Wydarzenia

Czytając dzienniki lub listy polskich artystów natknąć się można na żywieckie epizody... Okazuje się, że w Żywcu przebywał m.in. Bruno Schulz. Czytając "Dzienniki" Stefana Kisielewskiego spisane w latach 1968-1980, również spotkać możemy informacje dotyczące pobytu tego prozaika, publicysty, kompozytora i krytyka muzycznego w naszym mieście. Kisiel w Żywcu był w sierpniu 1969 roku, przeczytajcie co pisał o Żywcu:

"10 sierpnia

Jutro jadę do Żywca zobaczyć,a raczej poznać mojego stryja, księdza Leopolda Kisielewskiego - ma on już 76 lat, a ja go chyba nie znam - trzeba jechać póki czas. Ostatnio obchodził 50-lecie kapłaństwa, posłałem mu z tej racji depeszę, a on mi odpisał listem, miłym i inteligentnym. Tak to na starość wraca człowiek do rodziny.

12 sierpnia

A więc byłem w tym Żywcu, cóż to za śmieszne miasteczko, nic w nim właściwie nowego, bo sakramentalne "nowoczesne" bloki są zebrane razem gdzieś na uboczu a w środku miasta króluje dawny pałac arcyksięcia Ottona Habsburga i wielki piękny pałacowy ogród, częściowo zresztą zapuszczony. Stary drewniany pałac ma dziedziniec arkadowy niczym Collegium Maius w Krakowie, a nowy wielki jest jak eks Zamek Warszawski. Z tym arcyksięciem to było arcyciekawe, bo twardo uważał się za Polaka, jak przyszli Niemcy, nie chciał się zgłosić na "foksa", twierdził, że jest polskim oficerem, wobec czego szkopy wywiozły go gdzieś do Niemiec i internowały.

Po wojnie przysłał żonę dla pertraktacji z władzami, proponował, że odda pałac i ziemię, żeby mu tylko zostawili browar, ale głupie komuchy się oczywiście nie zgodziły /Stalin by się zgodził!/ i facet umarł gdzieś w Szwecji. Ale to chyba nie był Otto, tylko miał inne imię. Otto to przecież żyjący jeszcze syn albo wnyk cesarza Karola. Zresztą cholera wie!

Stryja księdza odnalazłem - oryginał niezwykły, ale byczy. Ma lat 75, 40 lat nie wyjeżdżał z Żywca, nigdy nie był w Warszawie ani w ogóle na północ od Krakowa, mnie zaś widział ostatnio w roku... 1914. Chory na serce i na bezsenność, ale słyszy świetnie, inteligentny, wie mnóstwo, nie jest entuzjastą reform soborowych, o mnie słyszał wszystko, mówi mało, ale treściwie, ma wielki chudy nos Kisielewskich, opowiadał o rodzinie i częstował "martelem", którego przywiózł z Londynu stryj Wicek. Dowiedziałem się też, że najstarszy syn Olka /a więc mój stryjeczny bratanek/ pracuje w UB w Katowicach - w więc będę miał protekcję.

Stryj Leopold mieszka w małym zabawnym domku, domek jest w zapuszczonym ogródku z malwami i jabłonką, ksiądz ma grubą gospodynię, bardzo miła - stareńkie to wszystko, wprost sprzed I wojny. Cały Żywiec taki, tyle że knajpy ohydne /za to ładna księgarnia/, za miastem prześliczne jezioro na tle gór - Szwajcarzy robią na takich jeziorach majątki, u nas stoi zapuszczone. Wróciłem nocą, z Suchej szedłem pieszo i oświetlony nagłym reflektorem przez wielkie auto, wpadłem do stromego rowu i obłociłem się cały."*

Warto na zakończenie dodać, że Ksiądz Kisielewski był wikarym żywieckiej parafii przez 50 lat. Administrował w kościele pw. Świętego Krzyża na Rudzy, był jego wieloletnim rektorem i katechetą w żywieckim liceum im. Mikołaja Kopernika.

kisielewski żywiec

*Stefan Kisielewski, "Dzienniki", Warszawa 1997.

Oprac.: Ren