Wydarzenia

Odprowadziłam Ankę pod jej klasę. Jak zawsze gromada rozwrzeszczanych dzieciaków i zdenerwowanych nauczycieli wybiegła nam na spotkanie. Z jednej strony z wielkim rozbawieniem patrzyłam na bezsilność pedagogów, z drugiej zaś współczułam im. Nie wiem, czy wytrzymałabym choćby godzinę w takim chaosie. Ania odbierała to, jak coś naturalnego. Widząc swoich kolegów wybiegła im naprzeciw i zachowywała się dokładnie jak oni. Skakała, cieszyła się, śmiała. Zapominała o wszystkim, co było złe. Uśmiechnęłam się szeroko. Jak dobrze, że chociaż ona nie musi się niczym zamartwiać.

Weszłam na część szkoły przeznaczoną dla gimnazjalistów. Idąc korytarzem poczułam tysiące spojrzeń. Już dawno stałam się pośmiewiskiem szkoły, ale dziś sytuacja była wyjątkowo napięta. Karcącym wzrokiem śledzili mnie nawet najmłodsi ze szkoły. Patrzyli jak na jakiegoś przestępcę. A może dowiedzieli się o tym, co ostatnio się wydarzyło? Pewnie wieść o tym, że mój ojciec jest w więzieniu, a matka w szpitalu wywołała kolejną sensację nie tylko na osiedlu, ale w całym Poznaniu. Teraz wystarczyło czekać, aż na ulicy pojawią się plakaty informujące o tym, że w mojej rodzinie nie jest tak, jak powinno być. A może pokażą nas w telewizji? Bo jesteśmy tak biedną, patologiczną i bezbronną rodziną, którą inni powinni zobaczyć , by ustrzec się przed takim losem. Najlepiej nakleić sobie kartkę na czoło z napisem ; Tak, macie rację. Na pewno wszyscy byliby zadowoleni. Wszyscy, oprócz mnie, jak mniemam.

Postanowiłam jak najszybciej przemierzyć korytarz. Miałam dość tego zainteresowania moją osobą. Będąc koło swojej klasy zauważyłam Klaudię i Kingę – dwie najlepsze przyjaciółki, z którymi chodziłam do klasy. Szczerze ich nie lubiłam i nie ukrywałam tego, one z resztą też za mną nie przepadały.

Od razu zmierzyły mnie z góry na dół i szeptały coś na ucho. Zabawny był fakt, iż myślały, że tego nie widzę. Uważały mnie za głupią, choć wcale mądre nie były. Postanowiłam usiąść pod ścianą i poczekać te kilka minut, aż przyjdzie nauczycielka. Klaudia i Kinga cały czas się na mnie patrzyły. Starałam się nie zwracać na nie uwagi, ale to uczucie nie dawało mi spokoju. Wyciągnęłam zeszyt i zaczęłam nerwowo go przeglądać. Chciałam zapomnieć o tym, że jestem obiektem kpin i obgadywania. Zatrzymałam się przy lekcji, z której mieliśmy mieć dzisiaj kartkówkę. Skupiłam się i prawie zapomniałam o istnieniu przyjaciółek, kiedy kątem oka zobaczyłam drogie, czerwone trampki Kingi. Podniosłam oczy w górę. Twarz dziewczyny przykryta toną makijażu wyglądała niby ładnie, ale i tak sztucznie. Długie blond włosy spływały po chabrowym swetrze, kręcąc się przy samych końcach.

- Cześć, wieśniaro – rzuciła, opierając wychudłą rękę o kościste biodro. Ich wyimaginowana i wyidealizowana wizja samej siebie naprawdę mnie przerażała – słyszałam o tym co się stało. No wiesz – żując gumę pluła na wszystkie strony, w tym na moją twarz – przykro mi, że jesteś takim wyrzutkiem, ale z tego co wiem, to sprawa genów. Podziękuj ojcu – rzuciła bezczelne spojrzenie i wybuchła śmiechem. Nie wiem, czy można to zaliczyć do jakiejkolwiek kategorii śmiechu, dla mnie przypominało to rżenie konia.

Okropnie się zdenerwowałam. Złość zalała moje policzki, ale podświadomy głos mówił mi, żebym się opanowała. Nie chciałam wybuchać gniewem, bo pewnie pogorszyłabym swoją, już i tak złą, sytuację. Siła charakteru i chęć upokorzenia tych dwóch lalek sięgnęła zenitu. Po prostu nie potrafiłam się powstrzymać. Podniosłam się z podłogi, rzucając z impetem zeszyt i długopis, które ściskałam w dłoni. Podeszłam do lalek i zmierzyłam je z góry na dół. Nikt nie mógł obrażać ani mnie, ani mojego taty. Mimo, że był jaki był, stale nosił miano mojego ojca. Był kimś, kto dał mi życie i obdarzał bezwarunkowym uczuciem (jeśli w ogóle umiał kochać). Cała drżałam. Usta i dłonie żyły własnym życiem. Dziwne uczucie – pomyślałam.

