"Stworzyła się między nami fajna energia, stworzył ciekawy styl muzyczny, który wynikł z połączenia różnych osobowości" - jak opowiadają muzycy Małego Kina, jednego z żywieckich zespołów muzycznych. Jakie były ich początki? Jakie mają wspomnienia związane z Małym Kinem i jak obecnie wygląda ich kariera artystyczna? Zapraszamy do przeczytania wywiadu z muzykami.
Agnieszka Kostuch: Jak powstał zespół Małe Kino?
Jarek Kąkol: To był mój pomysł. Wymyśliłem go co prawda późno. Pierwsze próby rozpoczęły się pod koniec ’99 roku. Nie miałem nigdy wcześniej ambicji założenia zespołu, choć komponowałem już jakieś piosenki i sprawiało mi to wielką przyjemność. Ale kiedy przyszło mi na myśl, że mógłbym skonstruować coś takiego jak zespół, wówczas zapragnąłem przynajmniej nagrać te piosenki, które dużo wcześniej ułożyłem i mieć je na kasecie. I rzeczywiście, nagrałem taką kasetę z Jackiem Pawlusem.
- Wydaliście dwie płyty – drugie życie (2002) i Prawda i Sny (2016). Na obu królują wiersze takich poetów jak Jan Lechoń, Bolesław Leśmian, Artur Rimbaud, Mieczysław Jastrun. Skąd pomysł na tworzenie muzyki do wierszy, o których mało kto pamięta?
Jarek Kąkol: W latach 70-tych był taki program w radio prowadzony przez Piotra Kaczkowskiego (zresztą jest do dzisiaj), w którym puszczano świetne zespoły. Kiedy słuchałem tej pięknej muzyki, wydawało mi się, że słowa muszą być równie piękne. Ale okazało się, że nie. Te teksty były naprawdę denne. Kiedy zacząłem grać na gitarze tak na poważniej w ’98 roku, to po pewnym czasie pomyślałem – nawiążę do tych lat 70-tych, do tej muzyki, którą tak uwielbiałem, tylko podłożę wiersze, żeby one były równie piękne jak ta muzyka, którą ewentualnie ułożę sam lub z zespołem. Moja przygoda z poezją zaczęła się tak na poważnie w wojsku. To była wiosna ’81 roku. Jeszcze nie było stanu wojennego. W Polsce panowała pewna euforia, tyle miało się wydarzyć, a mnie biorą do wojska... To był trochę cios. Ale polazłem, wszyscy szli.
Miałem 19 lat. Jednym z moich obowiązków było sprzątanie lektoratu. Mogli tam przychodzić żołnierze zawodowi, żeby poczytać książkę. Co prawda, nigdy ich tam nie widziałem. Kiedyś zwróciła moją uwagę - wysunięta z regału biblioteczki - bardzo cienka książeczka. Był to tomik "Srebrne i czarne" Jana Lechonia. Wyciągnąłem go i otworzyłem na stronie z wierszem "Pytasz, co w moim życiu z wszystkich rzeczy główną". To pytanie zrobiło na mnie ogromne wrażenie... bo ja w tym wojsku i przed wojskiem cały czas się zastanawiałem, co dla mnie jest najważniejsze... I otrzymałem odpowiedź: „Powiem ci: śmierć i miłość - obydwie zarówno”. Muzykę do tego wiersza ułożyłem stosunkowo późno, chyba w 2000 roku.
- Ale do swoich pierwszych piosenek ułożyłeś teksty sam.
Jarek Kąkol: Tak. Pierwszą z nich, która weszła do repertuaru Małego Kina, była "Rewolucja"
Ułożyłem ją mając 19 lat, z Jackiem Pawlusem. Taki hippisowski song. Na Żywiecczyźnie była dosyć popularna. Swego czasu Samoobrona chciała ją wykorzystać w kampanii wyborczej. Odrzuciłem ich propozycję. Drugą piosenkę z moim tekstem ułożyłem w wojsku "Dopóki Ziemia". Na marginesie, nie znałem wówczas "Modlitwy" Okudżawy. Ułożyłem ją podczas okropnej, zimowej warty w nocy, gdy rozpoczął się stan wojenny.
