Wydarzenia

Rozdział XIX

- Jak to? Chora? Na… – nie mogłam tego wykrztusić – na raka? To niemożliwe mamo. Na pewno się pomylili. Poczekaj chwilę, pójdę do nich, porozmawiam z lekarzami. Może leży tu inna osoba o podobnym nazwisku ? – czułam, że cała się trzęsę. Ręce chodziły w górę i w dół w ogóle nie ustając. Przed oczami zrobiło mi się ciemno. Co ja tu robię ? Co tu się dzieje? Kim jestem?

- Zosiu, nigdzie nie idź. To już zostało potwierdzone. Został mi miesiąc życia – wyszeptała, wciąż nie patrząc w moją stronę.

- To na pewno pomyłka, na pewno – powtarzałam, starając sobie wmówić odpowiedź, którą chciałam usłyszeć. Czemu to akurat ja tak bardzo dostawałam od życia? Dlaczego ja musiałam tak cierpieć? Poczułam, że nie mam już niczego. Po prostu zostałam sama. Coraz więcej obowiązków, kłopotów, ciągłe niezadowolenie i kolejno znikające osoby. A w tym mętliku ja. Szara, smutna, pełna zła i goryczy.

Byłam tak strasznie zła. Zła na mamę. Dlaczego umiera ? Chce zostawić mnie i Ankę same? Do tego momentu żyłam ze świadomością, że może jednak moje życie jakoś się ułoży. Mogłam znieść nawet tysiąc klonów Klaudii , a nawet  dwa tysiące prototypów Kingi, ale nie mogłam przeżyć śmierci najbliższej m osoby. To cholernie niesprawiedliwe.

- Zosiu, usiądź.

Stałam na środku sali wymachując rękoma. W głowie panowało tornado, serce pękało na pół, a ja stałam i machałam rękami jak czubek.

- Dlaczego mam nie iść? Dlaczego mam siedzieć? Nie chcesz usłyszeć, że ta diagnoza to pomyłka? Że będziesz żyć?

Mama zapraszającym gestem ręki przyciągnęła mnie do siebie. Wtuliłam się do jej ręki i cicho zaszlochałam. Nie mogłam już wytrzymać. Nie chciałam udawać, że wszystko jest dobrze. Chciałam wszystko z siebie wyrzucić. Teraz nieważna była moja duma i pewność siebie, ale ona – kochająca mnie osoba, której za niecały miesiąc miało już koło mnie nie być.

Zauważyłam, że jest nieco bledsza i chudsza, ale nie wiedziałam, że to oznaki kończącego się życia…

- Pogodziłam się z tym.

- Jak to pogodziłaś ? Pogodziłaś się z tym w ciągu kilku godzin? Przecież wyniki dostarczają rano.

Mama posmutniała.

- Wiedziałam o tym od razu po przyjeździe do szpitala. Już wtedy stwierdzili, że jestem chora.

Kolejny cios. Kolejna rana. Kolejne omamienie.

- I niczego mi powiedziałaś ? – oburzyłam się – Chciałaś zwlekać z tą wiadomością aż do momentu… – przełknęłam ślinę – aż do momentu kiedy cię już nie będzie? Jak mogłaś, mamo? Dlaczego mi nie ufasz?

- Zegrzyńska wiedziała o wszystkim. Prosiłam ją, żeby w jakiś sposób wam to przekazała. A właśnie, jak się u niej mieszka?

Zabawnie starała się zmienić temat. Śmierć konkurowała z warunkami mieszkaniowymi mojej sąsiadki. Ależ uroczo.

- Nie zmieniaj tematu – rzuciłam ostro – ona niczego nam nie powiedziała – pomyślałam o dzisiejszym poranku. O tym, jak bardzo się do nas uśmiechała. Pewnie zrobiło się jej nas żal. Tak, to naprawdę był koniec świata. Nienawidziłam współczucia, a jej zachowanie od dawna wydawało mi się dziwne – poza tym… Mieszkamy u nas, a nie u niej.

Popatrzyła na mnie wzrokiem zdenerwowanej matki, której córka przyszła za późno z jakiejś imprezy.

- Jak to? I sobie radzicie? – widocznie była zdumiona.

- Jak zawsze. Mamo – zaczęłam cicho – ja nie chcę żebyś umierała. Chcę żebyś żyła. Kocham cię, zostań z nami.

Oczy zaszkliły się i zamigotały w świetle bladego pobłysku starej lampy.

- Zawsze będę z wami. Nawet jeśli fizycznie mnie tu zabraknie, zostanę w waszych sercach.

Wtuliłam się mocniej i zaniosłam potwornie żałosnym płaczem. Już nic nie będzie takie samo. Powietrze nie będzie pachniało powietrzem, niebo nie będzie niebieskie, a trawa soczyście zielona. Kuba nie będzie tym uroczym Kubą, a Ania tą ukochaną Anią. Nie będzie pewnej siebie Zosi – będzie jej żałosny i pusty duplikat.