Magda Kidoń-Staszek kieruje żywieckim kinem „Janosik” od 2008 roku. Przez okres ośmiu lat stworzyła w tym małym kinie miejsce niezwykłe, wychodzące często poza budynek kina. Co najważniejsze jednak, w „Janosiku” skupia się lwia część kulturalnego życia Żywca.
Gabriela Kachel: Czy może istnieć kultura w małym mieście?
Magdalena Kidoń-Staszek: Może istnieć nawet w wiosce. Pochodzę z Chybia, które nawet nie jest małym miastem, tylko gminą i odkąd pamiętam, zarażone było kulturowymi działaniami. Tam organizowaliśmy się w grupy teatralne pod okiem Kuby Abrahamowicza, robiliśmy pierwsze filmy z Frankiem Dzidą, zapraszaliśmy Maćka Maleńczuka, Bernarda Maseliego i mnóstwo muzycznych wspaniałości na klubowe granie. Działo się dużo więc stawiam hipotezę, że się da! Wystarczy garść ludzi, którzy lubią i chcą uprawiać kulturoholizm.
GH: Jesteś kulturoholiczką. Skąd w Tobie taki apetyt na to, co dobre?
MKS: Mam dobrą energie i robię to, co lubię. Udaje mi się osiągać sukcesy tylko dlatego, że mam świetny zespół. Janosikowi ludzie są niepokorni i cały czas chcą coś robić. Działa to trochę jak perpetum mobile, po prostu samo się napędza. Nakręcamy się nawzajem. Ja zresztą też. Nie ukrywam, że przez ten apetyt często nam się obrywa po głowie, bo bywa i tak, że ogranicza nas budżet, ilość miejsc w kinie okazuje się zbyt mała, nasi zewnętrzni partnerzy bywają mniej przychylni niż oczekujemy, wiadomo – jak to w życiu. Ale nie poddaję się!
GH: Czyli rogaty temperament góralski Ci się udzielił?
MKS: No, chyba mi się udzielił, acz nie wiem czy góralski, bo raczej dalecy jesteśmy od przaśnych klimatów.
GH: Buntujesz się, więc jesteś?
MKS: Coś w tym jest. Czasami trzeba iść pod prąd, żeby zrobić coś fajnego. Najczęściej trzeba się sporo nagadać, jakie będą korzyści naszych pomysłów, bo pewne rzeczy wydają się czasami nierealne, np. jakiś czas temu musieliśmy się nadreptać, zanim sobie otworzyliśmy drogę do projekcji plenerowych w Parku. Dziś, te imprezy cieszą się niezwykłą popularnością i są fantastyczną atrakcją nie tylko dla mieszkańców miasta, ale i z całego regionu.
GH: Skąd czerpiesz siłę na walkę z wiatrakami?
MKS: Nic nie robię sama, bez mojej kinowej ekipy nic by się nie udało zrealizować. To chyba wspólny upór i chęci dają moc.
GH: Kim jest tak naprawdę Kierownica Kina Janosik?
MKS: Hmm... jestem chyba zupełnie zwykłą dziewuchą, która w dzieciństwie popijała oranżadę z woreczków i jadła najlepsze kromki na świecie - ze śmietaną i cukrem, która ma ogromny sentyment do swojego dzieciństwa, pierwszych znajomych, z którymi pokonywała kilometry na rowerze i grała w kalambury do białego rana, która została zainfekowana miłością do kultury bardzo wcześnie. To moje rodzinne Chybie tak naprawdę mnie ukształtowało, podobnie jak moich znajomych. Prawie wszyscy w jakiś sposób są związani z kulturą, jedni grają, inni fotografują, podróżują, animują, są kulturoznawcami, niektórzy nadal studiują "enty" kierunek i ciągle im mało. Wyrośliśmy w przekonaniu, że życie trzeba przeżyć tak, żeby być zadowolonym z siebie i wycisnąć z siebie, ile się da, ale i mieć do tego świata i siebie dystans, żeby nie dać się zwariować.
GH: O jakim odbiorcy myślisz komponując menu filmowe?
MKS: O każdym. Jesteśmy jedynym kinem w Żywcu i byłoby wielką niesprawiedliwością tworzyć repertuar dla określonych grup. Dlatego regularny repertuar to kino komercyjne i dla młodych, i dla starszych, gramy i bajki, i kino studyjne. Mamy tylko jedną salę i bardzo trudno czasami sprostać wszystkim oczekiwaniom, bo przecież nie da się na tej jednej sali zagrać pięciu premier jednocześnie. Często jeszcze dystrybutorzy warunkują w jaki sposób i jaką ilość seansów musimy grać, dlatego czasami sytuacja wygląda tak, jak w przypadku Gwiezdnych Wojen, kiedy dystrybutor i producent Lucas Film zażądał wyłączności na swój tytuł przez aż trzy tygodnie. Zblokowało to zupełnie pozostałe tytuły, które się w tym czasie pojawiły, ale nie mieliśmy wyboru, bo dochód z tych seansów to dla nas "być albo nie być". Staramy się ubarwiać ten komercyjny repertuar dodatkowymi imprezami cyklicznymi. Na ten czas mamy propozycję dla Seniorów, cykl Janosik Dzieciom, środowe DKFy, Ferie po zbóju, retransmisje z Teatru Narodowego w Londynie, Babskie Combry, debaty oksfordzkie, przegląd najlepszych dokumentów Against Grvavity, Filmową Wiosnę, Festiwal Górski Adrenalinium, filmowe plenery i pokazy z muzyką na żywo. Trochę się tego nazbierało.
GH: Poza szczytami zawodowymi, wiem, że lubisz zdobywać też i te górskie?
MKS: Zdobywać to teraz trochę za dużo powiedziane. Mamy dwójkę małych dzieciaków i wleźć z nimi na Rysiankę to już duże osiągnięcie. Nie zmienia to faktu, że kocham góry, to jeden z najlepszych dla mnie sposobów odpoczynku, szczególnie, że często w nich nie ma zasięgu i naprawdę można się wyłączyć.
GH: Dziękuję za rozmowę!