"Przeszedłem jeszcze kilka kroków, i naraz usłyszałem za sobą jednotonowy hurkot. Odwróciłem się. W tym samym czasie z tyłu ukazało się coś wielkiego, czarnego, które łomocąc po szynach zbliżało się do mnie. To coś z hukiem i łomotem przeleciało obok mnie i po chwili roztopiło się we mgle, a odgłos jego przejazdu wtopił się w ciszę nocy. To był zwykły wagon towarowy. Sam z siebie nie przedstawiał on niczego osobliwego, ale pojawienie się jego jedynego, bez lokomotywy i na dodatek nocą, tak mną wstrząsnęło*".
Pamiętacie zeszłotygodniową podróż wśród zjaw i widm pojawiających się pociągów na świecie? Jesteście gotowi na kolejną część? Dzisiejsza część będzie w połowie związana
z rzeczywistością, a w połowie oparta na relacjach świadków bądź udokumentowanych historycznie.
ODJAZD!
W Polsce zjawisko widmowych pociągów nie jest tak bardzo rozpowszechnione ja na świecie. Jednakże to nie znaczy, że wcale takie przypadki u nas nie występują. W Polsce pociągi-zjawy najczęściej pochodzą z czasów I lub II Wojny Światowej i przewożą niemieckich żołnierzy. Nieraz słychać z nich wojskowe piosenki.
Z jednej relacji wynika:
„Mieszkam niedaleko torów kolejowych, do najbliższych zabudowań mam jakiś kilometr. Miejscowa legenda mówi że niemal w każdą październikową i listopadową noc około 23 przejeżdża pociąg WIDMO! Nie ma go w żadnym rozkładzie i jest taki rozmyty, przezroczysty, jakby był z mgły. Babcia mi mówiła że to Niemiecki pociąg wiozący żołnierzy na front wschodni. W 1941 podobno, acz nie ma ŻADNYCH dowodów, są jedynie opowiadania starszych ludzi którzy pamiętają tamte czasy, to w 1941 podobno jak ten pociąg wjechał na most na Wiśle to partyzanci wysadzili most z tym pociągiem i wszyscy Niemcy zginęli. I od tamtego czasu w okolicach rocznicy tamtego wydarzenia (miało to mieć miejsce na przełomie października i listopada) to ten pociąg niemal co noc można zobaczyć na jego dawnej trasie. Wygląda strasznie, tak jakby był ze mgły, a w wagonach widać "żywe" trupy żołnierzy”.
Na samym terytorium dzisiejszej Polski jest kilka takich miejsc na których pojawiają się pociągi-zjawy, m.in. są to trasy do kwater Hitlera i jego sztabu oraz miejsca, w których wykuwano broni dla hitlerowskich bogów wojny. Trasy te prowadzą do: kwatery głównej Hitlera – „Wolfsschanze”/„Wilczy Szaniec” w Rastenburgu/Kętrzynie – Gierłożu. kwatery głównej Hitlera – kompleks „Anlage Mitte”/„Obszar Środek” w Tomaszowie Mazowieckim, Spale, Jeleniu i Konewce oraz kwatery głównej Hitlera – kompleks „Anlage Süd”/„Obszar Południe” w Stępinie-Cieszynie i Strzyżowie na Podkarpaciu.
{youtube}ejFK8rGqBcA{/youtube}
Trasa po których poruszały się niemieckiego pociągi prowadziła również do kompleksu o nieznanym do końca przeznaczeniu „Der Riese”/„Olbrzym” oraz podziemi zamków
w Książu/Fürstenstein i Czocha/Tzschocha.
Z Hitlerem związana jest także historia Złotego Pociągu. Pociąg ten wyruszył w listopadzie 1944 r. z zakładów zbrojeniowych w Petersdorfie. Lokomotywa ciągnęła 12 wagonów wyładowanych złotem i kosztownościami. Tego skarbu do dziś nie znaleziono. Co przewoził pociąg? Chodzą pogłoski, że Złoto Wrocławia, czyli wielki zbiór cennych przedmiotów oddanych do depozytu przez ludność Dolnego Śląska.
