Tekst zostanie opublikowany w zbliżającym się numerze magazynu „Nad Sołą i Koszarawą”
W numerze 12 „Nad Sołą i Koszarawą”, z 15 czerwca bieżącego roku, ukazał się artykuł pióra Kazimierza Semika, pod tytułem Tajemnica Wilczego Jaru (fakty i mity). Autor zmierzył się z monografią dotyczącą katastrofy drogowej, która wydarzyła się 15 listopada 1978 roku w Oczkowie. Tekst trudno uznać za klasyczną recenzję mojej książki. Nad merytoryczną polemiką, punktowaniem błędów oraz nieścisłości dominują – żeby było do rymu – złośliwości. Jedynym błędem jaki autor odnalazł w książce, był błąd ortograficzny w słowie „każe”. Błąd i nie błąd, bo oba słowa funkcjonują w języku polskim (każe od kazać; karze od karać), niemniej w procesie trzyetapowej korekty wydawniczej, doszło najprawdopodobniej do pospolitej omyłki.
Kazimierz Semik potraktował sprawę książki bardzo osobiście. Należy wyjaśnić, że znalazł się on w gronie moich rozmówców-świadków, tych najcenniejszych, ponieważ pomógł mi odtworzyć etap przygotowań do pogrzebów ofiar „Autosanów”. Właśnie dlatego decyduję się na tę polemikę – autor poświęcił mi swój czas.
W książce znalazły się liczne relacje Kazimierza Semika, a on sam w swej quasi-recenzji nie wysuwa najmniejszej pretensji o to, iżby zostały zmanipulowane. Pomogły wszak tam, gdzie mogły. Nie wiedzieć czemu, autor żali się, że „wierzył, że w zamian dostanie rzetelną analizę tamtych wydarzeń”. Nie mógł wejść w rolę naocznego świadka tam, gdzie go nie było, a był na przykład Czesław Pruski, który kierował akcją ratowniczą, górnicy z ocalałych „kopalniaków”, czy też milicjanci, którzy początkowo zawiadywali śledztwem.
Ale czy nie „dostał” „rzetelnej analizy”? Nie wiadomo. Kazimierz Semik w ogóle nie odnosi się do ustaleń zawartych w książce. Stwierdza tylko tajemniczo, że „po tej publikacji jest więcej wątpliwości niż przed jej wydaniem”. Zatem, czy to książki zasługa, czy jej wada?
Trudno poznać po tekście w „NSiK”, dlaczego Tajemnica Wilczego Jaru oraz ja, jako jej autor, nie spodobaliśmy się Kazimierzowi Semikowi. Przez osiem sążnistych akapitów „kopie” nas, po czym w ostatnim stwierdza, że nie warto „kopać się z koniem”. Albo, albo. W pierwszym i drugim akapicie zdaje się chwalić autora, że „zadał sobie wiele trudu” i kosztowało „go wiele czasu i wysiłku”, żeby „odtworzyć domniemany przebieg wydarzeń” i dotrzeć do dokumentów i relacji, lecz w ostatnim wydaje się być rozczarowany, że dostał zaledwie „odpis protokołów” i „szczątkowe relacje”, i podkreśla, że nie dałby na „tą »cegłę« […] ani grosza”. Albo, albo. „Nie chciałby być posądzony o reklamę tej książki” – pisze – ale ipso facto to czyni, oddając do druku swój tekst. Albo, albo. W pierwszym akapicie martwi się o to, że katastrofa „powoli odchodzi w zapomnienie”, w ostatnim wzywa: Ciszej nad tymi trumnami! Albo, albo.
Czytelnik artykułu Kazimierza Semika może odnieść wrażenie, że uczyniłem go negatywnym bohaterem Tajemnicy Wilczego Jaru. Tak oczywiście nie jest. Wkład byłego zastępcy Naczelnika Miasta Żywca w rozwój wypadków został zaakcentowany w sposób neutralny. Największe pretensje wydaje się on mieć o to, iż jakobym „wmanewrował go w konflikt prasowy z byłą redaktorką »Dziennika Zachodniego« Marianną Lach”.
