Rozdział VIII. Witam was, piękne chwile!
- Usiądź, zaraz przyniosę coś ciepłego – powiedziałam, zostawiając Kubę sam na sam ze swoim zniszczonym zamkiem. Towarzystwa dotrzymywały mu jedynie stare, ale i eleganckie meble, bez których mój dom, nie byłby moim domem. Te starocie, które przechowywaliśmy były bezcenne. Każda rzecz miała swoją mentalną etykietę. Znaczenie, wartość i bezużyteczność dawały mi pewność, że posiadam to, co dla ludzi najważniejsze – pamiątki, które przesiąkły czasem.
Weszłam do kuchni i nerwowo zaczęłam szukać jakiś szklanek. Porcelana i talerze nie gościły w naszym domu zbyt często. Podczas każdej wojny domowej tata tłukł je na części pierwsze, dlatego obiady i śniadania jadaliśmy na papierowych, bądź plastikowych podstawkach. Wypłata mamy nie mogłaby pokryć kolejnych zestawów nowej i drogiej w tych czasach porcelany. Raz do roku, na Wigilię , składałam się z Anią. Nasze drobne, ale zapracowane pieniądze starczały na cztery talerze i cztery szklanki. Przynajmniej wtedy ojciec nie robił żadnej afery, a talerze pomieszkiwały w naszych półkach przez następne kilka miesięcy. Dochodziłam wtedy do wniosku, że tylko wtedy widać w nim przebłyski prawdziwego człowieka. Reszta roku okazywała jego ponure i ciężkie oblicze.
Schyliłam się do najniższej z półek, jakie znajdowały się w naszej kuchni. To tam mama chowała najpotrzebniejsze naczynia. Ojciec oczywiście nie wiedział o naszej tajnej skrytce. Postawiłam dwa kubeczki na blacie i wrzuciłam dwa woreczki pomarańczowej herbaty, którą wszyscy uwielbialiśmy. Czajnik z wodą już przyjaźnie gulgotał na gazie, dlatego postanowiłam wrócić do swojego gościa. Idąc do salonu, usłyszałam głos Ani. Nigdy nie zamykała drzwi, teraz też były lekko uchylone. Słyszałam wszystko, co mówiła, do nieznajomego adresata.
- Mamusia jest chora. Dlaczego mi to zrobiłeś tato? Przecież ona była taka dobra. Nie pozwalała mi i Zosi się kłócić, przynosiła nam słodkie pomarańcze. Tuliła nawet wtedy, kiedy nie było nam zimno. To czemu? Czemu nie uderzyłeś mnie? Przecież jestem mniejsza, a moje kości szybciutko się goją. Mamusia będzie długo cierpieć przez ciebie. A Zosia? Ona jest taka biedna… Pracuje, uczy się, pomaga mamusi. Teraz została sama. Co teraz będzie ?
Słowa, jakie płynęły z jej małych ust prawie w ogóle nie tłumaczyły mi ich znaczenia. Mówiła o tacie, mamie, mnie… Ale dlaczego zwracała się do taty? Dziecięce zachowania budziły we mnie respekt i zdziwienie zarazem. Postanowiłam zostawić Kubę na jeszcze jedną małą chwilę. Popchnęłam drzwi i weszłam do naszego małego i przytulnego pokoiku. Ania klęczała przed swoim łóżkiem. Wzrokiem śledziła zdjęcia, które ostatnio wieszałyśmy na ścianie. Gdy mnie zobaczyła, widocznie się przestraszyła. Szybko się wyprostowała, a na jej bladych policzkach pojawił się cień rumieńca. Podeszłam do siostry i z całej siły wtuliłam jej drobne ciałko do starego i wyciągniętego swetra.
- Bardzo cię kocham, Aniu. Wiesz o tym, prawda? – powiedziałam, zaciskając ramiona coraz mocniej.
Dziewczynka mimo swojego młodego wieku odwzajemniła uścisk.
- Ja ciebie też Zosiu kocham, mamusie też i tatusia nawet ! Mimo, że jest taki, jaki jest – powiedziała smutno, wyplątując się z fałdów jesiennego swetra.
Usiadła na łóżku i wbiła wzrok w podłogę.
- Dlaczego rozmawiałaś z tatą ? Przecież go tu nie ma – wyjaśniłam małej. Zaskoczona spojrzała w moją stronę.
- Jak to nie ma ? Mamusia mówiła, że tatuś jest wszędzie. Chodzi za mną do szkoły, do kościoła, a nawet wtedy, jak idę do Agatki – tłumaczyła rzewnie, wzmacniając swoją argumentację silnymi i zdecydowanymi ruchami.
Popatrzyłam na nią z ukosa.