Jak mówi czarna legenda hitlerowskich skarbów, Złoty Pociąg został zatrzymany, a cała obsługa - zamordowana. Niemieckich kolejarzy i żołnierzy zastąpili esesmani. Potem pociąg wjechał tajnym tunelem do podziemnego kompleksu w górze Sobiesz pod Piechowicami na Śląsku, w rejonie Jeleniej Góry. Ma tam być do dziś.
{youtube}YAHdofF1e9E{/youtube}
Ciekawostką są również legendy, jakoby pod dworcem kolejowym we Wrocławiu znajdował się drugi podziemny dworzec. Według innych miejskich legend, pod Dworcem Głównym miał działać szpital, do którego podziemną koleją dowożono rannych. Mówiono, że kolej kursowała po Wrocławiu, a tory prowadziły aż do Berlina.
Pociągi z podziemnej stacji miały wyjeżdżać na Brochów i Ołtaszyn, gdzie działały koszary. Transport rannych odbywał się pod ziemią, by po przegranych bitwach na froncie wschodnim morale społeczeństwa nie zostały obniżone. Z legendarnych już podziemi miały też prowadzić tunele do innych części miasta i do pozostałych schronów.
{youtube}WaDFBnPtquE{/youtube}
W polskiej literaturze motyw pociągów-widm rozsławił Stefan Grabiński (1887-1936) w swych opowiadaniach grozy: „Głucha przestrzeń”, „Ślepy tor”, „Smoluch”, „Sygnały”, „Błędny pociąg”. Pisał jeszcze w takich latach gdzie po torach poruszały się lokomotywy i pociągi, które teraz możemy oglądać w skansenach taboru kolejowego np. w Chabówce.
Na pewno większość z Was słyszała o niewidzialnych rękach wpychających ludzi pod pociągi. Na pograniczu Beskidu Żywieckiego i Makowieckiego krąży legenda o pewnej dziewczynie:
„Ta historia miała miejsce w Osielcu, w latach 70. Opowiadano, że pewna dziewczyna straciła narzeczonego i strasznie za nim rozpaczała. Pewnego dnia stała na peronie w oczekiwaniu na pociąg i kiedy wjechał on na stację, to jakaś siła usiłowała ja wepchnąć pod jego koła. Na szczęście uratował ją pewien chłopiec, który ją skrycie i mocno kochał... Potem doszła ona do wniosku, że to dusza jej chłopaka chciała, by zakończyła ona swe życie i połączyła się z nim w zaświatach... A zatem skończyło się to klasycznym happy endem”.
Na tej trasie też, wydarzył się cud. Pewno słyszeliście o lokomotywie, która sama podróżowała po szlaku i tylko dzięki cudowi nie doszło do tragedii.
„Także w zimie 1982/83 roku pamiętnym się stała tajemnicza ucieczka lokomotywy ze stacji w Zakopanem. Potężny elektrowóz typu EU06 samoczynnie się odhamował, ruszył w dół szlaku rozcinając zwrotnicę i pojechał w dół szlaku w kierunku Nowego Targu, nabierając prędkości, po drodze omal nie zderzając się z pociągiem nr 513 z Krakowa do Zakopanego na stacji w Białym Dunajcu. NB, pociągiem tym jechał mój ojciec do Zakopanego... Usiłowano więc zatrzymać go po drodze, ale było to niemożliwe – niemal 80-tonowa maszyna toczyła się po torach z prędkością ponad 100 km/h za nic mając wysiłki kolejarzy. Elektrowóz przeleciał jak burza przez stację w Nowym Targu, i pognał w stronę Lasku. Dopiero ostry podjazd pod Pyzówkę zdołał wytracić jego prędkość i umożliwiło to złapanie go w Nowym Targu, gdzie powrócił po nieudanym sforsowaniu tegoż podjazdu... Badanie tachografu zdumiało ekspertów, bowiem elektrowóz toczył się z prędkością prawie 120 km/h (maksymalna prędkość konstrukcyjna EU06 wynosiła 127 km/h) po szlaku, na którym pociągi mogły poruszać się z prędkościami poniżej 80 km/h, i nie wypadł z szyn! Cud??? „
Może to historia nie do końca o pociągu widmie, ale pewno nie wielu z Was wie, że po naszym kraju poruszają się także ultra-sekretne pociągi-widma wożące paliwo jądrowe ze Szczecina do czeskich elektrowni jądrowych w jedną stronę i niezwykle niebezpieczne tzw. popioły reaktorowe w drugą w ramach „Operacji Oklahoma”.