Wątek polemiki prasowej na temat katastrofy w Wilczym Jarze z redaktor Lach, to drugi etap związków Kazimierza Semika ze sprawą katastrofy. W pierwszej, w 1978 roku, występował jako urzędnik ratusza w Żywcu, w drugiej, w latach 2000., jako ostry krytyk tez dziennikarki. Historyk nie może pominąć żadnego z nich. „Konflikt prasowy” miał więc miejsce, i nabrał, po stronie redaktora nawet cech osobistych: „nadepnęła mi na odcisk”. Ów akcent osobisty potwierdziła nadto nasza rozmowa z września 2012 roku, nagrywana zresztą za jego zgodą. Kazimierz Semik wywołał z nie przymuszonej woli nazwisko dziennikarki. Bynajmniej nie ocenił jej pochlebnie.
Na tym samym nagraniu wyznaję redaktorowi, iż moja rodzina pochodzi z Oczkowa, miejsca katastrofy, tłumacząc, iż był to jeden z powodów do jej napisania. Kazimierz Semik oznajmia wtedy, że „zna” moich krewnych. Tymczasem w swym tekście napisał, że bezskutecznie „próbował dotrzeć do tego, skąd pan Zyzak wziął temat do swej książki”. Nieco dalej powołał się na jednego z Zyzaków, od którego dowiedział się, że „żywieccy Zyzakowie publicznie odcięli się od pokrewieństwa” ze mną.
Nie sposób gdziekolwiek doszukać się śladu owego zaparcia się. Ani ze strony rodziny Mariana Zyzaka, bohatera książki, ani ze strony Zyzaków z rodziny Czesław Pruskiego, choćby nawet po stronie mojej własnej, liczącej w samym Żywcu około 15 osób. Jedyne „publiczne” spotkanie z Zyzakami, o jakim wiem, to promocja mojej książki Lech Wałęsa – idea i historia w salce przy konkatedrze w Żywcu, w zeszłym roku. Ale i tam Zyzaki nie wyparli się mnie, tylko wręcz – z musu powiem nieskromnie – pochwalili.
Kazimierz Semik doszedł więc do wniosku, że skoro nie Zyzaki, to powodem do napisania książki o Wilczym Jarze jest „wyrażenie swoich poglądów politycznych”. Uważa, że demonizuję PRL, pisząc o „zaciszach partyjnych gabinetów” czy o „wyjątkowej” sile SB i MO na Śląsku; że rozwodzę się w ten sposób nie o tragedii, a o „polityce”. Jednakże i partia, z którą był związany i MO/SB miały w kwestii wyjaśnienia katastrofy w Oczkowie do powiedzenia… wszystko. A o tym jest ta książka.
Kazimierz Semik nazywa opisywanie życiorysów – jak pisze – „komuszych” czy też uwypuklanie niektórych wątków z tychże, za „chamskie”. Lecz przecież opisuję też życiorysy górników, kierowców, strażaków, lekarzy, duchownych, milicjantów i prokuratorów. Nie stronię od żadnych archiwów, wykorzystując Archiwa Państwowe, policyjne, jak i IPN-owskie. Na tym polega współczesna historiografia, która umożliwia budowanie społecznego i psychologicznego tła dla wydarzeń politycznych. Zachodzi tu sprzężenie zwrotne, bo wydarzenia polityczne oczywiście mają wpływ na społeczeństwo. Nie jest rolą autora doceniać ewentualne walory establishmentu partyjnego, tylko ukazywać prawidła i procesy.
Na dowód „upolitycznienia” książki, autor nawiązuje do relacji wcale nie anonimowego świadka, która padła we wspomnianej biografii Lecha Wałęsy, iż miał młody Wałęsa „nasikać do kropielnicy”. Swoją drogą, fraza „nieślubne dziecko”, wbrew twierdzeniu Kazimierza Semika, w książce nie padła, dopowiedzieli ją politycy i dziennikarze. Warto przypomnieć, że książka została nagrodzona dwoma nagrodami literackimi, za to zarzut „»obrzucania« błotem byłego Prezydenta” – jak pisze Kazimierz Semik – podniesiony przez córkę Wałęsy, został przez sąd w 2010 r. oddalony, a ona sama wezwana do pokrycia kosztów procesu. Więc na jakiej podstawie autor twierdzi, że owo „sikanie” lub też cała książka są jedynie „fantazją pisarską”?
