Rozdział VI. Krzywe zwierciadło
Zegrzyńska siedziała w swoim ulubionym fotelu i wbijała swoje wybladłe ślepia w moją bladą i zmarzniętą twarz. Ania siedziała obok i malutkimi łyczkami sączyła swoją ulubioną i wrzącą herbatę. Napięcie rosło coraz bardziej. Nie miałam ochoty wszystkiego jej tłumaczyć. Poza tym… Czy to w ogóle miało jakiś sens ? Po co tłumaczyć coś, co obserwowała już od dawien dawna ? Znała mojego ojca, moją mamę, mnie i całą naszą sytuację. Nieraz, kiedy w domu panowała okropnie napięta sytuacja, mama wysyłała Anię właśnie do niej. A Ania, jak każde małe dziecko, wszystko jej opowiadała. Nie potrafiła szufladkować rzeczy na te ważne i mniej ważne. Gdy napotykała okazję pozbycia się swoich problemów, wykorzystywała ją. Złościłam się na nią. Nie chciałam, żeby wszyscy wytykali mnie palcami. „ Ej , to ta Zośka z patologicznej rodziny „. Czy „patologiczny” to w ogóle słowo ? Nawet jeśli nim było, kryło dla mnie o wiele głębsze znaczenie. Ból, strach i zacięcie. To co czułam, rozchodziło się nie tylko po moim umyśle, ale też tych, którzy bacznie nas oglądali. Moja wychowawczyni, Zegrzyńska – nie spuszczały z nas oczu.
- Więc co się wczoraj wydarzyło ? – rzuciła, przerywając moje dumanie.
Zakłopotanie, zakryłam dużym kubkiem z zimną już kawą.
- Jak to zawsze bywało… Tata szarpał się z mamą. Ale nigdy w takim stopniu.
Jej spokój okropnie mnie porażał. Jak można słuchać takich opowieści ze stoickim spokojem ? Ne mieściło się to w granicach mojej wytrzymałości i jakiejkolwiek świadomości społecznej. Czułam, że ta kobieta kompletnie nie czuje tego, co ja. Upokorzeń, strachu, kłótni… Nie musiała tego znosić, więc w sumie miała prawo kompletnie tego nie rozumieć. Albo może rozumiała ? Tylko tak sprytnie ukrywała swoje zakłopotanie i przejęcie.
- W jakim, moja droga? – każde słowo wypowiedziała ślamazarnie. Naciskając na „moja droga” doprowadziła mnie do śmiechu. Sposób w jaki wymawiała te dwa wyrazy, starając się pewnie upodobnić do damy, lekko jej nie wyszedł. Podróbka francuskiej madame siedziała tuż przede mną. Widząc moje rozbawienie, lekko odchrząknęła, poprawiając się w fotelu. Rozłożyste biodra doprowadziły biedny fotel do okropnego stanu. Każda nóżka zapadała się w mniejszym stopniu.
- Jest w szpitalu – powiedziałam, zachowując powagę.
- Rozumiem.
- Przepraszam, ale czas na nas. Ania musi odrobić zadania, poza tym już późno. Dziękuję za pomoc. Dobranoc – popatrzyłam na Anię, która rzuciła mi pełne wyrzutu spojrzenie. Wiem, że uwielbiała tę herbatę, ale ja nie mogłam już wytrzymać. Skrajność moich uczuć doprowadzała mnie do bólu głowy.
- Ale Zosia.. – mruknęła.
- Podziękuj za gościnę, Aniu – rzuciłam szybko, popychając ją w stronę wyjścia.
- Do widzenia, pani Basiu – Ania zawsze zwracała się do niej po imieniu. Moje przyzwyczajenie do jej nazwiska nie mogło ulec zmianie.
- Dobranoc, dziewczynki – głos z salonu, choć bardzo oddalony, wciąż miał mocne brzmienie.
Wchodząc do mieszkania, odczułam ulgę. Ania od razu poszła do swojego pokoju. Ja stojąc w sieni, zastanawiałam się nad tym, co będzie dalej. Co da mi los ? Co przyniesie życie? Musi być okej, myślałam. Nagle usłyszałam kroki. Żołądek skurczył się do granic możliwości. A co jeśli ojca już wypuścili ? Nie, nie mogli tego zrobić ! Przecież to mało prawdopodobne. Kroki zmieniły się w ciche pukanie. To nie w stylu ojca, on nigdy nie pukał. Zawsze kopał w drzwi i wchodził jak się mu podobało. Cicho podeszłam do drzwi, uchylając je w nieznacznym stopniu. Zamurowało mnie. W jednej chwili poczułam się jakbym wróciła na kolonię sprzed dwóch lat.
- Cześć Zośka – rzucił.
- Cześć… Kuba?