„Ta historia zdarzyła się naprawdę, na początku lat osiemdziesiątych, kiedy jeszcze robiłem studium języka angielskiego na Śląsku. Przez tydzień zakuwałem angielski, a w sobotę po południu jechałem do rodziców. Pociągiem, bo miałem zniżkę i taniej mnie to wynosiło. Zazwyczaj jeździłem do Krakowa, a potem wsiadałem do zakopiańskiego i po trzech godzinach byłem w domu.
Tej soboty coś jednak zatrzymało mnie w Krakowie i wsiadłem do nocnego pociągu, który odjeżdżał ze stacji Kraków-Płaszów o godzinie 23:35. Pociąg ten wlókł się przeraźliwie długo od stacji do stacji, tej nocy także. Dobrze po pierwszej byliśmy dopiero w Kalwarii Lanckoronie. Pociąg wtoczył się na stację i znieruchomiał. Czekałem na sygnał odjazdu, ale semafory na końcu peronów świeciły czerwienią…
Ciekawy byłem, co się stało. Upływały minuty, pięć, dziesięć… - i ciągle nic. Po kwadransie wreszcie usłyszałem pomruk potężnych diesli od strony Krakowa i po chwili na stację wjechał pociąg. Niemal jednocześnie zalśniły zielonym światłem semafory na kierunku do Zakopanego. Ale nasz pociąg stał pod czerwonym sygnałem, a zatem mieliśmy przepuścić ten pociąg. - Jakiś ekspres? – pomyślałem – ale dlaczego nie zapowiadany? Przyjrzałem się tamtemu pociągowi. Był jakiś dziwny i dziwnie jechał przez stację. Nie przy peronie, tylko po najdalszym torze od budynku stacji. Składał się z dwóch potężnych lokomotyw – nie elektrycznych typu EU czy ET, tylko spalinowych ciągnących dziesięć czy dwanaście potężnych wagonów wyglądających jak chłodnie. I znów dwie potężne dieslowskie lokomotywy.
- Ki diabeł? – przecież z doświadczenia wiedziałem, że był to zbytek mocy, bo na tych górskich trasach ten pociąg nie osiągnie więcej niż 80 km/h – szczególnie na ostrych podjazdach pod Kalwarię i Pyzówkę, gdzie są jeszcze ostre zakręty, uniemożliwiające szybką jazdę.
Pociąg przetoczył się przez stację i znikł w ciemnościach zimowej nocy. Odczekaliśmy jeszcze kwadrans i nasz pociąg wreszcie ruszył. Nie zastanawiałem się dłużej nad tym, ale w Suchej Beskidzkiej czekała mnie niespodzianka. Kiedy wjechaliśmy w obręb miasta, na torze wiodącym do Zakopanego ujrzałem ten dziwny pociąg. Przyjrzałem się mu dokładniej
i wreszcie mi zaskoczyło, co było w nim dziwnego. Te wagony wyglądały, jak chłodnie, ale były szersze od standardowych wagonów. Szersze i masywniejsze. I musiały być cholernie ciężkie, bo szyny gięły się pod naciskiem masywnych osi, a silniki lokomotyw wyły na najwyższych obrotach.
Usiłowałem sobie wyobrazić, co jest takiego ciężkiego, co można przewozić takimi wagonami, ale nie wymyśliłem niczego sensownego. Kiedy pytałem kolejarzy o ten pociąg,
to tylko wzruszali ramionami. Jeden z nich tylko rozejrzał się na boki i rzekł:
- Lepiej niech się pan o to nie pyta. Zdrowiej jest o takich sprawach nic nie wiedzieć…
Potem się dowiedziałem – zresztą całkiem przypadkowo, że ten pociąg zawsze poruszał się
w nocy, zawsze poza jakimkolwiek rozkładem jazdy, a w dzień stał na małych, zagubionych wśród gór i lasów stacyjkach, gdzie nikomu nie rzucał się w oczy.