- Od początku graliście muzykę w zupełnie innym klimacie niż tym, do którego przyzwyczaiły nas popularne zespoły zaszufladkowane pod nazwą poezja śpiewana. Miała ona charakter bardziej rockowy. To właśnie to oryginalne brzmienie przyciągnęło Was do Małego Kina?
Mateusz Jachym: Wychowywałem się na muzyce takich zespołów jak Led Zeppelin, Deep Purple, Pink Floyd, bardziej rockowej. Kiedy dołączyłem do zespołu, jako 17-letni chłopak, najpierw spodobała mi się jego strona muzyczna. Gdyby Jarek zaproponował „krakowskie flaki z olejem”, to by to nie przetrwało nawet dwóch prób. Ale stworzyła się między nami fajna energia, stworzył ciekawy styl muzyczny, który wynikł z połączenia różnych osobowości. Kuba Kotowski, skrzypek, był typowo klasycznym muzykiem. Z kolei Wojtek Hajdusianek był muzykiem jazzowym. Eryk Urbaniec, perkusista, wychował się na graniu w jakichś heavymetalowych zespołach. Piotrek Hetnał, gitarzysta, z którym razem przyszedłem do zespołu, też miał inny charakter . Wszyscy tworzyliśmy jakiś taki mix. Na koncertach tworzyła się fajna energia, która niekiedy doprowadzała do takiego, mówiąc w cudzysłowie, „orgazmu muzycznego”.
Daniel Główczyk: Zanim osobiście zetknąłem się z muzykami Małego Kina, chodziłem na ich koncerty. To od początku był bardzo wyrazisty zespół, skupiający w swych szeregach mocne osobowości, dobrych muzyków, od których można było wiele się nauczyć. Za przyczyną ówczesnego perkusisty, Eryka Urbańca, z którym znałem się osobiście, jeszcze z czasów szkolnych, miałem nieco ułatwiony dostęp do zespołu. Starałem się być blisko nich, podglądać itd. Aż kiedyś nadarzyła się okazja zagrania z nimi koncertu opartego na jazzowych standardach. Pamiętam to jak dziś. Szedłem na spotkanie z dziewczyną, kiedy na ulicy usłyszałem dźwięki instrumentów, które dobiegały z nie istniejącego już żywieckiego „szynkwasu”. Wszedłem „na chwilę”, no i okazało się, że potrzebny był „na teraz” basista. Spotkanie z dziewczyną poszło w odstawkę, zostałem i zagrałem. Nazajutrz wyjechałem na wakacje, a jakieś dwa tygodnie później dostałem telefon, że mam się skontaktować z chłopakami w celu ewentualnej dalszej współpracy. Najpierw graliśmy standardy jazzowe oraz w dużej mierze kompozycje Wojtka Hajdusianka, który wtedy był klawiszowcem Małego Kina. Po kilku miesiącach dostałem propozycję współpracy z zespołem i tak to się zaczęło.
Łukasz Nowok: Tak naprawdę, odkąd udało mi się być pierwszy raz na koncercie Małego Kina, a był to rok mniej więcej 2007/2008, zespół stał się dla mnie wyzwaniem, które potem okazało się osiągalne. Nasze drogi z Jarkiem niejednokrotnie przecinały się grając z różnymi zespołami w różnych miejscach. Spotykaliśmy się nie jeden raz u wspólnych znajomych, a Jarek przyciągał swoimi opowieściami, swoją osobą. Dla mnie propozycja zagrania w tym składzie pojawiła się jesienią 2010 roku, kiedy to Daniel zaproponował mi spotkanie - pierwszą próbę, na której zaczęliśmy od razu uruchamiać utwory Małego Kina, a także dostosowywać je na potrzeby instrumentów klawiszowych. Większość utworów wraz z moim pojawieniem się zostało dość mocno przearanżowanych i zmienionych, co też dodawało mi z każdą próbą mnóstwa energii do wspólnej pracy.
Sebastian Adamczewski: Poznałem się z Jarkiem w zupełnie innym projekcie, w którym jednak śpiewał dokładnie te same piosenki. To był moment, w którym Małe Kino przechodziło transformację...właściwie ze składu został Jarek, Piotrek, Daniel i Wojtek Pierlak na perkusji. Jarek, jego osobowość i dar przekonywania, spowodowały, że postanowiłem spróbować. To, co robiliśmy, bardzo mi się podobało – surowe, rockowe brzmienie (jeszcze nie było skrzypiec i klawiszowca), ogromna swoboda w tworzeniu i muzyka, która wymagała specyficznego podejścia i sporego kunsztu. To było dla mnie ważne – jako muzyk lubię klimat w muzyce, ale nie cierpię nudy. Tu miałem wszystko, z czym było mi dobrze.