Kazimierz Semik wbrew Sądowi Apelacyjnemu w Krakowie powątpiewa w „historyczność” książki, aczkolwiek bezskutecznie argumentuje jej „anty-historyczność”. Podaje tylko jeden argument. Cytuje fragment ze str. 446, będący streszczeniem dokumentu, mówiący o wytycznych Komisji Rządowej zajmującej się katastrofą: „Polecono nawet powiększyć fundusz nagród władz wojewódzkich” na nagrody dla milicjantów, strażaków, władz miasta Żywca, i tak dalej. „Jest to wierutne kłamstwo – komentuje ostro Semik – gdyż żaden z członków zespołu organizacyjnego z miasta nie otrzymał z tego tytułu żadnej złotówki, a przede wszystkim tego nie oczekiwał”.
Mamy tu do czynienia z nadużyciem intelektualnym, albo – nie można tego wykluczyć – ze zwykłym niezrozumieniem powodowanym emocjami. „Polecono” to nie to samo co „otrzymano” czy wypłacono. Tego zaś nie napisałem. Definicja „kłamstwa”, nawet „wierutnego”, podaje, że jest to świadome mówienie nieprawdy. Kto więc „kłamie”? Preferuję w tym względzie wstrzemięźliwość. Wolę na przykład napisać, że Kazimierz Semik pisząc, jakoby Tajemnica Wilczego Jaru została sfinansowana z jego podatków przez Starostwo Powiatowe, rozminął się z faktami. Nie została. Symboliczny, nie podparty środkami pieniężnymi, patronat zaproponowałem również aktualnemu burmistrzowi Żywca.
Wydaje się, że Kazimierz Semik zaakceptowałby książkę, gdyby to usunięto, tamto złagodzono i jeszcze to zaakcentowano. Zapytuje się więc, jaki ma związek burmistrz Żywca ze sprawą Kazimierz Semik - Marianna Lach? Ano taki, że kiedy dziennikarka pisała o rejestracji Antoniego Szlagora jako TW „Paweł Góral”, Kazimierz Semik polemizował z nią i występował w obronie tego ostatniego. Informacje o burmistrzu znajdują się w książce w przypisie i są informacjami pomocniczymi, wyjaśniającymi jego związki ze „środowiskami postkomunistycznymi”. Wszelako przede wszystkim świadczy o nich członkostwo w PZPR od 1975 r.
Za dużo, zdaniem autora, w książce „polityki”. Moim zdaniem, jak zresztą obiecałem we wstępie, przytłaczają jednak informacje o egzystencji szarego człowieka i o stanie gospodarki PRL w epoce Edwarda Gierka. „Dlaczego akurat” po 1975? – dopytuje Kazimierz Semik. Wówczas to doszło do wyodrębnienia się nowego podziału administracyjnego – Żywiec znalazł się w województwie bielskim – a poza tym wyostrzył się kryzys ekonomiczny i technologiczny, powiązany z kryzysem dewizowym i planowym, dostrzegalny zwłaszcza na rynku konsumpcyjnym. Ale o tym szerzej i bardziej drobiazgowo w mojej następnej książce. Katastrofa autobusowa wydarzyła się właśnie w owych „gorszych” latach dekady Gierka, i między innymi na skutek rzeczonego kryzysu.
Najlepiej jednak będzie, gdy czytelnik sam weźmie „tą »cegłę«” – jak pisze o niej Kazimierz Semik – do ręki i osobiście zweryfikuje słowa polemistów. Nie bacząc mimo wszystko na to, że to zaiste „cegła”. W końcu ile mamy „cegieł” o naszym regionie...
Autor: Paweł Zyzak