Czy był to właśnie taki rakietowy pociąg…?”
Kolejna historia związana z linią Sucha Beskidzka – Żywiec:
To wydarzyło się w maju lub czerwcu 1974 roku., kiedy byłem w IV klasie Technikum Leśnego w Brynku k./Tarnowskich Gór. Koniec szkoły był bliski i chyba już byłem po maturze lub w jej trakcie… Pojechałem wtedy na weekend do domu, oczywiście pociągiem z czterema przesiadkami: z Brynku do Tarnowskich Gór, z Tarnowskich Gór do Katowic, z Katowic do Krakowa i wreszcie z Krakowa do Zakopanego, który to pociąg w Jordanowie miał być o 23:30 czy 23:40. Tak się złożyło, że zaspałem i zamiast w Jordanowie wysiadłem w Chabówce. Powrotny pociąg w kierunku do Jordanowa miałem dopiero koło trzeciej rano, więc niewiele myśląc po prostu poszedłem za torami w kierunku domu. Dystans 11 km nie wydawał mi się wcale strasznym, no bo jak się ma osiemnaście lat przeskakuje się góry i jednym tchem przepływa oceany, więc co to było dla młodego człowieka, którym wtedy byłem? Dwie godziny marszu? – dla psa mucha!
Noc była wprawdzie pochmurna i ciepła, ale w szczelinach pomiędzy chmurami od czasu do czasu przezierał księżyc, więc szło mi się lekko i nawet przyjemnie. Minąłem Skawę (jeszcze wtedy była tam jedna stacja w tej wsi) i znów wyszedłem poza zasięg świateł tej stacji. Teraz „sztreka” wiodła przez niezamieszkały teren – po lewej rzeka i przyległe łąki, po prawej las. Cisza już niemal letniej nocy dzwoniła w uszach. Aż naraz…
Usłyszałem od strony Jordanowa jadący pociąg. Nie było w tym nic dziwnego, to były czasy, w których tory tętniły życiem i pociągi kursowały co kilkadziesiąt minut. Zszedłem z torowiska i poszedłem obok toru, jak tylko pozwalało mi na to położenie nasypu, który momentami ostro spadał ku Skawie. Naraz usłyszałem ochrypły ryk sygnału elektrowozu, a w chwilę później zobaczyłem ostry blask jego lamp zza zakrętu. Pociąg jechał powoli, nie więcej, niż 30 km/h, a potężne silniki lokomotywy pracowały na niskich obrotach. Zszedłem jeszcze bardziej z toru, a pociąg zrównał się ze mną. Spojrzałem i ze zdumienia opadła mi szczęka – za elektrowozem znajdowały się lokomotywy. W niepewnym świetle księżyca widziałem cztery czy pięć lokomotyw: potężna Ty i jakieś inne, w tym jedna bardzo stara z wielkim kołem napędowym i piszczałkowym kominem… Dziwny pociąg przejechał i powoli znikł za kolejnym zakrętem. Pomyślałem, że pewnie kręcą jakiś film i widziałem właśnie przewóz rekwizytów, które w nim grały…
Upłynęło kilka minut, może pięć, nie więcej. I naraz od strony krakowskiego szlaku usłyszałem znowu ryknięcie elektrowozu przed sygnałem czy tarczą ostrzegawczą i po dwóch – trzech minutach obok mnie przejechał kolejny pociąg, tym razem to był jakiś towarowiec z co najmniej dwudziestoma wagonami i dwoma lokomotywami. Jechał z prędkością co najmniej 60-70 km/h szybko znikł dudniąc w kierunku Chabówki… Nasłuchiwałem przez jakiś czas, ale poza oddalającym się dudnieniem niczego nie usłyszałem. A przecież… Teraz dopiero dotarło do mnie, że te dwa pociągi – zakładając, że jechały z niezmienionymi prędkościami – musiały się spotkać jeszcze pomiędzy Skawą a Chabówką! Nie słyszałem, by ten drugi pociąg hamował gwałtownie czy uderzył w ten pierwszy. A musiałby!