- Ale tata nie chodzi z nami ani do kościoła, ani do szkoły, do Agatki przecież też nie – powiedziałam cierpko. Czułam, że faktycznie brakuje mi w życiu prawdziwego ojca. Ojca, który zabiera swoje córki na spacery, który mówi , że je kocha i który kupuje im róże na dzień kobiet. Tego pragnęłam. Paradoks tkwił w tym, że chęci były, rezultaty natomiast uciekały ode mnie jak najdalej.
- Tatuś jest duchem, pomaga mi, Zosiu. Może jak go poprosisz , to ten drugi tatuś będzie dobry ? – zapytała, podskakując radośnie.
O czym ona mówiła? Jaki drugi tatuś? Kompletnie nie mogłam jej zrozumieć.
- O czym mówisz, Aniu ? – zapytałam, coraz bardziej się zastanawiając o co chodzi mojej małej siostrze. Zachowywała się jak ktoś, kto stracił rozum. Nie wiedziałam, jak to odebrać. W sumie… Każde dziecko ma swoje fantazje. Kiedyś też taka byłam. Kłótnie, siniaki i ból zniszczyły moją wyobraźnie i ckliwość, którą Ania mimowolnie w sobie pielęgnowała. Zazdrościłam jej tej beztroskości. Cieszyła się wszystkim, ja tego nie potrafiłam.
- Ten tatuś w niebie. Przecież on na nas patrzy i zawsze nam pomaga ! – rzuciła, wskakując na łóżko jednym susem. Skrzypienie sprężyn i dźwięk uderzenia rozeszły się głucho po całym pokoju – wiesz jak na niego mówi mama ? Mama nazywa go Panem Bogiem, ale dla mnie to tatuś. Kocham go jak tego naszego tatusia, chociaż on mnie nie bije i nie krzyczy cały czas – dodała.
Teraz wszystko było jasne ! Poczułam ukłucie szczęścia i dumy. Tak małe dziecko, wiedziało jak ważna jest wiara i nadzieja. Sposób w jaki dodawała sobie otuchy był uroczy.
Uśmiechnęłam się smutno i rozczochrałam jej dwa, długie warkocze.
- Jestem z ciebie dumna, głuptasie ! – pocałowałam ją w policzek i wyszłam z pokoju.
Zrozumiałam jak bardzo jest mądra i dojrzała. Już nieraz pokazywała, że jej postawa wykracza ponad młody wiek. Mieć taką siostrę, to skarb, pomyślałam.
Przeszłam przez korytarz i weszłam do salonu. Kuba wciąż siedział na kanapie. Oglądał otoczenie, badał je swoimi ślicznymi oczami. Od razu gdy pojawiłam się w progu zwrócił je na mnie.
- Coś długo robisz tą herbatę, Zośka – parsknął, wciąż ciągnąc za nierozpięty zamek.
- Sztuka parzenia herbaty jest przecież bardzo skomplikowana, nie wiedziałeś o tym ? – posłałam mu łobuzerski uśmiech i podeszłam w stronę kanapy , na której siedział. Spokojnie usiadłam obok. Powoli odsunęłam jego ciepłe ręce od zamka, kładąc je na ciepłej frotowej narzucie – pozwól, że ja ci pomogę.
Jednym ruchem odblokowałam mechanizm zamka, uwalniając Kubę z sideł ciepłej i przeciwdeszczowej kurtki. Podskoczył jak małe dziecko.
- Myślałem, że się ugotuję ! – krzyknął – jesteś wielka, Zosia. Dzięki wielkie.
- Nie ma za co, drobiazg – poczerwieniałam. Lubiłam to uczucie. Uczucie ciepła, które zalewało moje chłodne oblicze.
- Wiesz co ? – zaczął niezdecydowanie – stęskniłem się za tobą. Brakowało mi tej twojej mistrzowskiej zaradności. Chciałem jeszcze raz poczuć się tak, jak wtedy.
- Czyli jak? – zapytałam, zwracając na niego swoje duże i przenikliwe oczy. Zastanawiałam się co odpowie. Łączyło nas wiele wspomnień –pięknych i ciepłych. Były jednak też momenty, w których oboje mieliśmy dość. Jego dedukcja mogła być rozbieżna w stosunku do mojej.
- Chciałem poczuć to ciepło, którego brakowało mi nie tylko ze względu na paskudną, jesienną pogodę.
- Faktycznie, tegoroczna jesień okropnie szczypie w nos – roześmiałam się. Nie pamiętam kiedy byłam tak bardzo szczęśliwa. Może to początek czegoś nowego ? Może nowy rycerz przyjechał na białym koniu ? W niezardzewiałej zbroi, oczywiście.