Rozdział 22.
Wychodząc z samochodu o mało się nie wywróciłam. Harmonijne i delikatne opadanie płatków śniegu przerodziło się w istną zamieć. Śnieg zakrył moją twarz, wypełniając uszy, nos i klejąc się na moje powieki.
- O rany ! – krzyknął Paweł, też opuszczając samochód. Starał się zatrzymać śnieżki mimowolnymi ruchami rąk, ale i tak mu się nie udawało. Śnieg miał już wszędzie – tak jak ja.
Przetarłam oczy zmarzniętą dłonią i spojrzałam na Pawła.
- Otwórz Ani drzwi, śpieszy się nam.
Posłusznie uchylił drzwiczki i uwolnił moją młodszą siostrę. Widząc biały puch wpadła w pewnego rodzaju podniecenie. Skakała, kręciła się wkoło i wyłapywała drobne płatki. Rozłożyła ręce i przez krótką chwilę patrzyła w niebo. Nie wiem jak to robiła. Ja stałam tak normalnie dodatkowo zasłaniając buzię i czułam, że śnieg mam już wszędzie, a jej nic nie było. Genialna dziewczyna.
Musiałam przerwać jej tę świetną zabawę.
- Aniu, chodź. Musisz jeszcze odrobić lekcje – podciągnęłam spodnie, bo ich nogawki były coraz bardziej mokre. Stałam w środku kałuży i nawet tego nie zauważyłam – no już, już!
Ania lekko oprzytomniała, ale nie była chętna by udać się do ciepłego i przytulnego mieszkania. Wciąż uparcie wymachiwała rękami. Jej policzki były już tak czerwone, że nawet różane landrynki były przy nich bledsze. Już nawet nie chodziło o ten głupi brak czasu i późną porę, ale o to, że ona mogła się przeziębić. Miałam za dużo problemów na głowie. Choroba Anki nie wchodziła w rachubę w żadnym wypadku.
Podeszłam i chwyciłam ją za kaptur.
- Idziemy – zdeklarowałam i pociągnęłam ją w stronę bloku, w którym mieszkałyśmy. Z tego wszystkiego zapomniałam o Pawle. Odwróciłam się w jego stronę. Stał tam, gdzie wcześniej wpatrując się w niebo tak samo, jak Ania.
- Ja… no dzięki – mruknęłam.
Zwrócił twarz w moją stronę. To prawda, nie było zbyt jasno, ale blade światło ulicznych lamp rzucało lekką poświatę, dlatego mogłam stwierdzić, że jest czerwony jak burak. Widocznie też było mu zimno. Miał na twarzy jakiś grymas. Wcześniej wydawał się bardziej zadowolony.
- Nie ma sprawy – rzucił szybko.
- Okej, to idziemy. Trzymaj się – powiedziałam i ponownie skierowałam się w stronę bloku. Anka cały czas mi się wyrywała. Nie lubiła tego, że nią kierowałam. Zachowywała się jak rozwydrzony dzieciak. Trochę śniegu i już straciła głowę – pomyślałam. Z trudem utrzymywałam ją koło siebie. Była coraz bardziej nieznośna.
- Zośka, czekaj – zawołał, gdy już skręcałam w stronę wejścia.
Odwróciłam głowę, pozwalając by kilka kropli zimnej wody spłynęło po moich rozgrzanych plecach.
- Słucham ? – przystanęłam, wymachując Anią na prawo i lewo – Anka, uspokój się, bo cię tu zostawię, a o herbacie to będziesz mogła pomarzyć.
Ucichła jak za dotknięciem różdżki. Wiedziałam, że kocha herbatę i , że jeśli ją tym zaszantażuje , dostanę to, czego tak bardzo oczekiwałam – spokoju.
- Wydaje mi się, że to całe twoje nieszczęście – no nareszcie ktoś nazwał to po imieniu ! – że to wszystko przeze mnie. Gdyby nie ja, to rodziców miałabyś w domu. Przynajmniej ojca. Widzę, że ci ciężko i strasznie się tym zadręczam.
Nie wiedziałam co mu powiedzieć. Z jednej strony byłam mu wdzięczna za to, że uratował moją mamę. Dzięki temu mogła odpocząć i przyjść do siebie. Z drugiej strony straciłam ojca, którego i tak miałam dość, oraz dowiedziałam się całkiem przypadkiem, że najważniejsza osoba w moim życiu za niedługo umrze. Co za życiowy niefart.
- Źle ci się wydaje – parsknęłam. Miałam trochę ironiczny ton. No, ale to była nieodłączna część mojego charakteru – ciągła ironia i tryskanie jadem w najmniej oczekiwanym momencie, by jedynie chronić swojej godności i pokazywać swoją dumę w jak najlepszym świetle – wszystko jest okej. Poradzę sobie. Wyśpij się, cześć.
Nie miałam ochoty dalej na niego patrzeć. Robiło mi się coraz gorzej, dlatego chciałam jak najszybciej dojść do domu.
Po klatce szłyśmy bardzo cicho, nie chciałam, żeby nadgorliwa Zegrzyńska ponownie naruszyła mój spokój. Dochodząc na nasze piętro, zauważyłam, że drzwi do jej mieszkania są otwarte na oścież. Sama sąsiadka siedziała na progu z kubkiem czegoś gorącego – stróżka dymu delikatnie unosiła się do góry. Gdy mnie zobaczyła, natychmiast ożyła.
- Gdzie podziewałyście się do tej pory, Zosiu ? – powiedziała półgłosem. Widać było, że stara się zachować spokój. Była strasznie zdenerwowana.
- Jak to gdzie? Dzieci chodzą do szkoły, prawda? – zapytałam, bezczelnie mierząc jej stary szlafrok. Miał chyba tyle lat co ona. Czyli mniej więcej sto dwadzieścia.
Oparła rękę na tłustym biodrze.
- Nie odzywaj się tak do mnie młoda panno. Jest późno. Na pewno niczego nie jadłyście. Chodźcie, zrobiłam naleśniki – powiedziała łagodniej, widocznie starając się nam przypodobać. Anka od razu podbiegła do Zegrzyńskiej, wtulając się w jej dzianinowe odkrycie sprzed prawie dwustu lat.
- Zosiu, lubisz naleśniki – powiedziała cichutkim głosem Ania.
Zegrzyńska przytuliła ją do siebie i spojrzała na mnie zapraszającym wzrokiem.
Postanowiłam poświęcić się dla Anki. Jeden naleśnik na pewno nie zaszkodzi – pomyślałam.