Od niedawna w księgarniach dostępna jest najnowsza książka Pawła Zyzaka "Tajemnica Wilczego Jaru". Książka ta zasługuje na szczególną uwagę nie tylko ze względu na to, że opisuje wydarzenie znane każdemu mieszkańcowi Żywiecczyzny, lecz również dlatego, że jest pierwszą książka dotyczącą najnowszej historii naszego regionu. Na temat wydawnictwa można wypowiadać się w samych superlatywach - starannie wydana, oparta na wielu źródłach, zawierająca wiele cennych fotografii. Książka opisuje ogromną tragedię, która w roku 1978 dotknęła niemal każda rodzinę na Żywiecczyźnie, dlaczego zatem "pierwszy obywatel Żywca" odmówił autorowi patronatu nad publikacją? M.in. o tym oraz kulisach powstawania książki rozmawia z autorem Paweł Wnętrzak.
Paweł Wnętrzak: Większość czytelników kojarzy Pana jako autora kontrowersyjnej biografii Lecha Wałęsy. Pana nowa książka poświęcona jest tematowi współczesnej historii regionalnej.
Paweł Zyzak: Owszem, biografia Lecha Wałęsy wywołała w Polsce spore kontrowersje. Warto pamiętać, że patrząc przez pryzmat mieszczańskiej historiografii francuskiej czy historiografii anglosaskiej, książka niczym się nie wyróżnia. Pewien szok poznawczy wywołała niespójność obiegowego wizerunku Wałęsy z tym, jaki wyłonił się z badań opartych na źródłach i relacjach. Nawet wśród polskich historyków. Większość z nich jednak hołduje tradycjom historiografii pruskiej, celującej głównie w wydarzenia polityczne. Inna biografia powstanie, gdy historyk buduje kalendarium życia, a inna, gdy próbuje zbudować portret mentalny i ideowy danej postaci.
Już moje sympatie dla psychologizującej i socjologizującej historiografii romańskiej i anglosaskiej podpowiadają powód zainteresowania tematyką katastrof PRL i specyfiki regionalnej. Zapewne, gdyby nie zamieszanie wokół wspomnianej biografii, nie powstałaby druga moja książka - Gorszy niż faszysta, a zamiast niej na przykład książka o Wilczym Jarze.
PW: Jak narodził się pomysł napisania „Tajemnicy Wilczego Jaru”?
PZ: Na pewno z potrzeby złożenia trybutu naszym krajanom oraz rodzinom ofiar. Kiedy czyniłem wstępne rozpoznanie sprawy znałem oczywiście opowieść o tajemniczej nysce, która miała spowodować katastrofę dwóch kopalniaków. Wywodzę się z tych stron. Mój ojciec i jego bracia byli górnikami. Nie wiedziałem jednak wówczas czy liczne, lecz daleko pośrednie relacje mieszkańców będzie można z czymś poza nimi skonfrontować. Poszukując dokumentacji dotyczącej katastrofy w archiwach IPN, sądowych, archiwach prokuratur i komend policji, nie wiedziałem czy aby na samych poszukiwaniach się nie skończy. Zatem od pomysłu, do przekazania mi szczęściu tomów akt prokuratorskiego śledztwa, minął dość spory okres.
PW: Czy zbieranie materiałów do „Tajemnicy Wilczego Jaru” było trudne?
PZ: Powiedziałbym rozległe i czasochłonne. Materiały dotyczące samej katastrofy znalazłem w miejscu dość nietypowym, bo w bielskim Sądzie Okręgowym. Starałem się jednak dotrzeć do archiwum każdej instytucji, która mogła zetknąć się ze sprawą, od SB, MO i WOP, poprzez archiwa ministerialne, aż do archiwów PKS. Kwerendę poszerzyłem o największe katastrofy PRL oraz o katastrofy z końca lat 70. Zależało mi na pokazaniu mechanizmów i tła gospodarczego. Do wielu materiałów dotarłem dzięki świadkom. Posiadali oni własne zbiory, bądź radzili mi, gdzie warto byłoby ich poszukać.
PW: Jak reagowali Pana rozmówcy – osoby, które przeżyły tę katastrofę oraz rodziny ofiar itd., wyrażały chęć rozmowy o tamtych wydarzeniach?
PZ: Nie wszystkie rodziny ofiar i nie wszyscy ocalali z katastrofy górnicy dali się namówić na rozmowę. Na przykład żony zmarłych górników, młode przecież wówczas kobiety, wyszły potem ponownie za mąż. Nie było powodu by je nadmiernie niepokoić. Z kolei jeden z górników, który przeżył katastrofę, do tego stopnia zniechęcił się do dziennikarzy, że nie potrafiłem go w żaden sposób namówić na rozmowę. Większość świadków zgodziła się jednak pomóc w dociekaniach, podpowiadając z kim warto byłoby jeszcze porozmawiać. Podziwiam taką postawę. Żyjemy w czasach, gdy nie szanuje się świadków, bo przecież panuje kult sensacji.
