Drugi człon tytułu filmu nie jest wprawdzie zakończony tradycyjnym znakiem interpunkcyjnym, ale jego strona brzmieniowa i semantyczna wskazuje na pytanie.
Zatem formę co najmniej próbującą oferować prezentowane dzieło, jako pobudzające do dyskusji, zastanowienia, wątpliwości. Namysł w znamiennym czasie, bo akurat w Żywcu to dzień po rocznicy wprowadzenia Stanu Wojennego. Co nie musi być istotnym powiązaniem, zważywszy na to, że historia Polski, pełna walk i innego rodzaju starań o wolność, w okolicy bardzo wielu dat przysporzy nam tego rodzaju rocznicy.
W środowy wieczór, w Kinie Janosik, w ramach jego DKF, emisja poprzedzona była półgodzinną pogadanką na temat filmu, jego powstawania, wolności może w mniejszym stopniu. Pewnie słusznie, skoro powstał obraz zatytułowany formą pytającą. Filmu będącego de facto swoistym kolażem. Składa się z obrazów z koncertów i wypowiedzi muzyków, dużo rzadziej słuchaczy bywających tam. Bez narratora. Prezentuje historię festiwalu ustami grających na nim. Z dosyć wyraźnym podziałem na dobre dla niego lata 80 – te i znacznie gorsze, późniejsze. Trzeba przyznać, że film nie jest „przegadany”, jest bardzo mocny. Nie ma zdań czy kadrów zbędnych. Każde niesie ze sobą duży ciężar gatunkowy i symbolikę.
Oprócz daty, coś jeszcze, choć bardzo subtelnie, nasunęło mi skojarzenie ze Stanem Wojennym. Ruch paramilitarny Jaruzelskiego zaowocował przeżyciem pokoleniowym dla kilkudziesięciu roczników Polaków, którzy obecnie są szerszym lub węższym czynnikiem opiniotwórczym, kształtującym i utrzymującym pamięć o tym wydarzeniu. Festiwal w Jarocinie z lat 80-tych był przeżyciem pokoleniowym dla zbuntowanej młodszej i starszej młodzieży tamtych lat. Przeżyciem pokoleniowym, czyli faktem w historii, kulturze, sztuce, który zaistniał, często na krótko, nieraz w małej skali doraźnej, ale z dużym skutkiem dla przyszłości. Pytaniem otwartym pozostaje rozmiar obiektywność lub subiektywności takiego przeżycia. W tym przypadku przekłada się to na pytanie, na ile doświadczenie Jarocina jest atrakcyjne dla oglądającego go na ekranie w Kinie Janosik, dwudziestolatka, który z tamtą atmosferą sentymentalnie i „własnodziejowo” nijak nie jest związany? Na ile to tylko podróż sentymentalna dla tych trochę starszych? Boję się że ta druga opcja. Niemniej jednak film serwuje nam wiele metaforycznych dosyć scen i tekstów, które - mimo że powstałe w totalitarnym jednak systemie i jego opisujące - wydają się być i dzisiaj aktualne. Ale to z kolei cecha dobrej sztuki, że zawsze będzie „na czasie” przez swój uniwersalizm i zdolność elastycznego, metaforycznego opisywania świata, który to metaforyzm – wbrew pewnym pozorom – z punk rockiem może okazać się całkiem mocno związany.
Drugie pytanie się rodzi, nieco analogiczne do atrakcyjności filmu. Pytanie na temat pytania, pytania z tytułu, choć bez pytajnika. Jeżeli obraz próbował odpowiedzieć – „po co wolność?”, to czy była to odpowiedź uniwersalna, czy subiektywna, mówiących w nim, a więc i autora dokumentu? Czym dla nich jest wolność i po co im ona? Bo nawet kolaż subiektywnym jest, subiektywnością wynikającą z doboru materiału i kolejności montażu. Znów raczej to drugie. Na szczęście referowanie swojej wizji wolności środkami metaforycznymi, jak już padło – zawsze aktualnymi – w konsekwencji okazać się może określaniem wolności uniwersalnej i pobudzaniem do dywagowania nad nią. Więc, jeżeli to założenie jest zasadne, i młodsi widzowie z Kina Janosik mogli coś dla siebie wyciągnąć.
Oprócz dywagacji o wolności, w pogadance przed filmem, padały jeszcze inne pytania. Na przykład to, czy i jak duży wpływ miał Festiwal w Jarocinie na zmiany ustrojowe? Na przykład też pytanie do reżysera o wybraną, najmocniejszą scenę z filmu? Cóż?
Co do rzeczywistych i najistotniejszych powodów upadku „komunizm” i hierarchii wpływu na to, jak to w Polsce, najtęższe i najlepiej przygotowane naukowo intelekty się spierają.
Co do najmocniejszej z sceny z filmu. Reżyser mówił o wyjściu zespołu „Siekiera” na scenę Przyznam, że nie wyłowiłem. Wyłowiłem za to i bardzo zapamiętałem inny, ciekawy fragment. Jakiś chyba 1987 rok, dni festiwalu. Występ zespołu „Sztywny Pal Azji” około godzin 14-15, przed bramą dużej jarocińskiej fabryki. Przystają zdumieni robotnicy, o twarzach okraszonych wąsami, bokobrodami, siermiężnością i umęczeniem, a przed nimi dziwnie poubierani młodzianie plasają i namiętnie wyśpiewują refren swojego znanego kawałka:
„....nie wolno wznosić się za wysoko....”
Ponowne cóż? Przy takim przesłaniu i sugestii, w kontekście próby wytłumaczenia roli „Jarocina” w przemianach, tym bardziej ciśnie się na myśl wrażenie przewrotności dziejów i lekko nawet ironiczne pytanie:
„Kto właściwie i jakim cudem tamten system rozmontował?”
Autor: Michał Cichy