Ci którzy pojawili się w sobotnie popołudnie w murach Miejskiego Centrum Kultury w Żywcu wiedzą sami, że atmosfera imprezy była pełna radości, pozytywnych emocji i dawała ogromną satysfakcję. Pomysłodawcy Żywieckiej Pozytywki (Katarzyna Lach, Rafał Mołdysz) w tej edycji zbierali fundusze dla podopiecznej Fundacji Pomocy Dzieciom w Żywcu – pięcioletniej Julci – chorej na uogólnione idiopatyczne zapalenie stawów. Patronat nad imprezą objął Burmistrz Żywca Pan Antoni Szlagor, a nad organizacją i przygotowaniem programu artystycznego czuwał Dyrektor Miejskiego Centrum Kultury – Pan Marek Regel wraz z pomysłodawcami imprezy. Koncert poprowadził Pan Mieczysław Krzak.
Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia w chyba każdym domu pojawi się choinka. Żywa czy sztuczna – nieważne, ważne by była pięknie przystrojona. Nie chodzi tutaj tylko o kolorowe światełka czy łańcuchy, ale również o bombki, które mogą być zastąpione figurkami o tematyce świątecznej.Ciekawą propozycję takich świątecznych ozdób (i nie tylko) prezentuje studentka pedagogiki i autorka niezwykle ciekawego bloga – Kasia, mieszkanka Żywca, która od jakiegoś czasu zajmuje się rzeźbą z mas plastycznych, a także techniką decoupage, quillingu, scrapbookingu oraz wielu innych. W jej twórczości znajdujemy nie tylko płaskorzeźby choinkowe, ale również przestrzenne figurki aniołów, kartki okolicznościowe, wazony z gliny bądź szkła, czy też kwiaty zrobione z jesiennych liści. Rękodzieło takie jest doskonałym pomysłem na prezent dla bliskiej osoby, może być także wspaniałą ozdobą każdego domu. Tym samym zapraszamy do samodzielnej zabawy lub zapoznania się z umiejętnościami Kasi, które można znaleźć na stronie o nazwie Żywieckie rękoczyny, lub na facebookowym profilu akcji.
Społeczeństwo zwykle, gdy ma do czynienia z dzieckiem, które „zeszło na złą drogę” posądza za to środowisko, w jakim się wychowywało dziecko. Badacze psychologii oraz socjologii szukają winy w szkole, telewizji, grach komputerowych czy w filmach pełnych przemocy. Jednak przede wszystkim zaistniałą sytuacją obarczają rodziców, w rezultacie, czego psycholodzy, pedagodzy próbują pomóc dys-logicznym – „złym” dzieciom, „naprawiając” ich rodziców, sadząc, że powodem ich dysfunkcjonalności są niewłaściwe metody wychowawcze. Owszem, w wielu przypadkach tak jest, jednak niekiedy rodzice (wg badań) nie mają prawie żadnego oddziaływania na zachowanie swoich dzieci. Jakie dziecko można zatem określić mianem dys-logicznego? Bernard Rimland opisuje w książce „Dziecko dys-logiczne”, że jest nim wychowanek cierpiący na nadpobudliwość lub zaburzenia uwagi, zaburzenia umiejętności szkolnych, depresję, który jest agresywny, zbuntowany bądź porywczy.
W sobotni wieczór w Miejskim Centrum Kultury wystąpił zespół Don’t Ask Smigus. Kapela która składa się z muzyków pochodzących z różnych stron świata. W skład zespołu wchodzi Brytyjczyk David Molus (śpiew i gitara), Amerykanin Thymn Chase (śpiew i instrumenty klawiszowe) oraz Polacy: Jurek Drobot (gitara basowa), Jarek Wyka (perkusja) i Tomasz Zapała (gitara).Zespół zagrał fenomenalnie, śmiem twierdzić, że występ ten był najlepszym koncertem jaki odbył się w Żywcu. Wrażliwość jaką dzielili się muzycy z „Don’t Ask Smigus” była swoistą mieszaniną wszelkich gatunków muzycznych, wyróżniając głównie rock, blues oraz folk. Bardzo trudno jest jednoznacznie określić styl zespołu, bowiem uważny słuchacz może odnaleźć w ich twórczości elementy rocka, bluesowego feelingu, psychodelii, transu czy nawet lirycznej ballady. Muzyka jaką przedstawili artyści zabrała odbiorców w wędrówkę po licznych gatunkach, dzięki czemu odbiorca mógł powiązać ze sobą niektóre wątki, gdyż bardzo często można było odnieść mylne wrażenie, że jeden utwór jest podobny do drugiego. W muzyce „Don’t Ask Smigus” można odnaleźć fascynację takich bardów muzyki jak: Bob Dylan, Neil Young czy Johnny Cash.Elementem, który wybijał się na pierwszy plan był niewątpliwie głos wokalisty. Cudownie brudny, niestandardowy, emocjonalny zabierał publiczność w każdej piosence w odmienne miejsca: poczynając od wyobrażenia jazdy samochodem wśród kaktusów po dzikiej prerii, przez romantyzm, aż do dancingów z lat 70 XX wieku. Głos wokalisty działał na psychikę oraz emocje, wywoływał dreszcze, a po skończonym koncercie ciężko było dojść do siebie. Sama postać sceniczna wokalisty wzbudza zachwyt poprzez swoją teatralną manierę, minimalizm, smutek i „organiczne” połączenie ze swoją gitarą.
