Wydarzenia

25.

Wszystkie trzy ubrałyśmy się i spakowałyśmy jedzenie. Zegrzyńska pomogła mi włożyć wszystko do torby. Była z niej fajna kobieta. W ciągu tego miesiąca strasznie się do niej zbliżyłam. Poczułam, że mogłaby być moją babcią. Była naprawdę fajna i ułożona.

Nie wiem czemu, ale od początku choroby mamy strasznie się zmieniłam. Nie patrzyłam na wszystko tak, jak kiedyś. Nabrałam pewnego rodzaju pokory. Ostatnio nawet doszłam do wniosku, że mogłabym zakolegować się z Jankiem. Czemu by nie? Bylibyśmy zwykłymi znajomymi. Nie chciałam utrzymywać jakiś niespecjalnie miłych kontaktów, może czas się pogodzić? Kiedyś na pewno to zrobię – pomyślałam – na pewno.

Wyszłyśmy z mieszkania i spacerkiem szłyśmy w stronę szpitala. Mimo, że wiedziałam czego się spodziewać, coraz bardziej się denerwowałam. Może temu, że ten dwudziesty trzeci miał być tak okropny. Albo może chodziło o podświadomą myśl, że jeszcze nie dobiegł końca i wszystko może się zmienić. Okropnie się tego bałam. Skoro żyła, to miała dotrwać choćby jutra. Żeby tylko Ania ją zobaczyła.

Wchodząc po schodach czułam bicie mojego serca. Ba, nie tyle czułam, co słyszałam. I nie tylko ja, Ania i Zegrzyńska od razu zwróciły na to uwagę.

- Czego się boisz, kochanie? – zapytała sąsiadka, uchylając przed nami szklane drzwi wejściowe. Beret zasłaniał jej całe czoło, więc nie było widać tych milionów zmarszczek. Błyszczące oczy i zaczerwienione policzki zrobiły z niej postać małej, kulturalnej dziewczynki. Zaorania ukryte pod czapką, na pewno zmieniłyby jej posturę, wyglądałaby nie na dziewczynkę, ale staruszkę, lekko zdyszaną i być może przeziębioną.

Odpowiedzi udzieliłam dopiero w środku, kiedy Ania była daleko przed nami, szukając numerka sali. Zapisała go na ręce i za każdym razem szukała tak samo namiętnie. Wiedziałam, że jej się to podoba. Zawsze chciała być detektywem.

- Boje się reakcji Ani. Dość długo jej nie widziała, a ona z dnia na dzień wygląda marniej. A co jej powiem, jak mama umrze? Co mam jej powiedzieć? – wymamrotałam, rzucając słowami najszybciej jak potrafiłam.

Zegrzyńska oburzyła się i zatkała mi usta palcem.

- Nie myśl o tym co będzie, ale o tym co jest. Ania to mądra dziewczynka, na pewno to zrozumie. Poza tym twoja mama żyje, nie zamartwiaj się na zapas. W każdym wypadku… jeśli już do tego dojdzie, na pewno z nią porozmawiam.

- Dziękuję – powiedziałam tylko jedno słowo. „Dziękuję” było chyba w tym momencie najodpowiedniejsze. Najlepiej wyrażało moją wdzięczność. Tak, teraz byłam jej naprawdę wdzięczna. Nie byłam zła, ale szczęśliwa, że ktoś jest w stanie się nami zająć, bez obierania jakiegokolwiek wynagrodzenia.

Śladami Anki również znalazłyśmy się pod salą matki. Zegrzyńska weszła od razu, trzymając Anię mocno za rękę. Ja nie weszłam. Bałam się widoku zaskoczonej i zagubionej Ani. Już wcześniej była w szoku, kiedy zobaczy ją w jeszcze gorszym stanie na pewno nie będzie szczęśliwsza. Drzwi zostały uchylone. Postanowiłam zostać na zewnątrz i posłuchać tego, co dzieje się w środku.

Usłyszałam głos Anki.

- A gdzie jest mama?

Cisza.

- No gdzie ona jest? Co ta pani robi na miejscu mamusi? Gdzie ona jest?

Ogarnęła mnie panika. Jak ona musiała się czuć ! Musiała być tak przestraszona…

Witam cię , przyjacielu. Dlaczego przebywasz z moją siostrą? Nie wiesz, że tylko ja byłam twoją jedyną bratnią duszą ? Zostaw ją, ona nie może się bać. Odejdź, nie chcę cię tu !

- To jest twoja mamusia, kochanie – powiedziała sąsiadka, najmilszym głosem, jaki kiedykolwiek usłyszałam – jest troszkę chora, ale nadal jest twoją ukochaną mamusią.

- Nie.

Krótka i wszystko wyjaśniająca odpowiedź.

- Co nie? – zaskoczyła nie tylko Zegrzyńską, ale i mnie.

- To nie jest moja mama.

Drzwi uchyliły się szerzej, a z wnętrza Sali wybiegła Ania. Łzy lały się po policzkach, szyi. Warkocze nerwowo wymachiwały na prawo i lewo, podążając za jej drobnym ciałkiem.