Jednym z aspektów żywieckiego życia kulturalnego jest aktywność licznych lokalnych zespołów muzycznych, ale nie tylko one ściągają nas na koncerty, ponieważ nasze miasteczko gości wielu artystów, umieszczających Żywiec na mapie swoich tras koncertowych. W czwartek, 16 maja w winiarni Szuflada zagrali właśnie często bywający u nas goście, zespoły: Terapia z Bielska-Białej i Cinemon z Krakowa. Około godziny 20 zaczęła Terapia. Ten rock’n’rollowy zespół mocno inspiruje się takimi wykonawcami, jak m.in.: Queens of the Stone Age, czy Arctic Monkeys. Było energicznie, mocno i szybko, aż gitarzyście pękła struna. Nie przerwało to jednak świetnego występu. Muzycy zagrali utwory ze swojej ostatniej płyty „Słoń w składzie porcelany”, jak i te starsze. Do swojego repertuaru dołożyli świetnie zaaranżowane covery, takie jak: „Tick Tick Boom” – The Hives, oraz „Make it with Chu” – Queens of the Stone Age. Zwłaszcza ten pierwszy, został żywiołowo wykonany, wprawiając poddasze w mocne wibracje. Zespół z sąsiedztwa został gorąco przywitany przez publikę, która domagała się bisów, lecz z powodu opóźnienia, zespoły nie miały wiele czasu do 22, kiedy to musiała nastąpić cisza.
Kolejny wykonawca, Cinemon rozpoczął około 21 swój kolejny koncert w Żywcu, gdzie rozpoczęli swoje występy od wygrania Browar Rock Festiwal. Krakowskie trio szybko przeszło do gry, angażując żywo rozgrzaną już publikę. Gitarzysta, jak i basista w przerwach pomiędzy utworami dobrze nawiązywali z publicznością kontakt. Tematy tych dialogów były różne, od jedzenia jabłek, przez sposoby uwodzenia publiki. Basista stwierdził, że zamierza nas uwieść informacją, że urodził się w Żywcu. Niewątpliwie, na swój sposób kontakt mu wychodził i słuchacze gromko oklaskiwali jego wypowiedzi. Wokalista zaś stwierdził, że sam napisze podręcznik, jak nie rozmawiać z publiką, gdyż niekorzystne wypowiedzi rzekomo często mu wychodzą. Zespół prezentował swój materiał i nie zawiódł świetnym wykonaniem. Pomimo protestów słuchaczy zakończyli równo o 22 z powodu ciszy nocnej. Po koncercie redakcji udało się porozmawiać z frontmanem, wokalistą i gitarzystą w jednej osobie, Michałem Wójcikiem z Cinemon:
Mariusz Waligóra: Zeszły rok był dla was bardzo intensywny, ostatnio rozmawialiśmy w Żywcu w listopadzie. Co się zmieniło od tego czasu?
Michał Wójcik: Nic… Nic nie robimy, nie rozwijamy się, ale to przez to, że postanowiliśmy nagrać płytę. Zaczęliśmy w styczniu, mieliśmy się wyrobić w tydzień, potem w dwa, potem w miesiąc… no i skończyliśmy w połowie marca. Niestety dlatego ugrzęźliśmy w jednym miejscu, ale pewnie zawsze tak jest, kiedy się nagrywa płytę. W międzyczasie basista wyjechał w trasę ze swoim drugim zespołem, więc trochę nas to odcięło od prób. W pewnym sensie stanęliśmy w miejscu, a w pewnym jesteśmy do przodu „o płytę”, która ukaże się 3 października i mamy nadzieję, że się wyrobimy.
MW: Ile pracy trzeba włożyć, żeby w takiej konfiguracji w której gracie, czyli trio, robić tyle hałasu na scenie?
MiW: Trio wydaje się łatwym składem, duet wydaje się jeszcze łatwiejszy, solo jest grać jeszcze łatwiej, bo grasz dokładnie co chcesz. Trio jest najmniejszym składem, który gra pełnowymiarową muzykę rockową. Gra się z jednej strony łatwo, z drugiej czuje się strach, że kiedy przestanie się grać, na scenie będzie cisza. Graliśmy kiedyś z drugim gitarzystą, wymaga to zupełnie innego podejścia, trudno mi to porównać, ponieważ miałem wtedy dużo niższą świadomość muzyczną niż teraz. Obecnie staram się myśleć dużo nad kompozycjami.