Nie wiem, co to było. Czy widmem był ten pierwszy pociąg, czy ten drugi? Ten drugi nie mógłby nie dogonić tego pierwszego, bo jechał dwukrotnie szybciej, więc musiałby spotkać się z nim na dystansie tych siedmiu czy ośmiu kilometrów, jakie dzieliły mnie od Chabówki. Nie mogły się wyprzedzić w Skawie, bo tam był tylko jeden tor… Chyba że ten pierwszy został ostrzeżony i przyspieszył, i zdążył dojechać do Chabówki? Takiej możliwości nie można odrzucić. Mogłem tego nie usłyszeć, bo w nocnej ciszy odgłosy pociągów zlały się w jeden łomot… Potem obliczyłem, że gdyby oba pociągi jechały ze stałą prędkością, to do kolizji doszłoby w 8. minucie od czasu ich zaobserwowania i na 2 km przed stacją w Chabówce…„
Wybiegając nieco w stronę Tarnowski Gór. Na stacji położonej w bliskiej odległości od tej miejscowości krążą plotki iż coś strasznego zagnieździło się w tunelu pod stacją Radzionków Rojca. Według legendy w połowie sierpnia 1904 roku na jednotorowym odcinku biegnącym pod stacja zdarzyło się coś niewytłumaczalnego, coś, co w konsekwencji miało okazać się wizualną zapowiedzią przyszłego tragicznego wypadku. Około dwudziestej trzeciej czasu miejscowego naprzeciw lokomotywy ciągnącej skład towarowy wyjechał pociąg osobowy. Gdy maszynista spostrzegł światła zbliżającego się ze znaczą prędkości pociągu na ratunek było już za późno. Nawet, gdyby hamulce działały z pełna mocna nie zatrzymałyby już rozpędzonego składu. Lecz…. W chwili, gdy już miało dość do zderzenia pociąg osobowy zniknął… jakby rozpłynął się we mgle.. Pozostała tylko dziwna mgła i echo stuku kół.. Maszynista na początku nie opowiedział nikomu o tym wydarzeniu aż do czasu, gdy dwa lata później podobny wypadek wydarzy się w tym miejscu i na pociąg towarowy najechał skład osobowy, który akurat tej nocy jechał trasą okrężną…
Obecnie miejsce to zapomniane jest przez większość mieszkańców miasta. Przy odrobinie szczęścia może uda się komuś jeszcze znaleźć jakieś ślady upamiętniające to wydarzenie ukryte gdzieś w zakamarkach tunelu.
W województwie opolskim krąży legenda według której „na wschód i zachód Długomiłowic rozciągały się bagna. One należały do właścicieli ziemskich. Większość tych bagien porośnięta była trzciną. Wcześniej wydobywano tam torf. Było to przedsięwzięcie nieopłacalne, dlatego zrezygnowano z dalszego wydobywania. Legenda głosi, że mimo zakazu na bagnach pojawiali się przypadkowi ludzie , którzy kradli torf. Oni właśnie widzieli i rozpowiadali o „pociągu widmie”. Pociąg Widmo ”według opowiadań świadków miał żarzące koła , z okien buchały płomienie ognia, a w powietrzu roznosił się zapach śmierci. Z wagonów słychać było narzekania i jęki. Proszono o pomoc i ratunek. Słychać było wołania „Ratujcie , bo nas zabiją ”. Pewnego dnia do Dębowej wybrała się żona miejscowego piekarza do piwowara, aby w dzbanku przyneść drożdży. Opóźniła swój powrót i wracała dopiero późną nocą Noc ma swoje tajemnice - mówi ludowe przysłowie , co też w tym przypadku się potwierdziło. Kobieta zobaczyła płonący pociąg widmo i usłyszała jęki, narzekania i wołanie o ratunek . Ze strachu nie mogła iść dalej . Zawróciła i zapukała do okna domu stojącego na skraju lasu. Odważny mężczyzna odprowadził przestraszona kobietę do Długomiłowic. Pociąg widmo zniknął w bagnach . Podobną historię przeżyła inna kobieta z Długomiłowic. Chciała karetą właścicieli ziemskich wybrać się do Kędzierzyna . Zamiast o godzinie 4.00 rano, z domu wyszła o północy. W szczerym polu zobaczyła pociąg widmo pędzący bardzo szybko. Kobieta przestraszyła się i pobiegła do Domu Celnego. Zapukała i poprosiła o pomoc. Dyżurujący celnik otworzył jej drzwi . Opowiedziała mu swoje przeżycie. Mężczyzna odpowiedział jej spokojnie – „To nie jest nic nowego”. Potwierdził, że to widmo jest widywane często”.