- Jak przyjęliście koncepcję Jarka na tworzenie i granie muzyki do wierszy klasyków?
Sebastian Adamczewski: Przewrotnie odpowiem pytaniem na pytanie: czy znając choć trochę Jarka można sobie go wyobrazić, że śpiewa co innego niż poezję? Poza tym przyszedłem do zespołu, który według tej koncepcji działał – pasowało mi to.
Mateusz Jachym: Wybór tekstów był bardzo dobry. Nie czuło się, że brzmią jakoś archaicznie. Jarek na próbach siadał i opowiadał genezę danej piosenki, o czym ona jest. Ale dopiero później, podczas koncertów, teksty wchodziły głębiej do głowy i człowiek zaczynał się nad nimi zastanawiać.
Daniel Główczyk: Doszedłem do zespołu, który tworzył już konkretną i zwartą formę z jasnym pomysłem na to, jak to ma wszystko wyglądać. Mogłem się tylko dostosować do reszty, co zresztą nie stanowiło dla mnie żadnego problemu, ponieważ zgadzałem się z tym, co zespół prezentuje i w jaki sposób to robi.
Łukasz Nowok: Ja również przyszedłem już na gotowy projekt, koncepcję, wokół której zespół skupiał swoją działalność artystyczną. Dla mnie, jeśli projekt jest nieakceptowalny, to po prostu nie biorę w nim udziału, a tutaj od początku pokładałem w tym składzie duże nadzieje w sensie rozwoju artystycznego, jak i osobistego.
- Co było największą siłą Małego Kina w okresach, w których graliście w zespole?
Mateusz Jachym: Tak, jak już wspomniałem, zbiór różnych osobowości.
Jarek Kąkol: Też tak uważam. Przez ten zespół przewinęło się ok. 30 osób. Bardzo ważną postacią, oprócz tu wypowiadających się, był też Piotr Hetnał, grający na gitarze elektrycznej, wspaniały akompaniator. Był w pierwszym składzie zespołu i nagrał z nami dwie płyty.
Daniel Główczyk: Siłą tego zespołu był od początku Jarek i jego pomysł na muzykę. Wszystko to było zawsze poparte mocną ekipą bardzo dobrych muzyków, przed którymi do dzisiaj chylę czoła, których cenię nie tylko jako artystów, ale po prostu jako fajnych ludzi, od których wiele się nauczyłem i z którymi miałem wielką przyjemność współpracować.
Łukasz Nowok: Moim zdaniem - muzyka i aranżacje. Tam nie było prostych aranżacji. Wszystko musiało być zagmatwane i skomplikowane. Nawet jeśli w pierwszym odczuciu utwór brzmiał prosto i można było powiedzieć: „to jest banalna kompozycja”, to później okazywało się, że to tylko pozorne wrażenie. Dla przykładu - środkowe Unisono w utworze "Moja bohema", które jest wykonywane równocześnie przez 5 muzyków (skrzypce/piano, 2 x gitara/bass) – instrumenty perkusyjne odpowiednio akcentują, tam wszystko musiało się zgadzać, a każda drobna pomyłka dowolnego instrumentu była dość mocno słyszalna. W zespole nie było mowy o szybkim aranżowaniu numerów. Każdy utwór miał swój czas. Każde dzieło musiało zostać bardzo dokładnie przemyślane i przegrane co do nuty.
Sebastian Adamczewski: Swoboda w tworzeniu. Graliśmy to, co chcieliśmy i jak chcieliśmy. Nie było żadnych ograniczeń. Ilustrowaliśmy Jarkowe opowieści i każdy mógł to robić „po swojemu”. Choć to wymagało sporej pracy i dużo czasu, by aranżacyjnie utwory były spójne. Nie miało to jednak znaczenia. Potrafiliśmy poświęcić pół roku pracy, by stworzyć 15-minutową suitę po to, by zagrać ją może ze dwa razy. Sama praca ze sobą dawała nam przyjemność i satysfakcję.