MW: Kiedy się ukażę Twoja książka: „Jak nie mówić do publiczności”?
MiW: (śmiech) Jestem mistrzem dyplomacji, umiem zjednywać sobie ludzi, wszyscy mnie kochają i uwielbiają, więc myślę, że to jest czas na taką książkę, zastanowię się nad tym. Może to będzie tylko cykl felietonów.
MW: Jak wygląda obecnie krakowska scena rockowa, czy macie dużą konkurencję, jak wygląda wasz kontakt z resztą muzyków?
MiW: Nie mamy konkurencji, ponieważ jesteśmy najlepsi… haha, proszę wykasować! Oczywiście żartuję. Jest masa zespołów w Krakowie, mam kontakt z bardzo wieloma muzykami, jako, że organizuje koncerty w mieście. Jakiś czas temu nie było widać jakiegoś wspólnego kierunku, teraz mi się wydaje, że wszystko się konsoliduje, jest współpraca i rozwój.
MW: Jak oceniasz gitarową scenę w Polsce?
MiW: Nie jestem chyba odpowiednią osobą by odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ nie jestem typowym słuchaczem, nie szukam, nie kopię za kapelami… Z perspektywy obserwatora, kto przychodzi na koncerty, to jest tak sobie. Jednakże zeszłoroczna trasa po Polsce i kawałku zagranicy wyszła bardzo dobrze, nie dopłaciliśmy do niej, a nawet trochę zarobiliśmy… to proszę wykasować ze względu na urząd skarbowy. Nie było źle, zdarzają się koncerty, że było 100 osób a zdarzają, że były 2. Nie wiem, czy z perspektywy jednej kapeli można oceniać całokształt muzyki gitarowej w Polsce. To jesteśmy tylko my, coś tam sobie gramy, czasem ktoś przyjdzie a czasem nie.
MW: W Żywcu jesteście nie po raz pierwszy i nie po raz drugi. Lubicie tutaj przyjeżdżać?
MiW: Zahaczyliśmy się w jakimś sensie personalnie. To jest najfajniejsze w znajdywaniu kontaktów i poruszaniu się po kraju. Znajduje się w jakimś miejscu kontakty z fajnymi ludźmi, które się utrzymuje, oni czasem przyjeżdżają do Krakowa… mówię tutaj szczególnie o Kubie (Winiarskim – przyp. MW) i Lee Monday. Raz nawet zagraliśmy razem i było bardzo fajnie. Czujemy się tutaj mile widziani.
MW: Grałeś dzisiaj na kilku gitarach, jakie gitary lubisz najbardziej?
MiW: Grałem na kilku gitarach, ponieważ korzystam z 4 różnych strojów, dodatkowo mam jeszcze 5 gitarę na wszelki wypadek. Są to różne gitary: Ibanez, Fender, Hohner – moja główna gitara przez dłuższy czas, jest lutniczy Les Paul, który wiele przeszedł i jest mi bardzo bliski. Bardzo fajne jest granie na różnych gitarach, zmienia często perspektywę, kiedy zagra się to samo na różnych instrumentach.
MW: Na koniec chciałbym zapytać o ideologię: „Rock’N’Roll i jabłka”?
MiW: To jest taki ciekawy ruch w Rock’N’Rollu, taki Eco-r’n’r. Są rockmani, jak Lemmy, którzy chodzą w skórze, piją whisky i nie potrzebują nic innego do życia a od 20-letniego chłopaka ciężko jest wymagać, żeby pił whisky do 3 i żeby gdzieś jeszcze doszedł… więc je jabłka… jak Steve Jobs. Kuba (basista - przyp. MW) czytał jego biografię i silnie inspiruje się tą postacią. Jobs też grał na basie… (śmiech).
MW: Dziękuję za rozmowę.
MiW: Dziękuję.
Autor: Mariusz Waligóra
Zdjęcia: archiwum zespołu
Kopiowanie materiałów zabronione