Jeśli chodzi o Żywiec i okolice Żywiecczyzny, to póki co nie ma żadnych opowieści o pociągach-widmach.
Istnieje jednak pewna historia dotycząca rodziny Habsburgów (nie naszej żywieckiej), związana z Joanną Szaloną - córką Ferdynanda Aragońskiego i Izabeli I Kastylijskiej, a żoną Filipa I Pięknego. W związku z tym małżeństwem Habsburgowie uzyskali dziedziczne prawa do korony Hiszpanii. Dlaczego Szalona? Ponieważ była związana namiętną i bezgraniczną miłością do swojego męża Filipa Pięknego, który istotnie nierzadko podążał za uciechami oferowanymi przez liczne damy dworu. Niestety umarł bardzo młodo, ponieważ w wieku 28 lat. Jego śmierć stała się początkiem schizofrenii Joanny, albowiem zrozpaczona kobieta nie potrafiła poradzić sobie z tym nieszczęściem, które w tak młodym wieku dosięgło jej ukochanego. Coraz bardziej Joanna pozostawała zawieszona pomiędzy rzeczywistością a złudzeniami, zdawała się sprawiać wrażenie jakby nadal uważała że Filip żyje, a co gorsze, że nawet jeśli nie żyje to jeszcze może powrócić do świata żywych. Stąd też nie dopuszczała myśli do rozstania się z jego ciałem, dlatego też odbywała liczne podróże pociągiem z trumną zmarłego po całej Europie. Zatrzymywała się tylko w nocy, żeby pospacerować ze swoim ukochanym. Dochodziło również do tego, że Joanna otwierała trumnę i dopuszczała się czynów nekrofilskich.
Wiara w zjawiska paranormalne jest tak powszechna, że nie jest zarezerwowana tylko dla określonej grupy. W takie zjawiska wierzą zarówno kobiety, jak i mężczyźni, młodzi czy w podeszłym wieku. W tym wypadku po prostu nie ma reguły. Jedni twierdzą, że potrzeba wiary w dziwne zjawiska wywodzi się z ludzkiej potrzeby nadawania sensu wszystkiemu, co nas otacza. Jedni wiążą to ze złudnymi procesami poznawczymi: fałszywym postrzeganiem, fałszywą interpretacją bądź pamięcią wybiórczą. Ale kto z nas nie lubi opowieści tego typu? Takie historie z pewnością słucha się z zaciekawieniem, a eksperymenty ze zjawiskami paranormalnymi są niezwykłe i zajmujące.
Macie więcej jakichś ciekawych i niezwykłych opowieści? Piszcie na Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Opracowanie: Katarzyna Mołdysz
Źródła:
*P. Czechow – „Strachy”
http://www.tvn24.pl/wroclaw,44/podziemne-miasto-legendy-i-prawda-o-wroclawskich-schronach,309480.html
http://www.wykop.pl/ramka/1766232/pociag-i-kompleks-rakietowy-w-jednym-rosja/
http://www.dominik-kucinski.e-blogi.pl/komentarze,48848.html
http://opolskie.regiopedia.pl/wiki/legenda-o-pociagu-widmie-w-dlugomilowicach
http://forum.nysa.pl/viewtopic.php?t=5776
http://forum.nagrzyby.pl/viewtopic.php?t=12932
http://wszechocean.blogspot.com/2011/09/pociagi-widma-i-widma-w-pociagach-3.html
http://markus13.flog.pl/wpis/5998012/pociag-widmo
http://www.dominik-kucinski.e-blogi.pl/komentarze,48848.html
http://www.polskieradio.pl/8/405/Artykul/589830,Tragiczne-dzieje-Joanny-Szalonej
http://horrorsandscaryshits.blox.pl/html/1310721,262146,14,15.html?9,2012
http://heinrichjosefdamian.blogspot.com/2010/07/cwiczenie-1-ciezkie-rece.html