Przechodząc obok plakatów porozwieszanych w mieście z informacją o koncercie zespołu Lips of Virgin i zespołu Dżouk, nikt zapewne nie spodziewał się tak fenomenalnego występu.W piątkowy wieczór w Piwiarni Żywieckiej zaprezentowały się dwie obiecujące kapele, zwłaszcza na uwagę zasługuje zespół pochodzący z Węgierskiej Górki „Dżouk”. Bluesmani dali naprawdę nieziemski koncert i w mojej opinii zaprezentowali się najlepiej podczas tego wieczoru. Wrażenie robiły gitarowe dźwięki, solówki i mocny, pewny głos wokalisty. Wokalista ma w sobie moc, która emanuje. Swoja charyzmą oraz ruchem scenicznym emanował w taki sposób, że z każdą upływającą sekundą coraz więcej osób znajdowało się pod sceną. Tylko pozazdrościć tak świetnego frontmana. Widać, że muzycy czują muzykę całym sercem. Rozgrzał publikę do czerwoności i na tyle, że nie chciała wypuścić zespołu ze sceny, domagając się raz po raz bisów.Zespół „Lips of Virgin” promował swoją najnowszą płytkę „Funky Monkey”. Już sam tytuł płyty zgodnie z recenzjami nawiązuje do muzyki „skocznej i pikantnej”. Muzycy Lips of Virgin dali dobry koncert, oprócz paru niedociągnięć technicznych i wokalnych (przed wokalista jeszcze duzo pracy, zwłaszcza nad dykcją, co słychać zarówno na koncertach, jak i na płycie), nie było widać tak wielkiego entuzjazmu na twarzach publiki, jak przy występie „Dżouka”. Mimo tego kapela dała sobie radę i publiczność na pewno zapamięta parę momentów z tego występu. Na uwagę zasługuje praca perkusisty, który niezmordowanie dawał z siebie wszystko i częściowo nadawał ton reszcie. Warto również zaznaczyć, że LoV to jeden w pierwszych kolektywów, który próbuje przełamać modę na muzykę rockową i okołorockową na Żywiecczyźnie, za co należą im się brawa. Grupa dopiero się rozkręca i progres jest naprawdę błyskawiczny, a 300 rozdanych płyt to tylko przedsmak wydarzeń i akcji, jakie już niebawem mogą „potrząsać” miastem.Niestety trzeba wypunktować najsłabsze ogniwo imprezy, czyli mało przemyślane wnętrze lokalu piwiarni, bo w okolicach godziny 21 nie dało się podejść do baru, a już tym bardziej koło niego przejść. Sprawa jest dosyć problematyczna, bo to właściwie jedyny lokal w Żywcu, w którym można zorganizować jakiś koncert, jednak wypadałoby pomyśleć nad przeniesieniem sceny i sprzętu muzycznego – na czas samych koncertów – do drewnianej wiaty ( połączonej z wnętrzem lokalu ), gdzie jest więcej miejsca.Piątkowy koncert zostanie na długo w pamięci, choćby ze względu na jego niepowtarzalny klimat i charyzmę wokalisty zespołu „Dżouk”, przy występie którego miało się wrażenie że świat zatrzymał się w miejscu. Oby takich występów było jak najwięcej.
