Historia
Gody Żywieckie to impreza folklorystyczna zapoczątkowana w 1969 r. bazująca na starych zwyczajach przebierańców noworocznych, którzy kolędowali zawsze w noc sylwestrową i Nowy Rok. Zwyczaj ten istniał w Zabłociu jako Jukace i we wsiach położonych w dorzeczu górnej Soły. W jubileuszowym 1968 roku Jukace i kilka innych zespołów zaproszeni zostali do udziału w , jubileuszu celem jego uświetnienia. Patrz pierwsze trzy zdjęcia z tego okresu. Taki był początek GODÓW. Czarno białe fotki Jukacy żywieckich z dawnych lat pochodzą ze zbiorów Kazimierza Sanetry.
O chodzeniu z jukacami dawniej myślało się cały rok, ale takie prawdziwe przygotowania rozpoczynały się od świętego Mikołaja opowiada Jan Zyzak. Najwięcej kłopotu sprawiało zdobycie kilkunastu dzwoneczków mocowanych do pasa. Różnie się kombinowało. Są prawdziwe z mosiądzu, ale są też robione na zamówienie z blachy - te dają gorszy dźwięk. No i bat i strzelanie z bata. Technikę strzelania z bata trzeba było opanować do perfekcji. Prawdziwy zabłocanin co się na tym zna nie wpuścił do domu kolędującego przed domem „dziada”, jeżeli ten nie zademonstrował perfekcyjnego strzelania z bata. A nie jest to takie łatwe. Bat składa się z krótkiego drewnianego trzonka i przymocowanego do niego lnianego powroza. Dawniej baty takie robili na zamówienie powroźnicy. Bat ma długość około 3 metrów, jest coraz to cieńszy, kończy się ciynioskiem i strzylockiem wykonanym z lnianych nici.
Kompania jukacy składała się z 50 - 70 chłopców po wojsku, ale nie żonatych. Dziś te reguły nie są już ściśle przestrzegane. Kompania taka ma swoją hierarchię i ustalone tradycją reguły nią rządzące. Kompania jest tylko jedna, jakakolwiek konkurencja nie wchodzi w grę. W razie spotkania „pseudodziadów” dochodzi zwykle do ich „rozbrojenia”.
Na czele kompanii stoi kasjer. Różni się od pozostałych czerwonym strojem i stożkową czapą /ciaką/. Ma on do pomocy pięciu poganiaczy., Następnymi w hierarchii są dziady. Jest ich najwięcej. Dziad musi legitymować się już stażem w chodzeniu z dziadami na niższym szczeblu. Dziad nosi bat, maskę i ciakę z rogami. Na ciace wypisany jest nadchodzący nowy rok. W miejscach publicznych musi pozostawać anonimowym, maski nie wolno mu podnosić i pozwolić się rozpoznać. Ubranie dziada jest dowolne wykonane według własnego pomysłu. Dawniej obowiązkowo noszony był kożuszek z włosem odwróconym na zewnątrz.
Następnymi w hierarchii kompanii dziadowskiej są: kominiarz, diabełek i baba. Kominiarz ubrany jest na czarno, na głowie nosi cylinder, a atrybutem jego pozycji jest drabinka. Diabełek musi być czarny, z rogami i widłami. Babka nosi na głowie chustę, na szyi korale z ziemniaków, a na rękach nosi „dziecko”, czasem jeszcze parasol. Twarz kominiarza, diabła i babki jest odkryta, dlatego role te jako rozpoznawalne nie są chętnie przyjmowane.
Istnieje też ustalony tradycją porządek kolędowania dziadów. Kolędowanie zaczyna się w noc Sylwestrową zbiórką na placu przed dworcem kolejowym w Żywcu. W tej części biorą udział jukace wyłącznie dorośli w liczbie około 20 - 30 osób. Tu otrzymują numerki , ostatnie instrukcje i stąd o północy udają się na odbywające się w mieście zabawy sylwestrowe. Przed wojną odwiedzali zabawy tylko w Zabłociu. Obecnie Zabłocie jest pierwsze, ale potem przekraczają most i udają się do Żywca. Dziady na zabawie sylwestrowej są zawsze wielką atrakcją
O godzinie 5. w dzień Nowego Roku wszyscy - także ci, którzy nie uczestniczyli w nocnej eskapadzie zbierają się w kościele parafialnym w Zabłociu. Tu odbywa się tradycyjna msza dla dziadów, na którą przybywa wielu ciekawskich, by być blisko tego atrakcyjnego widowiska folklorystycznego. Ksiądz Słonka - wspomina Jan Zyzak, darzył dziadów szczególną sympatią, kilka razy uczestniczył nawet w zabawie dziadowskiej.