- A co okazało się słabością zespołu?
Daniel Główczyk: Niezdecydowanie w podejmowaniu decyzji w strategicznych momentach, które mogły zaważyć na przyszłości zespołu. Być może jednak to nie wina ludzi, a zwykły brak kogoś z branży, kto mógłby profesjonalnie poprowadzić zespół w czasach, kiedy było to naprawdę konieczne.
Sebastian Adamczewski: Zgadzam się z Danielem – jesteśmy stworzeni do grania. Nikt z nas nie umiał i nie chciał zajmować się „managerką”. Poza tym – dość ważna rzecz – nasza oryginalność też była problemem. Kilka razy ludzie z branży zauważali, że jesteśmy „zbyt rockowi” dla poetów i „zbyt poetyczni” dla ludzi lubiących rocka. To był kłopot nie do przejścia dla managerów i prezenterów stacji radiowych.
- Proszę, podzielcie się jakimś swoim jednym wspomnieniem związanym z Małym Kinem, do którego wracacie, które lubicie lub po prostu jest dla Was szczególne.
Mateusz Jachym: Festiwal w Ostrzeszowie, chyba w 2001roku, na którym zajęliśmy wszelkie możliwe pierwsze nagrody. Wyjątkowy był klimat, koncert, cała impreza pokoncertowa. Siedzieliśmy tam 2-3 dni. Byłem bardzo młody i to było moje pierwsze takie doświadczenie, że ludziom coś, co zagrałem, strasznie się spodobało i że docenili zespół.
Daniel Główczyk: Po jednym z festiwali, jeśli dobrze pamiętam, była to JAPA w Łodzi, podeszło do nas kilkoro ludzi z jury. Powiedzieli nam, że Małe Kino będzie miało zawsze „pod górkę” z jednego konkretnego powodu, a mianowicie tego, że nie przyjmą i nie zaakceptują nas muzycy rockowi, ponieważ teksty nie pasują do rockowej konwencji, którą na co dzień prezentuje się w naszym kraju; z kolei u poetów też nie będziemy mieli czego szukać, ze względu na zbyt mocną i rozbudowaną muzykę. Kilka lat później udowodniliśmy, że to nie prawda, ponieważ dostaliśmy od zespołu Perfekt propozycję współpracy z ich menedżerem śp. Adamem Galasem. Do dzisiaj uważam, że niewykorzystanie wtedy tej szansy pozbawiło nas możliwości wyjścia z szeregu, a zarazem wejścia na piedestał topowych grup muzycznych w Polsce.
Łukasz Nowok: Jak dla mnie, to każda chwila była wyjątkowa. Próby były bardzo efektywne i pamiętam, że początkowo częste. Lubiliśmy ze sobą przebywać i grać. Koncerty, duże sceny, to właściwie był nasz kąt, w którym bardzo dobrze czuliśmy się, a także rozumieliśmy się idealnie. Im większy koncert dla większej publiki, tym lepsze doznania. Chociaż pamiętam także te małe, akustyczne, piano plus wokal i gitara, które także były bardzo efektywne i nabierały totalnie innego przebiegu.
Sebastian Adamczewski: Nie mam jednego, szczególnego wspomnienia. Za to cały okres, kiedy do zespołu dołączyła Agnieszka Biniek ze swoimi cudnymi skrzypcami i zwerbowałem Łukasza na instrumenty klawiszowe. Mieliśmy próby regularnie co wtorek i czwartek od 16:00 i nie było rzeczy ważniejszej od tego. Życie prywatne przez te dwa dni było podporządkowane pod rozkład Małego Kina. Poza tym koncerty. Co prawda niewiele z nich pamiętam, bo po wejściu na scenę i kilku pierwszych dźwiękach wchodziłem w inny stan świadomości i ”wracałem” jakieś pół godziny po koncercie. Tego brakuje mi najbardziej.
- Jakie są Wasze ulubione piosenki z repertuaru Małego Kina?
Mateusz Jachym: Zawsze lubiłem grać "Obżarstwo i pijaństwo" i "Moją bohemę".
