Rozdział I
Podeszłam do kuchennego blatu, przy którym mama robiła nasze codzienne kanapki. Jak zwykle zajęta swoją pracą, prawie w ogóle nie zwróciła na mnie najmniejszej uwagi. Oparłam łokieć o zimny marmur i wbiłam oczy w zapracowaną , ale spokojną twarz mamy.
- Mogę cię o coś zapytać? - mruknęłam, nie odrywając od niej wzroku. Oczy matki, stale wbite w coraz to większą porcję kanapek, kompletnie nie zmieniły swojego zamyślonego wyrazu.
- O co takiego? – zapytała, podnosząc twarz w moją stronę.
Nie wiedziałam jak jej to powiedzieć. Jak miałam zapytać o to, czy kocha tatę. Jak miałam wypytywać o szansę na przetrwanie naszej rodziny? To przecież było niemożliwe. Nie mogłam spytać tak po prostu, na pewno domyśliłaby się, że coś mnie gryzie. Chciałam jej pokazać, że całkowicie mnie to nie obchodzi, że nie zależy mi na tym, co się dzieje. Przecież mogła pomyśleć, że w jakimś stopniu boli mnie to, co dzieje się w naszym domu.
- Chodzi mi o sprawę z tatą. Czy to naprawdę koniec? – rzuciłam niby obojętnie. Chciałam za wszelką cenę udowodnić jej, że w nosie mam jej problemy i naprawdę na niczym mi nie zależy.
Odłożyła nóż i oparła ręce na blacie. Spuściła wzrok i cicho mruczała pod nosem.
- To nie tak, że ja go nie kocham. To nie tak, że ja go nie chce. Po prostu się zmienił. Nie jest takim Bartkiem, jakiego kochałam kiedyś. Możesz tego nie zrozumieć, ale to naprawdę boli.
Uśmiechnęłam się w jej stronę, podnosząc się z blatu, na którym już prawie leżałam.
- Rozumiem wszystko, mamo. Nie jestem małym dzieckiem.
- Zgadza się, ale nie wiesz, co to uczucia. Nie przeżyłaś tego co ja i nie możesz powiedzieć, że wiesz, jakie jest życie. A jest ciężkie.
Przez głowę przeleciał mi obraz Janka. Jak ona mogła mówić, że nie wiem, co to uczucia? Nie miała pojęcia jak mocno go kochałam i jak bardzo cierpiałam, kiedy okazało się, że nie mogę z nim być. Ból porównywalny z amputacją serca.
- Zgadza się, nie wiem – przyznałam mimowolną rację – ale wiem, że to nie może się tak skończyć. Nie chcę, żeby moja rodzina składała się jakiś części. Chcę, żeby stanowiła całość. Ja, ty, Anka i tata mamy należeć do naszej spółki, która nazywa się potocznie rodziną, rozumiesz? Walcz o to, co masz, mamo. Proszę cię – powiedziałam, błagalnym tonem – i pamiętaj , że cię kocham.
Przytuliłam się do niej i doszłam do wniosku, że jej szczęście jest podstawą mojego, bo mimo tego, że nie ma Janka, braku obecności mamy nigdy bym nie przeżyła.