Po mszy przemarsz do browaru. Tu rozdanie reszty numerów, sprawdzenie listy i w drogę na indywidualne kolędowanie po Zabłociu, jednak też według tradycyjnego rytuału. Przed wojną jak wspominają starzy na spotkanie w browarze przychodził arcyksiążę Karol Olbracht Habsburg i wręczał upominek w postaci hektolitrowej beczki piwa, którą wypijano na zabawie. Bywało też za dobrych czasów, że słynni masarze żywieccy obdarowywali dziadów pętami kiełbasy.
I tu - opowiada Henryk Piela - obowiązywał rytuał. Przed domem należało się popisać strzelaniem z bata. Potem gospodarz prosił do domu. Tu przybysz składał noworoczne życzenia, był też bacznie obserwowany. Jeżeli „gość” był obeznany w „rzemiośle” to otwierał szabaśnik, a tam przygotowane były kiszki, kiełbasa. Gospodyni zaraz częstowała i kolędę dali. Jeśli o tym nie wiedział to i z niczym wyszedł.
Żeby bractwo się nie rozproszyło wyznaczone były trzy punkty zborne. O 10.00 na wiadukcie kolejowym na Browarnej, o 11.00 na dworcu kolejowym i o 12.00 ”pod Góralem” i na moście solnym. Tu kończyło się kolędowanie. Tam gromadziło się też mnóstwo ciekawskich, którzy dopingowali do harcowania. Ostatnim akordem było odstrzelanie z batów w stronę Żywca i odmarsz do Cegielni Sanetrowej na ulicy Wesołej. Tam następowało rozwiązanie kompanii kolędniczej, składka na zabawę dziadowską i na dzwony do kościoła. Wysokość składki uzależniona była od szczebla jaki kto zajmował w hierarchii. Kasjer dawał najwięcej, babka najmniej. Tu ustalano też termin zabawy dla dziadów. Na zabawę zamkniętą zapraszano dawnych kasjerów no i oczywiście każdy swoją dziewczynę. Wypijano otrzymaną beczkę piwa, dzielono się doznaniami i układano plany na rok następny.
Teraz opowiemy jak to kolędowało się po żywieckich wsiach, głównie jak to już powiedziano głównie w dorzeczu górnej Soły. Zwierzał się będzie Jan Talik z Ciśca. „Bardzo ważne a może najważniejsze w roku, przynajmniej mnie się tak wydaje to były „dziady” noworoczne. Na wstępie należałoby wyjaśnić, skąd ta nazwa dziady i jakie one miały znaczenie. Jak troszkę sięgam do legendy to one miały za zadanie wystraszyć i wygonić wszelkie zło ze wsi. A ponieważ gonią zawsze w Stary Rok to należało jakoby wyczyścić, wystraszyć i wygonić to wszelkiego rodzaju zło, żeby ten Nowy Rok rozpoczął się już bez wszelkiego zła.
Dzisiejsi przebierańcy obrażają się na przezywanie ich dziadami, no można by im troszkę racji przyznać, bo przecież dzisiejsze dziady starają się jak najładniej ubrać, ciekawie, żeby się społeczeństwu z jak najlepszej strony pokazać i przypodobać. Tamte dziady miały przynosić i postrach i radość i życie. W tamtych czasach ludzie chodzili skromnie a nawet ubogo ubrani. Dziady ubierały się zawsze, chociaż skromnie, ale i ciekawie i interesująco. Tak, żeby w tym całym zespole było sporo i postrachu i wesołości.
W dzisiejszych czasach, w tych „Ciucholandach” można sobie kupić różności i niedrogo. Dziś społeczeństwo już nie jest ubogie, jest biedne, ale nie aż tak ubogie.
