Wydarzenia

Rozdział XI. Uwielbiam szczerość.

Nie czułam niczego poza zwykłym odrętwieniem. Miałam świadomość tego, że ktoś dotyka mojego kruchego ciała, ale nie miałam pojęcia w jakim celu. Kręciło mi się w głowie. Myśli przelatywały chaotycznie i bez jakiejkolwiek systematyczności. Pogubiłam się w najprostszej rzeczywistości. Po co leże, gdzie leże, jak mnie podnoszą ? Ból uciskał tył głowy, uniemożliwiając jakiekolwiek wyjaśnienie pytań, które sama sobie zadawałam. Gdy plecy i nogi zanurzyły się w miękkim podłożu, poczułam się nieco lepiej. Starałam się otworzyć zamknięte dotąd powieki, ale światło, które zza nich docierało okropnie mnie raziło. Po kilku próbach otworzyłam oczy, które zaczęły bacznie badać otoczenie. Nachylały się nade mną trzy postacie. Rozmazane postury wydawały się być tak okropnie zabawne, że usta, które zaciskały się szczelnie , z sekundy na sekundę stawały się coraz bardziej rozluźnione.

- Może mieć wstrząs, śmiech i zdezorientowanie to najczęściej spotykane objawy – powiedziała największa i najbardziej zabawna postać. Czułam się tak, jak nigdy. W swoim życiu tylko raz tak bardzo  się śmiałam – wtedy, na kolonii, kiedy Kuba opowiadał o swoich szkolnych przygodach. Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło. Aż do dziś. Rozbawienie i beztroska uczyniły ze mnie kogoś, kim wcale nie byłam. Albo może ukazały to, co tak naprawdę skrywałam w środku? Może nie byłam pracowitą i odpowiedzialną nastolatką, ale zwykłą, roześmianą i szczęśliwą dziewczyną ?

- Podamy jej leki, za chwilę powinna wrócić do siebie – cichy głos najmniejszej postaci wydawał się być znajomy. Dopiero po kilku minutach kojarzenia i głębokiej zadumy przypomniałam sobie o pielęgniarce, która wskazała mi salę mamy. Ten głos należał do niej. Słaby, ale niosący treść, która uczy i dociera do człowieka. Nawet takiego, który nie jest w stanie pojąć podstawowych prawd –  to pani córka ? – pytanie wydało mi się tak pięknie sformułowane i dźwięczne, że na chwilę chciałam się wsłuchać w rozmowę, która toczyła się nade mną.

Cisza bardzo mnie zasmuciła. Spodziewałam się szybkiej i bardzo energicznej odpowiedzi. Nawet jeśli odpowiedź nie byłaby taka, jaką chciałam usłyszeć, wolałam ją znać. Cisza to zabójca. Groźny potwór , który swoją zwykłą i przeciętną postawą zabija wszystkie uczucia, przeżycia i zaburza przekaz.

- Tak, to moja córka – usłyszałam ciepły i zadumany głos mamy – chyba usłyszała naszą rozmowę. Moją i mojej sąsiadki. Wie pani, nie wiedziałam , jak powiedzieć jej o pewnej rzeczy. Bałam się jej reakcji. I słusznie, bo naprawdę zareagowała bardzo osobliwie – wyszeptała.

Chwileczkę. To Zegrzyńska wiedziała o ojcu? Wiedziała co jest grane, ale i tak niczego mi nie powiedziała. Starość naprawdę jej nie służyła. Myślałam, że jest w stosunku do mnie naprawdę szczera. Traktowałam ją jak babcie, jak kogoś, komu można zaufać. Jak zawsze musiałam się na kimś zawieść. Każdy człowiek ranił moje słabe serce , wycinając jego część. Teraz składało się tylko z trzech – jedna należała do mamy, druga do Ani, a trzecia do kogoś, kogo kiedyś pokocham. Na myśl przyszedł mi Kuba. Fala ciepła zalała moje wychłodzone ciało. Może to właśnie dla niego jest ta trzecia część.

- Bardzo możliwe – powiedziała pielęgniarka. Ja, odzyskując przytomność poczułam się nieco lepiej. Chyba już dawno podano mi leki. Sposób w jaki to zrobili był tak delikatny, że nawet go nie poczułam. Kobieta nachyliła swoją zaczerwienioną twarzyczkę nad moją i położyła rękę na moje czoło – już dobrze się czujesz, kochanie ? Wywróciłaś się, ale daliśmy ci lekarstwa, za minutkę wszystko będzie dobrze – mówiła slangiem przeznaczonym dla pacjentów w wieku od pięciu do sześciu lat. Może i była dziecinna, ale bardzo troskliwie podeszła do mojej osoby i do tego , co się stało.

- Mamo – wyszeptałam – jak się czujesz? Nic ci nie jest ? – mama głośno się zaśmiała.

- Kochanie, u mnie wszystko w porządku. Tak właściwie to ja powinnam się ciebie zapytać o to samo ! Nieźle uderzyłaś o tę zimną posadzkę. Na pewno nic ci nie jest ? Zawsze mogę poprosić panią Zegrzyńską o pomoc, jeśli czegokolwiek być potrzebowała… Ty i Ania – umilkła widząc moje zażenowanie. Obróciłam twarz w jej stronę i badałam to, co zdołałam dojrzeć. Gips na ręce i nodze, podbite oko i zakrwawione usta. Ojciec okropnie się z nią obszedł. Poszarpane i podrapane ręce, siniaki na szyi. Dreszcze przeszły mnie wzdłuż i wszerz. Ścisk żołądka zaalarmował o nachodzącej fali bólu, strachu i zniesmaczenia. Wyglądała okropnie. Jakby wróciła z jakiejś wojny, albo wypadku samochodowego. I pomyśleć, że żyłyśmy z faszystą pod jednym dachem.

- Poradzę sobie, nie potrzebuje pomocy – rozejrzałam się po sali. Zegrzyńska stała w najdalej położonym kącie pomieszczenia z założonymi rękami. Patrzyła na mnie smutnymi i współczującymi oczami. Nigdy jej takiej nie widziałam. Wiedziałam , że ma dobre serce, ale nigdy tego nie okazywała. Nigdy na jej postarzałej twarzy nie było widać skruchy, bólu, ani współczucia. Zobaczyłam to dopiero teraz, dopiero dziś zrozumiałam, że tak bardzo nam współczuła – jestem już dość duża, żeby zająć się sobą i Anką – napięcie wróciło niczym fala ciepłego , letniego wiatru – nie bój się mamo, wszystko będzie dobrze.

Posłałam jej ciepły uśmiech. Twarz matki wykrzywiła się w ciepłym grymasie. Sztuczny uśmiech nie zamaskował jednak strachu i niepewności, jaki w sobie kryła.