Wydarzenia

Tysiące trupów, sceny mrożące krew w żyłach, doskonale oddane realia epoki i człowiek naprzeciw historii. Za nami premiera oczekiwanego przez wszystkich fanów kina wojennego filmu Davida Ayera - "Furia".

Zapowiedzi nie budziły wątpliwości, wkrótce w kinach "Szeregowiec Ryan" 2, tyle że w czołgu. Kto tak podszedł do sprawy, z pewnością się nie zawiódł. Uściślijmy, po "Szeregowcu" i chyba jeszcze lepszej "Kompani Braci" - serialu telewizyjnym, kino wojenne nie jest już takie samo. Oba obrazy wyznaczyły nowy kanon - przede wszystkim realizm w oddaniu prawdziwego pola walki i dbałość o najdrobniejsze szczegóły techniczne. "Furia" doskonale wpisuje się w ten nurt.  Sceny batalistyczne po prostu zapierają dech w piersiach. Przelatujące nad głowami czołgistów pociski artyleryjskie robią tak kolosalne wrażenie, że podczas seansu człowiek ma ochotę zrobić unik, by nie oberwać. No i potyczka amerykańskich shermanów z niemiecką legendą - tygrysem! Czegoś takiego w kinie jeszcze nie było.

Ale "Furia" to nie tylko efekty specjalne i doskonałe kino batalistyczne, to także fabuła. Historia jest prosta. Załoga amerykańskiego czołgu o nazwie "Furia" przemierza Niemcy ogarnięte wojną. Jest kwiecień 1945, III Rzesza dogorywa. Czołgiści nie oczekują jednak z radością na koniec. Wciąż toczą się zacięte walki z fanatycznie nastawionymi Niemcami, wciąż giną ludzie. Atmosfera filmu pełna jest grozy. Mimo że zaczyna się wiosna, pogodę mamy listopadową, słota, mgły, ani jednego promienia słońca. Upiorny krajobraz pełen jest śladów walki - wypalone wraki pojazdów, makabrycznie okaleczone trupy, na słupach wisielcy - jeszcze dzieci. I brud, brud który sprawia, że to co widzimy staje się realne, prawdziwe.

Wspomniani czołgiści idealnie pasują do tego świata. Też są brudni, ale przede wszystkim znużeni, fizycznie i psychicznie. Podczas postoju w obozie, po ciężkich walkach, w których załoga straciła strzelca pokładowego, dołącza do niej świeżo zmobilizowany rezerwista Norman (brad pitt furia

Wszystko wydaje się jasne, gdyby nie ostatnie sceny filmu, gdy nasza załoga podejmuje się beznadziejnej i - co oczywiste - bohaterskiej misji. Jeden czołg powstrzymać ma doborowy oddział niemieckiej piechoty i tym samym ochronić bezbronne jednostki tyłowe. Na nieszczęście, autorzy filmu tak rzetelnie oddający do tego momentu realia walki, ewidentnie dbałość tą porzucili. Ma być chyba tradycyjnie - hollywodzko i z rozmachem, bez wnikania w szczegóły. By nie zdradzać szczegółów powiem tylko, że gdyby Niemcy wojowali tak, jak przeciwko "Furii" swą zwycięską passę zakończyliby w Polsce, w 39 roku. Nieco lepiej jest od strony psychologicznej. Nie słyszymy na szczęście monologów o honorze amerykańskiego żołnierza, a decyzji o podjęciu ostatniej walki nie towarzyszy jakieś wielkie zadęcie. Okazuje się za to, że wyzuci z wszelkiej nadziei i bluźniący wcześniej czołgiści czymś się jednak kierują. Jeden z nich, tuż przed walką cytuje biblijną Księgę Izajasza: "Kogo poślę i kto nam pójdzie? a ja rzekłem: Oto jestem! Mnie poślij”. Piękne skądinąd słowa wskazują na misję, jakiej podejmują się bohaterowie tocząc sprawiedliwą wojnę z Hitlerem. Czyli jednak nie film antywojenny, jak mogło się wydawać niemalże do ostatniego momentu. Wojna to piekło, ale gdy się już przytrafi, to kogoś trzeba przecież posłać.

 Autor: Łukasz Gędłek

Furia (Fury)

produkcja: Chiny, USA, Wielka Brytania 2014

reżyseria: David Ayer