PW: Czy teraz, gdy książka pojawiła się na rynku wydawniczym, pojawiły się jakieś nowe fakty dotyczące katastrofy w Wilczym Jarze?
PZ: W księgarniach jest ona od niedawna, ale liczę na to, że przyczyni się do poszerzenia zebranej dotąd faktografii. Każdy może wnieść swój wkład w wyjaśnienie tej tragedii. Aby to ułatwić, wydawca zamieścił na pierwszych kartach książki specjalny adres e-mailowy.
PW: W swoich badaniach w dużej mierze opiera się Pan na Oral History, jakie są zalety tej metody, jakie niebezpieczeństwa?
PZ: Wartość Oral History rośnie wraz z ilością świadectw. Im więcej ich jest, tym bardziej precyzyjny otrzymujemy wynik konfrontacji. W profesjonalnych badaniach naukowych historyk nie powinien opierać się na samych źródłach mówionych. Jeśli jest możliwość sięgnięcia po dokumentację, prasę, opracowania czy, tak jak w przypadku „Tajemnicy Wilczego Jaru”, dane znajdujące się w książkach specjalistycznych, na starych mapach czy nawet na nagrobkach, należy ją w pełni wykorzystać. Znów wypada mi się odnieść do popularnej w Polsce szkoły pruskiej Rankego, gdzie dokument niemalże staje się synonimem prawdy. Ów brak otwartości w badaniach zniechęca do podejmowania drażliwych tematów, zwłaszcza tam, gdzie brakuje dokumentów. Co więcej, gdyby zastosować tę metodologię do sprawy Wilczego Jaru, efekt byłby dla niej zabójczy. Nie da się czytać dokumentów prokuratorskiego śledztwa jakiejkolwiek katastrofy PRL, bez wywiadów, zarówno ze śledczymi, świadkami, jaki podejrzanymi. Największe katastrofy ocierały się o politykę, akt nie pisano więc po to, żeby coś rzetelnie wyjaśnić.
PW: Katastrofa górniczych autobusów w Wilczym Jarze jest żywa wśród mieszkańców Żywiecczyzny. Czy to tragiczne wydarzenie znane jest również w Polsce?
PZ: Niestety katastrofa została skutecznie wyciszona. Jest bodaj najmniej znaną katastrofą, o takim zasięgu, z czasów komunistycznych. Najdalej słyszano o niej na Górnym Śląsku.
PW: Dlaczego burmistrz Żywca odmówił patronatu nad publikacją? Przyznam szczerze, że uzasadnienie burmistrza, które podaje Pan w jednym z przypisów jest – mówiąc kolokwialnie „mętne”.
PZ: Zależało mi, aby, kiedy książka już trafi do księgarń w całej Polsce, Żywczanie pośrednio wzięli udział w popularyzowaniu sprawy katastrofy. Nie wiem jaki interes polityczny kazał pierwszemu obywatelowi Żywca „spławić” tę sposobność. Szczęśliwie odwrotne stanowisko zajął starosta żywiecki, zaświadczając w imieniu mieszkańców Żywiecczyzny, jak ważne dla nas wydarzenie rozegrało się w Oczkowie w 1978 roku.
PW: Zgodzi się Pan ze stwierdzeniem, że Żywiecczyzna to prawdziwe Eldorado dla historyka?
PZ: Zgadzam się. I nie tylko dla historyka zajmującego się historią najnowszą. O samym Żywcu głośno jest w źródłach już w XVII wieku, szczególnie w wieku XIX, w dobie Habsburgów, kiedy nastąpił jego rozkwit. Z regionu pochodzi wielu znakomitych Polaków, w tym biskupi i wybitni profesorowie UJ. Tutejszą topografię na pamięć znał Karol Wojtyła. Odrobina zaparcia, trochę dociekliwości, i szybko znajdzie się jakiś samorodek.
PW: Czy planuje Pan kolejne publikacje dotyczące Żywiecczyzny?
PZ: Obecnie skupiam się prawie wyłącznie na doktoracie, w którym analizuję stosunki polsko-amerykańskie. Aczkolwiek rozpocząłem pewien projekt dotyczący wydarzeń z pierwszej połowy lat 70. w południowej części Żywiecczyzny. Znajduje się on jeszcze w powijakach, ale prędzej czy później zakończy się publikacją.
Z Pawłem Zyzakiem rozmawiał Paweł Wnętrzak.
Kopiowanie materiałów zabronione.