Doskonale pamiętam, maski sobie robiono z tektury, wykroiło się oczy, usta, przyszyło się nos, „pomalowało” się czasem tylko sadzami z komina w zależności, komu się maskę robiło. Wiele postaci goniło bez masek, tylko ciekawie „pomalowany”, pomazany, by można powiedzieć.
Dzisiaj maski robi się już rzeźbione z drewna, są trwałe z roku na rok. Dziś uważają się nie za dziadów, ale za kolędników. Trudno też nie przyznać racji.
No, ale legenda i tradycja ma swoje niezaprzeczalne znaczenie historyczne. Do przynoszenia szczęścia, wesołości i radości. Zawsze może i teraz, ale ja to dzisiaj widzę już całkiem inaczej. Szedł na samym przedzie ksiądz z kropidłem i święconą wodą. Za księdzem szła muzyka, za muzyką zawsze starano się pięknie ubrać konie z dużą ilością umocowanych do ram dzwonków. I zawsze bardzo ładnie ubrany w różne blaszane świecidełka cygan. I do każdego konia pachołek z batem, ale to już znacznie słabiej ubrani.
Kiedy się weszło do gospodarstwa, już po drodze z muzyką i drobnym podskokiem czy zawirowaniami w koło, ksiądz kropił całe obejście. Niedźwiedź chodził po podwórku i ryczał głośno, żeby wystraszyć wszystko, co złe.
Na niedźwiedzia zwykle wybierano dużego wysokiego człowieka, z grubym pełnym głosem.
Diabeł ze śmiercią zaglądali poza okna. W końcu machnęli kosą czy widłami, czasami też tak bywało, że jak ktoś przez okno zaglądał na dziadów to i pupę wypięli, że jakoby przez cały rok nic w tym domu dla nich nie będzie.
Kiedy gospodarz - chociaż nie zawsze gospodarz wyszedł z kolędą - wtedy ksiądz złożył powinszowania.
Do cygana wtedy wpadła energia, chociaż tu powiem, że w zależności, u kogo byli. Cygan był, a może nadal jest najważniejszą osobą przy dziadach (w zespole). Cygan nadawał cały rytm, cały ton, miał na sobie również sporo scyrkawek. On musiał mieć maksymalnie i do końca tą energię. Panować nad całością, nad porządkiem w zespole. Jeżeli cygan był niedbały pilnował tylko tej swojej czołówki, to sama energia i żywotność nie wystarczyła, bo inni nie byli w dyscyplinie i mogli całe piękno zepsuć.
Kiedy ksiądz winszował gospodarzowi, a domownicy patrzyli przez okno, wtedy konie razem z cyganem podskakiwali jak tylko mogli podskoczyć i tańczyli różne figury, a te dzwonki, żeby jak najgłośniej dzwoniły, żeby tej radości i energii w tym gospodarstwie zostawić jak najwięcej.
Jeżeli podwórzec był duży pachołki strzelały na batach gdzieś z boku albo też podskakiwały razem z końmi i cyganem. Każdy koń miał swojego pachołka albo na odwrót, każdy pachołek miał swojego konia, którego trzeba było bardzo pilnować by mu nie uciekł, jeżeli pachołek się zagapił, a koń mu chciał zrobić figla wtedy mu uciekł i musiał za nim gonić by go przygnać do cygana. I od cygana swoje dostał.
 Jeżeli podwórzec był przestronny to niedźwiedź pod koniec popisów kładł się na środku podwórca a konie tańczące w rozbiegu przeskakiwały przez niedźwiedzia, to raz w jedną to znowu w druga stronę, razem z cyganem.
Na sam koniec konie się poprzewracały, grzebały nogami i zdychały. Wtedy cygan po prostu szalał, prosił gospodarza o ratunek. Oczywiście w postaci gorzałki.
Kiedy się konie leżąc podleczyły, a cygan więcej nie dał, wtedy zryw i w nogi i bywaj zdrów mój drogi.
