Sport

Zimny, wręcz mroźny, niedzielny poranek 11 października. To właśnie tego dnia miało miejsce zakończenie downhillowego sezonu w Węgierskiej Górce. Ekipa LSD zorganizowała ostatnie ściganki. Wbrew pozorom lokalna trasa, niektórym sprawiła wiele problemów, ale nikt nie powiedział, że będzie łatwo, prawda?

Wszystko zaczęło się o świcie, dosłownie, pierwsi rowerzyści pojawili się już przed 7 rano. Z biegiem czasu przybywało sprzętu, niezbędnego do obsługi tak zacnego wydarzenia jak i zawodników, których było ponad 60!

Treningi i zapoznanie z trasą trwało… od kiedy przyjechałeś/aś do godziny 12:00. Wtedy to rozpoczęły się przejazdy mierzone, które trwały do 15:00.

Pomimo porannych, niskich temperatur oscylujących w granicach 0°C nikt się nie zniechęcił i wszyscy dzielnie trenowali, poza kilkoma osobami, które narzekały na wyprowadzanie rowerów. Panowie!Powrót do korzeni! Nie wszędzie są wyciągi, orczyki czy też kanapy. Na pochwałę zasługuje cała obsługa eventu, która od wczesnych godzin porannych robiła co mogła by dopiąć wszystko na ostatni guzik.

Gdy rozpoczęły się przejazdy mierzone, a kibiców zaczęło przybywać, atmosfera się troszeczkę rozgrzała, kibice zaczęli kibicować i donośnie krzyczeć (jak to kibice), a z relacji przypadkowych gapiów/turystów można było wywnioskować, że byli bardzo zdziwieni i zachwyceni jednocześnie, że w środku lasu w Węgierskiej Górce ma miejsce takie przedsięwzięcie.

Nie obyło się bez kilku naprawdę groźnych “gleb”, gdy jedni bez problemu “szli pełnym piecem” przez sekcję korzeni, która znajdowała się przed gapem inni niestety nie dali rady podołać technicznemu odcinkowi trasy, lecz zawsze, dzielnie, po wywrotce, podnosili się, otrzepywali i zjeżdżali dalej, w końcu nie chodzi o rzucenie rowerem, strzeleniem przysłowiowego focha i zrezygnowanie z dalszej jazdy. W tym sporcie zdarzają się wypadki a ryzyko jest w nań wkalkulowane.

Na szczęście obyło się bez interwencji przybyłego na miejsce ratownika medycznego.

Gdy prawie wszyscy już skończyli swe mierzone przejazdy i zebrali się przy namiocie organizatorów aby dowiedzieć się jaką pozycję zajęli, Łukasz Wojtas, któremu niestety fotocela nie złapała czasu drugiego przejazdu, wraz ze swoim rowerem, podążali na górę trasy, aby dokonać ostatecznego rozrachunku z korzeniami i hopami wymyślonymi przez “Banana”.

No i stało się… Ostatni okazał się najlepszy, Łukasz stanął na najwyższym stopniu podium w kategorii FULL wykręcając jednoczesnie czas zawodów [!], zaraz za nim uplasował się Patryk Kalinowski (HCC Components), a na najniższym stopniu podium stanął Tomek Tlałka (HIGH FIVE Racing Team).

“Pudło” w kategorii HARDTAIL prezentowało się następująco:

1. Dawid Biegun

2. Marcin Matuszny (HIGH FIVE Racing Team)

3. Daniel Mrowiec

Ale żeby nie było zbyt męsko, na zawody zawitała również płeć piękna! A konkretniej jej 2 przedstawicielki – Ela Figura (Born to bike) i Laura Wojtas, które uplasowały się odpowiednio na 1 i 2 miejscu.

Warto nadmienić, że organizatorów zaufaniem obdarzyli liczni sponsorzy, którzy wspierali imprezę a byli to: HCC Components, No Limits Rajcza/ riskyfun.pl, MobileBike Service TREK Bielsko-Biała, LULAGOGA SNOW&KITE, Dragon Bike Components, DIVERSE, Kawiarnia Wiedeńska, Downhill24, a pomiar czasu perfekcyjnie ogarnęła firma carvingsport.pl z Bielska-Białej.

Czy impreza była udana? Wiele osób to potwierdzi, myślę że nikt nie zaprzeczy. Również wiele osób ma nadzieję, że LSD wciąż będzie się rozwijać i nadal lokalnie działać.

Organizatorzy również dziękują Nadleśnictwu Węgierska Górka za pozwolenie przeprowadzenia zawodów, które odbyły się w myśl zasady CHWDP czyli Chowaj Wszystko Do Plecaka, bez szkody dla matki natury.

Do zobaczenia w przyszłym sezonie!

 

Autor: Michał Białek

Fotografie: Łukasz Skrzypek