29.
Stałam i patrzyłam na jej bladą i nieruchomą twarz. Zamknięte powieki i podkreślone szminką usta. Ręce złożone delikatnie na piersiach. Bladą skórę i zsiniałe uszy, oraz tę piękną, jedwabną sukienkę, która opływała jej wychudłe ciało. To było niemożliwe, jakieś nierealne. To nie miało się tak skończyć. A jednak patrzyłam na mamę, która już nigdy miała się do mnie nie odezwać. Już nigdy nie miała mnie przytulić i powiedzieć, że mnie kocha. Popatrzyłam w bok. Ania stała zaraz obok, płacząc i jęcząc nad nieżywą matką.
Sama nie wiedziałam, kiedy łzy spływają mi po policzku. Uczucie odrętwienia objęło nie tylko twarz, ale i resztę ciała, więc stróżki wyrzeźbione przez malutkie krople były już niewyczuwalne. Nie chciałam tego. Dlaczego to się tak skończyło? Miałam jeszcze tyle planów, Ona miała tyle planów ! I nic się już nie spełni. Mój świat leży, a mój odwieczny przyjaciel stoi przede mną i śmieje mi się w twarz.
- Jesteś słaba, Zosiu.
- Nie jestem słaba.
- Nie dasz sobie rady.
- Ze wszystkim sobie poradzę – serce coraz bardziej się zaciskało. Ból, łzy i żałoba – to jedyne, co teraz mi zostało.
- A Ania? Ania jest sama.
- Ma mnie.
- Jesteś zbyt naiwna, Zosiu.
- Dam sobie radę – powtarzałam w myślach. Idź stąd, przyjacielu, nie potrzebuje cię więcej. W moim starym życiu towarzyszyłeś mi na co dzień. Teraz możesz odejść i nigdy nie wracać.
- Jestem silna – wymruczałam, wycierając mokre policzki – i nikt nie będzie mi wmawiał, że sobie nie poradzę – zacisnęłam pięści i wykrzywiłam usta w grymasie bólu i zniesmaczenia – zawsze dam sobie radę.