Do powstania tej drugiej znacząco przyczyniłem się wraz z Piotrkiem Hetnałem. Siedzieliśmy u niego w domu, piliśmy piwo i w którymś momencie wzięliśmy podręcznik od romantyzmu z IV klasy, w którym znaleźliśmy wiersz Artura Rimbauda "Moja bohema". Był w miarę rytmiczny. Wymyśliliśmy na szybko jakieś akordy i przynieśliśmy go na próbę. Pianista to poprzerabiał, wymyślił wstęp, Kuba ułożył temat i podczas jednej próby powstał jeden z najbardziej sztandarowych utworów Małego Kina.
Daniel Główczyk:"Chorału Bacha słyszę dźwięki" z jego środkową instrumentalną częścią, prowadzącą słuchacza przez odmęty piekła.
Za każdym razem widzę to w formie animowanego klipu w stylu Gerarda Scarfe ‘ a oraz obrazów Zdzisława Beksińskiego. "Ścieżka" - prosty, a jednocześnie ciekawy utwór z niepozornym początkiem, ciekawym rozwinięciem i przytupem na końcu, z Hammondem w tle i wokalizą Agnieszki Biniek, Basi Jaworskiej, Sebastiana Adamczewskiego.
Łukasz Nowok: Dla mnie wszystkie są wyjątkowe, ale do ulubionych mogę na pewno zaliczyć: "Szłaś przede mną". To akurat jedna z krótszych kompozycji, bardzo melodyjna i właściwie bardzo radiowa. Poza tym "Ścieżka" czy "Tęsknota".
Do jednych z trudniejszych i chyba najbardziej rozbudowanych kompozycji na płycie Prawda i Sny zaliczam "Pytasz, co w moim życiu..." . To kompozycja na prawie 8 minut, w której możemy odnaleźć różne wątki artystyczne, jak również nasze muzyczne wyzwania.
Jarek Kąkol: Dodałbym do tych wymienionych przez chłopaków - "Z Ziemią krążymy wokół Słońca... ", napisanej do wiersza ks. Jana Twardowskiego.
- Jak z perspektywy czasu oceniacie wpływ tamtego doświadczenia – grania w Małym Kinie – na Wasz osobisty rozwój?
Mateusz Jachym: Dużo rzeczy - ważnych muzycznie- robiłem po raz pierwszy z Małym Kinem . Na przykład: występowanie na dużych festiwalach, spotykanie osób, które były ważne w świecie muzycznym, obycie z dużą, małą sceną, ze sprzętem, akustykami, z całym zapleczem grania, ze studiem, z tworzeniem muzyki. Dzięki próbom z Małym Kinem, szczególnie dzięki osobom Kuby Kotowskiego i Wojtka Hajdusianka, nauczyłem się dużo rzeczy, o których nie wiedziałem, jeżeli chodzi o muzykę i o granie. Te wszystkie rzeczy wywarły na mnie duży wpływ i zaważyły na dalszej drodze. W zespole soulowym Puste biuro, który założyłem, dużo z tamtych doświadczeń wykorzystałem. Do tej pory wykorzystuję.
Sebastian Adamczewski: Małe Kino poszerzyło zdecydowanie moją wrażliwość artystyczną, dojrzałość. Komponuję nie myśląc o odbiorcy, tylko o oddaniu w właściwy sposób emocji, które w danym momencie wywołują we mnie proces twórczy. Nie dbam o odbiór.
- Jak teraz wygląda Wasza droga artystyczna?
Łukasz Nowok: Póki co każdy tę drogę kreuje działając w różnych nurtach, a także w zespołach koncertowych. Na pewno każdy z nas po takiej przygodzie, jak Małe Kino, szuka czegoś bardzo dojrzałego i pewnie zbliżonego właśnie do tego projektu zarówno pracą, zaangażowaniem, jak i kierunkiem w muzyce. Ja przynajmniej mogę tak powiedzieć o sobie. Wspomnieniami cały czas wracam do tych czasów, kiedy to Małe Kino było dla mnie priorytetem z uwagi na fakt bardzo dużego osobistego rozwoju nie tylko w muzyce, ale także w literaturze. Pozwoliło mi bardziej dojrzale spojrzeć na świat. Nie ukrywam, że cały czas w głowie układam sobie powrót do tamtych czasów i liczę, że marzenia mimo wszystko się spełniają.
