Wydarzenia

24.

Ten dzień zleciał bardzo szybko. Nawet już nie pamiętam jak się wszystko potoczyło. Z Kubą rozmawiałam normalnie. Klaudię i Kingę omijałam szerokim łukiem. No i jakoś wszystko spokojnie się toczyło. Tata dalej był w areszcie, więc z siostrą miałyśmy spokój. Ostatecznie zamieszkałyśmy u Zegrzyńskiej. Nawet mi się tam podobało. Miałam poczucie bezpieczeństwa i lekki posmak wybrakowanego domu, którego pewnie już nigdy nie miałam odnaleźć. Jedynym minusem była mama, która z dnia na dzień wyglądała coraz mizerniej. Z minuty na minutę robiła się bledsza. Jej oczy nie błyszczały już tak, jak wcześniej. Kościste ręce i delikatne palce wymagały naprawdę dziecięcego obycia. Wydawała się być taka krucha, taka pusta i nieżywa. Jedynie co się nie zmieniło to jej podejście do mnie i Anki. Dalej była tą starą mamą, która kazała się nam ciepło ubierać, jeść śniadanie i odrabiać zadanie. Była to jednak jej wybrakowana wersja. Taka jakaś nie na miejscu, niezbyt mi odpowiadająca. Chciałam, żeby wrócił jej dawny wizerunek – pełen uśmiechu i radości. Mimo ogromnych problemów zawsze była radosna. Nie smuciła się bez potrzeby, no chyba, że tata robił awanturę Ani, albo mnie, albo wtedy kiedy nas bił. Tego okropnie nie lubiła. Nienawidziła wręcz.

Ta myśl, że jej czas dobiega końca okropnie mnie zdołował. Naprawdę cały czas miałam nadzieję, że jednak się uda, że mama wyzdrowieje. Nadzieja matką głupich, jak mówi wszystkim znane przysłowie. Ale skąd miałam wiedzieć, że tym razem też nic nie wypali? W sumie to nigdy nic mi się nie udawało, mogłam się tego jak najbardziej spodziewać.

Dwunasty, trzynasty, czternasty, piętnasty, szesnasty, osiemnasty. A stan mamy pogarszał się już tak katastrofalnie, że już nawet nie mówiła. Gdy wchodziłam do sali, stawałam dwa kroki od jej łóżka. Bałam się do niej podejść. Wiem, że to okropne, ale naprawdę się jej bałam. Przerażało mnie jej wychudłe ciało, jej szara twarz i zero jakichkolwiek oznak życia. To właśnie wtedy, osiemnastego, wzięłam Anię do szpitala ostatni raz. Dziecko inaczej wszystko widzi. Patrząc w stronę jej łóżka pytała, czy to na pewno jest nasza mama. Nie rozpoznawała jej twarzy, jej bladego spojrzenia i cichego pomrukiwania – wtedy jedynie na to miała siłę.

Widząc, jak pielęgniarki karmią ją przez jakieś rurki, poczułam żałość. Jakie to jest okropne. Widzieć niedołężność kogoś, kto jeszcze nie dawno był zdrowy i silny. Kogoś, kto z ogromnym pozytywizmem kierował się w życiu, a swoimi planami wybiegał w bardzo daleką przyszłość. Ale to w końcu normalne u kogoś, kto ma nowotwór przełyku. Jedzenie mogło się podawać jedynie przez jakąś specjalną aparaturę. Nie mogłam na to patrzeć, było mi wstyd, że nie akceptuje choroby i wyglądu matki, ale nie mogłam niczego z tym zrobić. Po prostu ściskało mi serce i żołądek, a reszta ciała chciała uciec jak najdalej, byle tylko nie widzieć tego, co wtedy miałam przed oczami.

