Rozdział XVII
Nigdzie mi się nie spieszyło. Chciałam siedzieć z młodszą siostrą i rozmawiać o jakiś drobiazgach. Dzięki temu mogłam nie myśleć o tym wszystkim, co tak okropnie mnie dręczyło.
Nagle usłyszałam piskliwy głos Klaudii.
- Kotku ! Gdzie idziesz? No czekaj ! Ta wieśniaczka i tak już poszła, nie znajdziesz jej.
Kuba wyleciał jak oparzony. Biegł przed siebie, zostawiając za sobą Klaudię i Kingę, które z triumfalnymi minami stały i patrzyły na znikającą postać. Nonszalanckie pozy mówiły, że czują się zwycięsko. Nie mogłam znieść ich widoku, robiło mi się niedobrze. Wstałam i chwyciłam Ankę za rękę.
- Chodź, kochanie. Idziemy do koleżanek.
Ania posłusznie chwyciła moją rękę i podążyła za mną. Ogarnęła mną frustracja. Doszłam do wniosku, że Kuba nie jest niczemu winien i nie powinnam go o nic obrzucać. To wina tych lalek, które jak zawsze stawały mi na drodze do szczęścia. Musiałam się jednak trochę opanować, nie chciałam, żeby Ania nauczyła się chamstwa, którego we mnie było aż za dużo. Ale cóż, to życie nauczyło mnie, że czasami trzeba być odpornym na ciosy – pomyślałam.
Dziewczyny nawet mnie nie zauważyły. Lekko stuknęłam e plecy Klaudii. Odsunęłam się jak poparzona. Ona była twarda jak beton. Same kości ! Miała tak okropnie dużo pieniędzy, a jadła kiełki i jogurty – zabawne.
- Czego chcesz ? – rzuciła, niedbale mieląc buzią. Żucie gumy w towarzystwie zawsze mnie odpychało. Poczułam jeszcze większe niż wcześniej obrzydzenie.
Żachnęłam się.
- Dlaczego robisz wszystko, żeby mi dopiec, co? Po co się do niego przyczepiłaś? Już nie kochasz Artura ? – chodziła z nim jakieś dwa lata. Jeśli w ogóle można nazwać to związkiem. Ona nawet z nim nie rozmawiała. On kompletnie jej nie kochał – Daj mi spokój.
Rzuciłam jej gardzące spojrzenie, ciągnąc Anię za sobą. Chciałam stąd iść, bo czułam, że za chwilę mogłabym jej coś zrobić. Nie mogłam dopuścić, żeby Ania to widziała. Nawet gdybym dała jej w nos i tak nic by jej nie było – pomyślałam – pojechałabym na operację i nosek jak nówka !
Lalki już nic nie mówiły. Szłam przed siebie, wlokąc Ankę jak szmacianą lalkę. Szła tak okropnie powoli… Nie nabierała tempa, a ja coraz bardziej się denerwowałam.
- Szybciej! Mama czeka – ponagliłam.
- No już, już – uspokajała mnie cichutko.
Będąc przed szpitalem zatrzymałam się na chwilę i trzymając Anię za ramiona starałam jej wytłumaczyć jak ma zachowywać się w środku.
- Masz nie krzyczeć, nie biegać, nie piszczeć i nie robić zamieszania. Mama i inni pacjenci potrzebują spokoju, rozumiemy się?
Ania kiwnęła głową i posłała mi łobuzerski uśmiech.
- Okej, to skoro sprawy organizacyjne mamy opanowane, możemy iść.
Wyprostowałam się i trzymając siostrę za rękę powoli przemierzałam kolejne stopnie, prowadzące do starego i zniszczonego budynku miejskiego szpitala. Byłam zaskoczona, że coś, co jest stare i mało nowoczesne dalej może być piękne. I gdybym nie wiedziała, że właśnie tutaj znajduje się szpital, śmiało powiedziałabym, że to jakaś stara biblioteka, albo muzeum. Okna, drzwi i piękna fontanna nie wskazywały na cel, jaki spełniał dany budynek.
Weszłyśmy na korytarz. Dotknęłam palcem warg, żeby przypomnieć małej Ance o ciszy. Również dotknęła ust. Czując porozumienie jakie nas łączyło, poprowadziłam ją do sali mamy. Przez uchylone drzwi słyszałam cichą rozmowę. Przeszedł mnie dreszcz. Na sam widok białej i śliskiej framugi wracały te bolesne wspomnienia upadku na zimną podłogę. Bez dłuższego zastanowienia weszłam do środka. Mama rozmawiała z jedną z pielęgniarek. Wyglądała na bardzo zmartwioną. Na widok ludzi, których coś dręczy od razu robiło mi się słabo. A jeśli coś się stało? Musiałam ją o to zapytać. Ale nie dziś i nie teraz, kiedy Ania z ogromną czujnością wyłapywała każde słowo.
Spojrzałam na siostrę. Wyglądała jakby zobaczyła ducha. Małe powieki drgały coraz szybciej. Rozchylone wargi niespokojnie łapały powietrze. Blade jak dotąd policzki zarumieniły się jak piekące się ciasto. Rozumiałam jej zachowanie. Ostatni raz widziała mamę kilka dni temu, podczas tego strasznego incydentu.
Popatrzyłam na mamę, która poklepała pielęgniarkę po ręce, posyłając nam radosne spojrzenie.
- Witam najwspanialsze córeczki na świecie ! – jej szczęśliwy ton był okropnie sztuczny. Tylko ja to wyczułam, Ania jak poparzona podbiegła do matki. Tuliła ją, całowała po policzku, czole, rękach. Nie mogła się od niej odczepić. Podeszłam do łóżka mamy.
- Jak się dziś czujesz?
Mama spojrzała na mnie jednym okiem. Tylko połowa twarzy była do mojej dyspozycji. Reszta ust, drugie ucho i blady policzek były pod opieką Ani.
- Jest dobrze, ale muszę ci coś powiedzieć.
- Co takiego? – nie spuszczałam z niej wzroku. Miałam nadzieję, że wyczytam coś z jej twarzy, ale opanowanie miała w jednym palcu.
- Nie przy Ani, Zosiu – chwyciła mnie za rękę i przyciągnęła do siebie. Wtuliłam się w jej brązowe włosy , a myślami popłynęłam do szkoły, Kuby i ojca, który zapewne siedział w ciasnej , więziennej celi.