- Nie macie prawa mówić tak ani o mnie, ani o mojej rodzinie. W ogóle nie macie prawa mówić o czymś , co was nie dotyczy – powiedziałam, ściskając ręce w pięści – może i jestem wyrzutkiem i nie mam drogich ubrań, ale w przeciwieństwie do was nie jestem pusta jak słoik po dżemie. Może warto zainteresować się swoim życiem? – widziałam, że wstyd zalewa ich wypudrowane policzki, dlatego nie chciałam skończyć swojej wyniosłej wypowiedzi – mało mnie obchodzi co o mnie myślicie. Mało obchodzi mnie to, że mnie obgadujecie. Żyje nie dla was, ale dla tych, których kocham, w tym dla mojego ojca. Bo mimo tego jaki jest, zawsze będę go kochać – patrzyły na mnie jak osłupiałe. I o to mi chodziło ! Ludzie tacy jak one nie rozumieją słów, które wykraczając poza słownik mody i makijażu. A może się myliłam ? Może coś do nich dotrze? – widzicie? Kochać kogoś, kto wyczynia ci krzywdę… To jest dopiero wyczyn. Wasze wizyty u fryzjera i kupowanie drogich ciuchów są w przeciwieństwie do moich czynów niczym, zwykłą pustką.

- Ale… – mamrotała Klaudia – ale my nie… – nie pozwoliłam jej skończyć.

- Nie obchodzi mnie to. A teraz wybaczcie, muszę iść. Zostawiam was, moje kochane słoiczki, same. A ! Klaudia – zatrzymałam się i posłałam jej sztuczny uśmiech – gładź szpachlowa na twarzy nie zrobi z ciebie modelki.

Odwróciłam się na pięcie i dumna jak nigdy usiadłam na dawnym miejscu. Nie byłam kimś, kogo cieszyło dogadywanie i dokuczanie innym, ale dziś byłam wyjątkowo zadowolona. Czasami po prostu nie da się wytrzymać, trzeba dać upust emocjom, które w dużym nakładzie mogłyby wywołać coś o wiele gorszego. Nie chciałam stwarzać większych problemów mamie, dlatego rozwiązałam to w inny sposób.

Kątem oka zerknęłam na dziewczyny. Kinga spuściła głowę, widocznie zażenowana całą sytuacją. Klaudia natomiast wyciągnęła swoje złote lusterko i zaczęła się w nim przeglądać. Widocznie wzięła sobie moją radę do serca, bo przejeżdżając palcem po policzku starła pięć warstw makijażu. Podsunęła palec pod oczy, wpatrując się z niedowierzaniem. Popatrzyła w moją stronę. Posłałam jej szeroki uśmiech i spuściłam wzrok, by kontynuować powtarzanie materiału. Miałam je ! Nareszcie je miałam ! Upokorzyłam je , ich własną głupotą. To było więcej niż osiągnięcie. To był największy sukces jaki kiedykolwiek odniosłam.

Skończyłam czytać notatki i odłożyłam zeszyt. Siedziałam oparta o ścianę, wciąż wpatrując się w przyjaciółeczki. Z dwóch gwiazd wybiegu stały się zwykłymi, szarymi myszkami. Spojrzałam w stronę okna. Nagle zobaczyłam znaną mi już sylwetkę. Te przecierane jeansy , koszulka i oczy skądś już znałam. Włosy, które układały się jak tylko chciały i plecak, który już kiedyś widziałam.

- Cześć Zosia – powiedział Kuba, siadając obok mnie.

Patrzyłam w jego stronę szklanym wzrokiem.

- Kuba ? Co ty …

Wyprzedził moje pytanie.

- Zapomniałem ci powiedzieć. Przepraszam, ale nie miałem kiedy. Przeprowadziłem się do Poznania. Od dziś będziesz musiała mnie znosić już na zawsze, droga panno – żachnął się i wbił we mnie wzrok.

Kuba ? Kuba w Poznaniu ? Kuba przy mnie już na zawsze. Jakie to było cudowne. Dzisiejszy dzień przyniósł mi nie jeden, ale dwa wspaniałe sukcesy. Mimo, że nie zapowiadał się najlepiej, będzie najpiękniejszym dniem, jaki kiedykolwiek przeżyłam. Zapomniałam o Zegrzyńskiej, o ojcu i o dziewczynach, które wciąż zawstydzone stały przy parapecie. Chyba wszystko jednak się ułoży – pomyślałam – jestem ja, będzie on, będzie wszystko.