Dwudziesty, dwudziesty pierwszy. Kolejne dni mijały, a ja co nocy zastanawiałam się, kiedy zadzwoni telefon z informacją, że mama nie żyje. Codziennie tam chodziłam. Mimo tego strachu, który czułam i odrzucenia, jakie mną kierowało, chciałam być przy niej cały czas. Dzięki temu, że sąsiadka zajmowała się Anką, mogłam chodzić do niej od razu po szkole. Siedziałam tam do siódmej, a nieraz ósmej. Nieważne, że nie odrabiałam zadań – tylko ona się liczyła. Od dwudziestego drugiego i tak mieliśmy ferie świąteczne, więc nie musiałam niczego odpisywać, ani nawet otwierać książek. Potem Paweł zabierał mnie do domu. Cały czas opowiadał mi o Janku, ale ja i tak w ogóle go nie słuchałam. Obserwowałam to, co znajdowało się za oknem, za każdym razem poznając i widząc kolejną i odmienioną formę tych budynków, chodników, mieszkań.

I dwudziestego trzeciego, kiedy rano zadzwonił telefon sparaliżowało mnie całkowicie.

- Zosiu, odbierz ! – wołała kobieta. Jej głos dobierał z kuchni. Była pora obiadowa, pewnie robiła nam coś dobrego do jedzenia – Zosiu ! Jestem cała w mące, no proszę !

Nic nie mówiłam. Nie mogłam podnieść tej okropnej słuchawki. Nie chciałam wiedzieć, co mają mi do powiedzenia. Ten okropny dźwięk dzwoniącego telefonu był moim koszmarem. Koszmarem i końcem mojego życia.

- Ja odbiorę – krzyknęła Ania, zeskakując z fotela.

I teraz naprawdę się przestraszyłam. Ania nie mogła się dowiedzieć o tym pierwsza. W ogóle nie mogła się tego dowiedzieć z ust jakiejś zimnej pielęgniarki. Chciałam jej to wytłumaczyć spokojnie i delikatnie Służba zdrowia charakteryzowała się bezpośredniością. Tak małe dziecko mogło bardzo źle to odebrać. Zależało mi na tym, żeby Ania przetrwała to całe nieszczęście jak najlepiej.

Zerwałam się z łóżka i popędziłam do telefonu. Wyminęłam Ankę w korytarzu i podniosłam słuchawkę do góry. Zszokowana i przestraszona starałam się wykrztusić jakiekolwiek słowo.

- Ha… Halo? – no na nic lepszego nie było mnie stać. Głupie halo nie mogło mi przyjść na usta.

Głos w telefonie bardzo przytulnie odpowiedział na moje krótkie zapytanie.

- Witam. Nazywam się Ania Gardno. Jestem pielęgniarką z poznańskiego szpitala. Wie pani, tego w centrum, nie na polach.

- Tak, tak – wykrztusiłam, nerwowo zaciskając kabel od telefonu. Dalej niczego nie wiedziałam. Czemu wszystko się tak przeciągało ?

- Jest pani córką kobiety chorej na raka z Sali 52, tak?

Naciskając na „raka” dobitnie mnie zdołowała. No skąd, nie wiedziałam, że moja mama umiera. Nie wiedziałam, że leży i nic nie mówi. Żyłam w błogiej nieświadomości, Anno!

- Tak.

- A więc – zaczęła – pacjentka prosiła o wizytę w dzisiejszym dniu. Gdybyście mogły przyjść. Chciała zjeść z wami wigilię, sama rozumiesz. Lekarze na pewno jej nie wypuszczą.

Ogromny kamień spadł mi z serca. Żyła. Nic jej nie było. To znaczy było, ale nic takiego się nie działo.

- Jasne, codziennie u niej jestem. Niech jej pani przekaże, że przyniosę jej coś dobrego do jedzenia.

Pielęgniarka zaśmiała się w słuchawce.

- No tak, szpitalne jedzenie jest okropne !

Przytaknęłam, podziękowałam za informację i odłożyłam telefon na widełki.

Ania podbiegła i z ogromnym zaciekawieniem zaczęła wypytywać o to, kto dzwonił i w jakiej sprawie dzwonił. Opowiedziałam jej, że za jakieś trzy godziny pójdziemy odwiedzić mamę. Bardzo się ucieszyła. Byłam świadoma tego, że na jej widok ( jeszcze gorszy niż wcześniej, czyli wtedy kiedy nie mogła jej poznać ) się przestraszy i będzie nieswoja, ale na pewno to zaakceptuje. Była mądrą dziewczynką. Była mądra jak mama.