W zwyczaju bywało, że pewną grupę „dziadów” wpuszczano do chałupy. Oni mieli zło wystraszyć, a szczęście do chałupy przynieść. Do chałupy zwykle wpuszczano znajomych i z dobrą opinią. W zasadzie wpuszczano ten najważniejszy człon: ksiądz, muzyka, konie, cygan, pachołki a czasami i niedźwiedź.
Tam ksiądz z pachołkami zaśpiewali kolędę, muzyka lekko zagrała, konie lekko poszczyrkały. Jak izba była na tyle wysoka, żeby konie mogły podskoczyć wtedy w takt muzyki tańczyli i podskakiwali a muzyka musiała grać i różnie i radośnie. Przed gospodarzem i gospodynią podskakiwać, dobrze poszczyrkać czasami razem z dzwonkami troszkę sturknąć, żeby i oni troszkę życia w sobie wykazali.
Zaś niedźwiedź troszkę poryczał po chałupie, następnie każdego uściskał, uściskał, wypuczył, podnosił do góry a najwięcej dziewki czy młode gospodynie. Tu znowu muszę zaznaczyć, że kiedy do chałupy zaprosili to w chałupie zostali tylko ci, którzy się „dziadów” nie bali. Gdzie była albo były dziewki w chałupie to też nie brakowało śmiechu i radości niedźwiedź wypuczył , uściskał, wygłaskał gdzie się dało i po czym się dało. Potańczył z dziewkami przed muzyką, przewrócili się, wykulali się i było, co wspominać przez cały rok. Ale to musiała być dobra opinia i kulturalne zachowanie ze strony dziadów.
Ja tu przytoczę dość podły przypadek, to miało miejsce w mojej grupie. Podobno to było przekazane od wcześniejszych dziadów. Otóż macidula, bo o niej tu będzie mowa, kiedy na święta zabijało się świnie. Ja tu użyję troszkę brzydkich słów. Starej maciorze okrawało się dość obszernie rzyć (pochwę) razem z tym przewodem rodnym z tą flaką, żeby można było owinąć koło dłoni ten „interes” należało dać zawiesić w ciepłym miejscu, żeby się mógł dobrze przyśmierdzieć.
Kiedy dziady goniły macidula tą niegodziwością zaśmierdzała kogo tam uważała, a najwięcej dziewki, wychlastała po twarzy. Skutek był przykry, trafił na poważną osobę, nie sposób tu o tym wspominać. Incydent zrobił się dość głośny, wiedziała o tym milicja. W następnych latach organizatorzy „dziadów” musieli robić podanie o wydanie zezwolenia i podać osoby, które będą odpowiadały za ewentualne wynikłe przykre sprawy.
Najważniejszym dniem a nawet najtrudniejszym był Stary Rok, czyli Sylwester. Goniło się od rana do późnego wieczora. Dobierało się ludzi zdrowych, mocnych szczególnie do koni by wytrzymali fizycznie, od rana musiało być żywe tempo z małymi przerwami na posiłek i papierosa.
Najczęściej słabły konie, bo to i hełm na głowie, który musiał być często w ruchu, rama z dużą ilością dzwonków, które musiało być słychać i mocno i daleko, kiedy któryś słabł wtedy robiło się wymianę z innym mocnym „dziadem”. Czasami chodzili zapasowi. Tego kunsztu dziadowskiego, tej żywotności się od dziadów oczekiwało.
Przylatywały dziady również z innych bliskich wsi jak Szare. Kamesznica czy Żabnica. Nie wiem i nigdy nie słyszałem, żeby kiedykolwiek, na Ciścu były dziady z Milówki. O ile wiem, żeby przyjść do innej wsi, należało przedtem uzgodnić czy miejscowi wyrażą na to zgodę. Jeżeli przyszli bez uzgodnienia dochodziło czasami do krwawej bójki między dziadami. W zwyczaju było zabierać obstawę, pomoc w razie potrzeby. Kiedy było uzgodnione miejscowe dziady, kiedy usłyszały, że są już blisko, bo przecież i trzaskanie z bata, dzwonki, muzyka, piski, gwizdy a też się chcieli z dobrej strony pokazać; miejscowi ustawili się gdzieś z boku w grupie i wiele razy było bardzo ciekawe widowisko.