Daniel Główczyk: W tym roku chciałbym wydać swój tomik wierszy, który kilka lat temu odstawiłem na boczny tor, a który teraz ma wyraźne szanse na ujrzenie światła dziennego. Planuję to zrobić w drugiej połowie tego roku. W tym samym czasie chciałbym rozpocząć nagrania swojego materiału muzycznego, który przez ostatnie lata skrzętnie kompletuję w zaciszu sali prób. Myślę, że pierwsze dźwięki będzie można usłyszeć pod koniec roku. Poza tym cały czas wierzę w Małe Kino.
Sebastian Adamczewski: Po Małym Kinie trudno znaleźć dla siebie „ciekawe miejsce” w jakimś innym zespole. Wręcz drażni mnie sztampowe myślenie o próbie znalezienia się w jakimś nurcie tak, by zostać zauważonym. Grać „jak ktoś tam”. Kiedy w jakimś składzie, w którym gram, pojawia się taka myśl – wycofuję się. Póki co – najdłużej i całkiem dobrze układa mi się współpraca z Anią Mysłajek. Może właśnie dlatego, że wspólnie tworzymy muzykę, która odzwierciedla nas i przede wszystkim Ani teksty i jej charakter.
Poza tym sporo rzeczy tworzę sam – dzisiejsza technika pozwala mi być w pewnym sensie samowystarczalnym. Dużo czasu też poświęcam na współpracę z Pawłem Kurowskim w jego Sound Stone Studio. Okazało się, że praca z dźwiękiem i artystami to nasza wspólna pasja.
- Na koniec mam pytanie do Jarka, który wydaje się, że był i jest głównym odpowiedzialnym za istnienie i kształt Małego Kina. Zespół przez dwa lata nie koncertował, m.in. z powodu Twojego wyjazdu do Francji. Od zeszłego roku wróciłeś do grania z zespołem w bardziej okrojonym składzie, akustycznie, z nową osobą – Michaliną Putek – grającą na skrzypcach. Co cenisz sobie w takim akustycznym graniu?
Jarek Kąkol: Jest łatwiejsze logistycznie. Mam też swój wiek. Skakanie po scenie rockowej już mnie tak nie rajcuje. Nie jest już dla mnie mocnym przeżyciem. Wolę grać bardziej kameralnie, nawet dla mniejszej publiczności. Wydaje mi się, że mam wtedy lepszy z nią kontakt. Mogę podzielić się z nią więcej tym, co tam kiedyś zauważyłem i w kilka nutek ubrałem. Ale nadal traktuję granie jako przygodę, jako coś, co sprawia mi przyjemność.
- Czy widzisz przyszłość Małego Kina tylko w takiej akustycznej odsłonie?
Jarek Kąkol: Daniel bardzo chce, żebyśmy grali tak, jak kiedyś, na co ja nie mówię: „nie”. Ale też nie za bardzo idę w tym kierunku. Na razie jeżdżę na koncerty tylko z gitarą, sam lub w trojkę – z Sebastianem i Michaliną. Ale kto wie, czy nie zrobimy jeszcze dużego projektu. Tym bardziej, że ostatnio Kuba Kotowski, wysunął pomysł, który mnie zainteresował – żeby zrobić niektóre utwory Małego Kina symfonicznie. Oczywiście trzeba poszukać na to sponsorów, bo to są bardzo duże koszty. Na razie jest to tylko pomysł, ale wydaje mi się realnym. Wierzę, że jak bardzo się chce, to wiele rzeczy się spełnia.
O Małym Kinie – niezwykłym zespole z Żywca Agnieszce Kostuch opowiadali jego muzycy: Jarek Kąkol (lider, wokalista, gitarzysta), Mateusz Jachym (basista), Daniel Główczyk (basista), Łukasz Nowok (klawiszowiec), Sebastian Adamczewski(gitarzysta)
....................................................................................
Agnieszka Kostuch - Ur. w 1978 r. w Trzemesznie. Mieszka w Trzebini. Laureatka ogólnopolskich konkursów literackich. Autorka dwóch tomów poezji "Niemocni" (2015) i "Który odchodzisz" (2017). Publikuje teksty literackie i publicystyczne w różnych pismach i w sieci (czasami pod panieńskim nazwiskiem Sroczyńska), w licznych, pokonkursowych i nie tylko, antologiach. Miłośniczka gór. Mama dwójki nastoletnich dzieci.