W niedzielne popołudnie scena Miejskiego Centrum Kultury w Żywcu należała do kabaretu Jurki, który zaserwował publiczności solidną dawkę śmiechu.Kabaret prezentował skecze z Albumu Rodzinnego ale również podczas występu nie zabrakło znanych już numerów i monologów jak „Wieczorne rozmowy Mirka i Lucyny” czy skecz „Odchudzanie”. Aby przełamać „lody” z publiką i stworzyć atmosferę rodzinną, (jak u babci) kabareciarze zaprosili na scenę dwójkę ludzi serwując im herbatę, a reszcie zebranych rozdali jogurty i paczkę suszonych śliwek.Występ skupiał się na polskiej rzeczywistości rodzinnej, ale też nie tylko. Kabareciarze prezentowali w skeczach życie rodziny inteligenckiej, która aby żyć spokojnie w swojej kamienicy musiała co wieczór udawać kłótnie rodzinne, przedstawili zarobki polonisty pracującego 22 lata w zawodzie, które zostały skonfrontowane z karierą złodziejską dziecka nauczyciela, który w jedną noc zarabia więcej niż ojciec na miesiąc. Ukazali niewydarzone rozmowy o seksie i przemijalności kobiecego ciała. Nie zabrakło również podczas występu piosenek poruszających tematykę nałogów: alkoholizmu, obżarstwa i nikotynizmu oraz kobiecego ciała.Dużym plusem podczas występu była improwizacja artystów, zabawa słowem i formą. Żarty na wielu poziomach, swoboda sceniczna, groteska czyli jeden uzupełniający się zespół. Występ był spontaniczny i charakteryzujący się dużym poziomem absurdu. A śmiech udzielał się nie tylko publiczności ale i czasem samym występującym. Na uwagę również zasługują metamorfozy Agnieszki Litwin-Sobańskiej, która w każdym skeczu zmieniała się nie do poznania. Natomiast atrybutem rozpoznawczym były różowe rajstopy.Dzięki występowi zebrana publiczność miała okazję oderwać się do szarej rzeczywistości, a ogromna dawka śmiechu nie jednemu podniosła poziom endorfin o kilka procent. Podczas tego wieczoru narzekać można było jedynie na połowiczną frekwencję. Być może przyczyną tej absencji była pogoda, a może dzień, cytując kabaret Jurki:- Wiesz jaki dzisiaj jest dzień?- PONURYDla tych co przyszli na kabaret na pewno taki nie był.
…czyli słów kilka o twórczości kulturalnej nauczycieli, ich współpracy ze środowiskiem lokalnym oraz korzystaniu z kultury (na podstawie badań w żywieckich szkołach ponadgimnazjalnych)”
Kiedy siadam do napisania tego artykułu, nie myślę o tym, jak bardzo sport wpłynął na moje życie. Kolejny głęboki wdech, wydech, świadomość własnego zdrowia. I pozytywów, jakie daje ruch. Wracam pamięcią do lat najmłodszych, kiedy jako mały, ciekawy świata dziecko chwyciłem pierwszą piłeczkę do ręki, kopnąłem pierwszą piłkę do nogi. I gdzieś przez te wszystkie lata ta piłka do różnego rodzaju sportu, ciągle ze mną jest. I dzięki temu czuję się ciągle młodo. Bo wiek na papierze nie ma znaczenia. To jak się czuję wewnątrz, wyznacza to, kim jestem na zewnątrz.Zaczęło się od ciekawości. Padło kiedyś hasło: to jest fajne. Będziemy to robić. I tak przy każdej lekcji wychowania fizycznego, czy też boiska pod blokiem, kopaliśmy, odbijaliśmy tę piłkę w imię frajdy, pasji, chęci spędzania wspólnych chwil razem, bo w grupie zaczęliśmy się realizować. Wtedy jeszcze nie mieliśmy o tym pojęcia, chcieliśmy to robić, w dodatku razem. Bez żadnej ideologii.Czego się nie dotknąłem, jakikolwiek sport związany z piłką, to zawsze był talent. Rzucałem masowo w koszykówkę za 3 punkty, jak niegdyś John Stockton z Utah Jazz. Przez pewien czas wystawiałem kolegom piłki na szkolnych zajęciach, jak Paweł Zagumny. Kiedyś otrzymałem w domu rodzinnym zwykłą rakietkę do tenisa stołowego. W szkole stały 4 stoły. Samemu – grać się nie da. Kolega do zabawy znalazł się szybko. Byli też inni. Były także pierwsze zawody. Od razu zwycięstwo. I ten głos wewnętrzny: będę coś z tym dalej robić. I tak zleciał czas aż do dziś, gdzie obecnie nie mam miejsca na swoje trofea we własnym pokoju. Inne piłki trzeba było wcześniej odłożyć i skupić się tylko na jednej dyscyplinie. To się nazywa oddanie całkowite.