Obie grupy dziadów chciały się pokazać, którzy są lepsi, czasami obie muzyki grały na jedna melodię, konie tańczyły naprzeciw siebie. Tańczyli ze sobą śmierć ze śmiercią albo z diabłem przybyszem, niedźwiedź z niedźwiedziem, różne widowisko i popisy można było zobaczyć. Dla danej wsi, przez którą dwoje dziadów przeszło było i zaszczytem i nadzieją, że więcej zła wygonili i więcej szczęścia zostawili.
Ja w swoim życiu występowałem tylko dwa razy jako „dziad”, jeden raz w Paczkowie na zachodzie w 1945 r. Tam było sporo ludności osiedlonych z naszych okolic. Ja tam akurat w tym czasie byłem i też się zaangażowałem, byłem dziekciorzem. Organizatorami byli dwaj bracia Zającowie, Staś i Stefan osiedlony w Starym Paczkowie, tam też goniliśmy jako „dziady”.
Natomiast w Ciścu w 1946 r. awansowałem już na cygana. W 1947 r. byłem już żonaty, byłem już muzykantem, często grywałem przy „dziadach”. Ile razy, nie notowałem i nie zapamiętałem. Część moich opowiadań napisałem z mojego doświadczenia, część z pamięci, która została z opowiadań przez ludzi z tamtych czasów”
Organizatorami żywieckich godów są: Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku Białej, Żywieckie Centrum Kultury i Gminny Ośrodek Kultury w Milówce.
Stanisława Białożyt pisze, że najbardziej hałaśliwym i rozbrzmiewającym muzyką dniem „Godów” była sobota 1998 roku. Od samego rana zjeżdżały się ze wszystkich wsi gminy Milówka zespoły przebierańców i kolędników napełniając ulice dźwiękami dzwonków, muzyką na harmonii bądź heligonce i naprzemian buńczucznymi okrzykami i pohukiwaniami bądź śpiewem. Niebawem spotkali się wszyscy na Placu Wolności.
Tu odbył się konkurs strzelania z bata. Jest to konkurencja trudna i wywołuje silne emocje, toteż skupia wielu kibiców, którzy dopingują zawodników. Komisja sędziowska punktuje miejsca i wyznacza nagrody zwycięzcom.
Popisy trzaskania z bata, koncerty muzykantów i harce przebierańców odbywają się też na żywieckim Rynku,
a towarzyszą im rzesze mieszkańców miasta i przyjezdnych, a także mnóstwo dziennikarzy mediów, dzięki którym impreza ta dociera do innych regionów kraju i zagranicy.
W spotkaniach tych chętnie uczestniczą władze samorządowe miasta i powiatu, a czasem miejscowe duchowieństwo.
Gody żywieckie z każdym rokiem stają się bardziej wymyślne, bogatsze w nowe pomysły i coraz atrakcyjniejsze
W 2018 roku na Rynku żywieckim pojawili się przebierańcy w ramach obchodzonego uroczyście święta Trzech Króli.
Pojawili się też na nowym zupełnie terenie, a mianowicie na ulicach Bielska Białej i Katowic, wzbudzając jak się tego należało spodziewać sensację.
W 2019 roku odbyły się uroczystości 50-lecia GODÓW. Było szczególnie uroczyście. Dużo do powiedzenia mieli sami organizatorzy
Tradycja kolędowania nie zastygła w przeszłości. Młodzi chłopcy wnoszą do tej tradycji elementy nowe, które niesie życie. Stąd też prócz tradycyjnych postaci pojawiają się puszkarze obwieszeni puszkami z piwa, są tez telefony komórkowe, z których można było pogadać z numerem zaczynającym się na 700, oczywiście za odpowiednią zapłatą..
Coraz częściej daje się zauważyć udział dziewcząt w zespołach przebierańców.
Gościnnie występują też przebierańcy z Bułgarii
Żywieckie Gody to również druga impreza pod nazwą Żywieckie Kolędowanie. Jest to konkurs zespołów kolędniczych, szopkarzy. Odbywa się w ciepełku pod dachem. ocenia się wartość historyczną powinszowań, ich teatralność i ubiory aktorów szopkarzy. Występują przeważnie dzieci z Podbeskidzia.
Autor i zdjęcia: Hieronim Woźniak