Rozdział X. Ból na sprzedaż
Schodząc po klatce schodowej zastanawiałam się, czy to, co przed chwilą zrobiłam było dość odpowiedzialne. Zostawiłam moją małą siostrę pod opieką kolegi z kolonii, którego nie widziałam od bardzo dawna. W sumie nie znałam go dokładnie, ale wydawał mi się dość odpowiedzialny. W ciągu miesiąca naszego wspólnego wyjazdu nieraz pokazywał mi swoją dojrzałą i chłopięcą postawę. Będzie dobrze, oddychaj – myślałam, czując coraz większe napięcie. Skoro Ania była bezpieczna , mogłam zająć się myśleniem o mamie. A tata? Muszę iść do Pawła i zapytać, kiedy go wypuszczą. A co jeśli nie wypuszczą? A co jeśli zamkną go na kilka lat ? W sumie wyszłoby nam to na dobre, ale świadomość braku ojca była o wiele gorsza od tej, która mówiła, że mój ojciec mnie bije. I która opcja była lepsza ? Ze względu na mamę i Anię jednak ta pierwsza. Odizolowanie go od Anki i mamy dałoby mi wewnętrzny spokój. Byłabym pewna, że nic im nie grozi.
Otwarłam drzwi do naszej klatki i poczułam obezwładniające zimno. W końcu był już listopad, za niedługo wszystko miało zostać zasypane białą kołderką. Czekałam na to. Czekałam na tej jedyny w ciągu roku dzień, kiedy porcelana nie będzie tłuczona, kiedy tata stara się , choć wychodzi mu to w średnim stopniu. Chciałam poczuć smak obiadu, który nie zawsze pojawia się na stole. Smak suchych kanapek od dawna był rodzajem katorgi, ale po jakimś czasie doszłam do wniosku, że ich jedzenie było najmilszą codzienną czynnością.
Idąc przez całe blokowisko miałam wrażenie, że ktoś za mną idzie. Przechodząc przez drogę, zauważyłam kątem oka postać wysokiego i postawnego chłopaka, bądź mężczyzny. Niezgrabne ruchy od razu pobudziły moją podświadomość i przywołały stare obrazy. Starałam się nie odwracać, rozmowa z Jankiem była mi teraz tak potrzebna, jak letnie spodenki. Coraz głośniejsze kroki uświadomiły mi, że zbliża się w moją stronę z zawrotną szybkością. Nagle poczułam dość silne szarpnięcie.
- Co robisz ? Zwariowałeś ? – krzyknęłam, wyrywając się z jego silnego potrzasku – tak bardzo ci się nudzi? Nie masz niczego innego do roboty, poza zaczepianiem niższej warstwy społecznej ? Już się mnie nie wstydzisz ? – rzuciłam gniewnie, dając upust emocjom, które kumulowałam od bardzo dawna. Patrzyłam na niego dzikim spojrzeniem. Włosy, które zakrywały moją twarz podkreślały wściekłość i bunt, jakie mną ogarnęły. Pociągnął kaptur do tyłu, odsłaniając zaczerwienione policzki. Pełne wargi i brązowe oczy jak zwykle wyglądały idealnie. Ciemne brwi podkreślały wyrazistą barwę pięknych i znienawidzonych tęczówek rycerza. Szkoda, że w parze z urodą nie idzie inteligencja – pomyślałam, zaciskając usta.
- Chciałem porozmawiać. Paweł mi powiedział co się stało – patrzył na mnie tak, jak wtedy, kiedy myślałam, że jest we mnie zakochany. Wydawał się być naiwny i rozmarzony, ale bardziej spokojny i zdystansowany. Kiedyś robiło to na mnie ogromne wrażenie, teraz nie potrafiłam docenić nawet najmniejszego uśmiechu, który często kierował w moją stronę. Kierował po to, żeby się upodobać i zaleczyć rany, które sam wyrył. Paradoks, czysty paradoks – mogę ci jakoś pomóc?
Jego szczere wyznanie przerwał wybuch ironicznego i donośnego śmiechu.
