Wydarzenia

Niedawno sejm chwalił ustawę oświatową. Niejako jej odpryskiem, a na pewno odzwierciedleniem wielu wskazywanych w niej wytycznych, jest nowy kanon lektur szkolnych, dla języka polskiego. 

Jak zawsze, również i przy tej wiadomości szybko odezwały się głosy zwolenników i przeciwników. Że dobrze, bo mocno odwołuje się do tradycji, że anachroniczna i mało uwspółcześniona, że nie posiada analogii z czasem obecnym. Rzeczywiście lista może wywołać spore sentymenty, poprzez duży nacisk na tradycyjne lektury, mimo rozwoju w formie i treści przekazu, jaki współczesność serwuje. Inną i powracającą optyką jest, czy lektury aby nie za poważne na pewien wiek. No, ale poprzeczkę trzeba jednak wieszać wysoko, a podobno dzieci i młodzież obecnie mądrzejsze niż kiedyś.

Jest jednak pozytywny i optymistyczny aspekt tej sytuacji. Przynajmniej dla ludzi, którym szeroko rozumiana kultura jest bliska. Mianowicie cieszy, że ktoś w tym kraju ma jeszcze przekonanie, że literatura jest „nad Wisłą” ważna, czytana, że wpływa na nasze życie i postawy w nim. Taki wniosek można wysnuć patrząc na to, jak kanon lektur bardzo bliski jest ideom obecnych rządzących. Bardzo ideowych, notabene. „Janko Muzykant”, „Quo vadis”, „Siłaczka”, Jarosław Marek Rymkiewicz, „Pamięć i tożsamość”. Widać w tym przekonanie o sile literatury, zwłaszcza że lwia część w zestawie to lektury sensu stricto, przy znikomej multimedialności. Ciekawe założenie, w kraju, gdzie oficjalnie dla zobrazowania ilości przeczytanych książek w ciągu roku ledwie starcza miejsc po przecinku po zerach. W kraju, gdzie czytanie – mimo rozmaitych akcji odgórnych - nie jest modne. I co ciekawe, nie jest modne nawet w środowiskach ludzi niebiednych, wykształconych. Skoro władza ma takie podejście, może źle myślę. Może nie jest z tym tematem tak źle i można życzyć Polakom pod choinkę książek zamiast skarpetek, a nie na odwrót?

Autor: Michał Cichy