewiele, biorąc pod uwagę chociażby to, że korytarz ten musiałby przechodzić pod rzeką…

Waleria Prochownik pisze również, że na królującym nad Żywcem Grojcu – „Zamczysku”, które kryje wiele tajemnic, można spotkać „Pokutnika z Grojca”. U podnóża góry i na jej szczycie, leżą różnej wielkości głazy i kamienie, prawdopodobnie są to dawni książęta pokutujący za swe występki.

„Dawno temu, może przed stu laty a może i więcej, kawaler ze Sporysza rozmiłował się bardzo w pannie z przeciwległej strony Grojca z Wieprza. Co niedzielę spieszył on do swej ukochanej polami u podnóża Grojca. Był początek długich letnich dni i bardzo krótkich nocy. Pewnego razu, gdy wracał, było już koło północy, gdy zbliżał się do góry. Była pełnia księżyca. Powietrze było przesiąknięte bujna roślinnością wydzielającą przepyszne aromaty, a poświata księżyca w tajemniczy sposób oświetlała urokliwy zakątek. Nie wiedząc dlaczego, zaczął się wspinać na wierzchołek Grojca. Gdy stanął na szczycie, nie wiadomo z jakiej przyczyny, dziwny dreszcz przeszył go od stóp, do głów. Gdzieś pierzchnęła jego odwaga i w myślach uświadomił sobie, że przecież jest północ. Czym prędzej wąziutka ścieżką zbiegł w dół. Raptem, niby spod ziemi wyrosła przed nim olbrzymiego wzrostu postać. Wkoło panowała przejmująca cisza, nawet wiatr pierzchnął gdzieś w oka mgnieniu. Chłopak w odruchu samoobrony chciał rzucić się do ucieczki, lecz nogi, niczym wrośnięte w ziemie, nie mogły się poruszać. Wreszcie olbrzym przemówił i choć stał na odległość dwóch kroków, głos jego wydobywał się jakby z czeluści studni. „kto jesteś i co tu robisz o tej porze? Od przeszło trzech wieków krążę tu w każda pogodna noc, przy pełni księżyca i nigdy żywej duszy nie spotkałem”. Nie czekając na odpowiedź, zaczął swoją spowiedź, od której młodzieńcowi krew krzepła w żyłach i włosy stawały na głowie. Pokutnik opowiadał: Muszę obchodzić przy świetle księżyca te miejsca, w których ze swoja kompania dokonywałem rozboju. Te krzewy – wskazał ręka na krzaki dzikich róż i tarniny – to wszystko są ofiary naszych napaści. Musze chodzić, a one rozdzierająco proszą o litość, czepiają się moich szat, ich kolce ranią mi ręce. Nie masz dla mnie wybawienia. Musiałby jakiś śmiałek przyjść dwanaście razy o północy, podczas pełni księżyca, w każdą pogodna noc i słuchać mojej spowiedzi. Dopiero w dwunastej godzinie zrzucę z siebie ciężar win. Dopiero po dwunastu godzinach zdążę wszystko wypowiedzieć. Gdy mnie wybawisz, powiem zaklęcie, które wypowiesz. Musisz wtedy obrysować święcona kredą, skałę znajdująca się z prawej strony Zamczyska. Wówczas ta skała się obsunie i otworzy ci wejście do pieczary, gdzie są niezliczone skarby. Przyjdź za miesiąc, wtedy pokaże ci tajemnicze zakątki na górze. Zamek cały z powodu klątwy, zapadł się pod ziemię. Klątwę rzucili miejscowi włościanie. Wyrabiali oni u książąt na Grojcu i zostali perfidnie oszukani. Ziemia ta kryje niejedna tajemnicę. To źródło, które u podnóża Zamczyska się znajduje, powstało z krwi pomordowanych, która lała się strumieniami, wsiąkała w ziemię i w tym miejscu wypłynęła. Nawet podczas największej posuchy to źródło nie wysycha. Jeszcze ci pokaże i w tym momencie zahukała sowa trzy razy. Na mnie już czas – wyjęczał żałośnie olbrzym – musze już odejść na swoje miejsce i stać się kamieniem. Pamiętaj! Przyjdź, przyjdź! – Powtarzał oddalając się a wraz z nim pohukiwała sowa od strony lasu. Młodzieniec wreszcie oderwał nogi od ziemi i niczym na skrzydłach popędzi do domu. W ubraniu rzucił się na łóżko i zasnął kamiennym snem. Obudził się dopiero nazajutrz, nie można się było go bowiem dobudzić. Po przebudzeniu zauważył, że ze strachu posiwiały mu włosy na skroniach. Nie pamiętał o czym opowiadał mu duch. Pamiętał tylko, że za miesiąc ma się z nim spotkać i o skarbach ukrytych w szczycie góry. Strach był jednak silniejszy od chęci posiadania skarbu. Nawet przestał chodzić do dziewczyny. Chociaż opowiadał on bardzo często swoja historię, nikt nie kwapił się w księżycową noc na Grojec. Być może odkąd krzyż stoi na szczycie, dusze nań pokutujące uzyskały odpuszczenie win, a może dotychczas nie. Któż to wie?”

Oprac.: KP