- Żartujesz, prawda? Musisz żartować, to nie może się dziać, prawda? – wypytywałam, oczekując niewypowiedzianej odpowiedzi – Daj spokój mnie, mojej rodzinie i moim sprawom. Przekaż Pawłowi, żeby do mnie zadzwonił, bo muszę z nim porozmawiać. Cześć.
Zostawiłam zawstydzonego i zszokowanego chłopaka na środku chodnika. Przechodnie kompletnie nie zwracali uwagę na to co robił i na to jak wyglądał. Widocznie podzielali moje zdanie na jego temat. Ruszyłam przed siebie, nie oglądając się w tył. Gdy już stałam przed szpitalem ogarnął mnie lęk. Nigdy nie czułam czegoś takiego. Nawet podczas awantur byłam spokojna, bo wiedziałam czego się spodziewać. Witaj przyjacielu, dawno cię nie było – pomyślałam – jak to robisz? Pojawiasz się w momencie, który jest najmniej oczekiwany? Dziękuję ci bardzo, strachu. Miło z twojej strony.
Znalazłam oddział, na którym podobno leżała mama. Korytarz, którym szłam przypominał raczej kostnicę, niż szpital. Bladzi, wymęczeni ludzie z podkrążonymi oczami obserwowali każdy mój ruch. Kilkadziesiąt par oczu zbadało mnie od stóp do głów. Czułam się bardzo dziwnie. Posyłałam do każdego blady, ale szczery uśmiech – niestety w żadnym wypadku nieodwzajemniony. Doszłam do końca i nie spotkałam żadnego lekarza, ani pielęgniarki. Ogarnęła mnie frustracja. Ludzie przebywający w szpitalu cierpią, a ich nigdzie nie ma. Ciekawe, czy mama też jest zdana tylko na siebie. Czy ktoś poda jej szklankę wody, albo chociażby powie zwykłe „Dzień dobry” ? Jeśli nie, będę musiała przy niej zostać. Ania zostanie u sąsiadki, a ja przeniosę się na salę mamy. Żeby tylko nie była sama. A ojciec? Niech siedzi sam.
Z naprzeciwka wybiegła chuda i wystraszona pielęgniareczka. Panika w jej oczach pokazywała jej sytuację. Widocznie nie potrafiła sobie z niczym poradzić.
- Przepraszam panią – dogoniłam galopującą siostrę – mogłaby mi pani pokazać gdzie leży Małgorzata Nejman ? To moja mama, chciałam ją odwiedzić – zatrzymała się i jakby oprzytomniała. Posłała mi ciepły uśmiech, wskazując palcem drzwi z numerem 10.
- Tutaj jest, kochanie. Tylko uważaj, bo jest bardzo zmęczona.
Podziękowałam i skierowałam się w stronę drzwi. Uchyliłam je i już miałam wejść, kiedy usłyszałam, że w Sali poza mamą jest ktoś inny.
- Za pobicie siedzi w areszcie. Gdyby nie Paweł na pewno wróciłby do mieszkania i zrobiłby coś pańskim córkom. Teraz ma mieć rozprawę, najpewniej dostanie trzy lata w zawieszeniu.
Cichy jęk , który usłyszałam po wypowiedzianej sucho kwestii na pewno należał do mamy.
- Ale przecież. Kto mi pomoże wychować Zosię i Anię ?Ania zostanie bez ojca, tak nie może być. Potrzebują go.
- Nie Gosiu, nie potrzebują. Jedyne co wnosi do waszej rodziny to strach, ból , krew i siniak. Chcesz, żeby twoje córki żyły w świadomości , że w każdej chwili grozi im niebezpieczeństwo ? W późniejszym życiu może im być o wiele trudniej.
Mama zamilkła, widocznie zrozumiała przekaz nadawcy.
- Rozumiem, może faktycznie to lepsze rozwiązanie. Ale jak im to powiem? Jak im to wytłumaczę?
- Spokojnie. Zrozumieją.
Zakręciło mi się w głowie. Odrętwiała zsunęłam się po framudze drzwi, wpadając do Sali , w której leżała mama.
- Zosia, kochanie ! – krzyknęła. Wołanie cichło z sekundy na sekundę. W końcu niczego nie widziałam, ani nie słyszałam. Owładnął mnie stan ubogiej ciszy.