Na rynku wydawnictw poświęconych Żywiecczyźnie ukazał się nowy – X numer – półrocznika Gronie. We wstępie możemy przeczytać, że został przygotowany przez nowy zespół redakcyjny pod przewodnictwem Mirosława Miodońskiego. O nowości wydawniczej dowiedziałem się zupełnie przypadkowo, gdyż zarząd TMZŻ (organ wydający pismo) nie zadbał w żaden sposób o promocje i znając zamiłowanie Towarzystwa do „chomikowania” książek, będzie zalegał w magazynie przez kolejne 30 lat. Miło mi zarazem, że jestem pierwszą osobą, która podejmuje się rzetelnej recenzji tego numeru, ponieważ w trakcie poszukiwań w Internecie nie znalazłem żadnych informacji na temat „Groni” nr X.
Readatacja społeczna wobec osób opuszczających zakłady karne. Opracowanie wykonane na podstawie Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Żywcu oraz Aresztu Śledczego w Bielsku Białej.
Dlaczego muzyka płynąca z elektroakustyków pasuje do zieleni parku i lampki dobrego wina? Rozwiązanie tej zagadki poznali Ci, którzy w sobotę przyszli na koncert Przemysława Strączka i Teriver’a Cheung’a do Kawiarni Wiedeńskiej DeKaffe.Koncert rozpoczął się z lekkim poślizgiem. Po czym zaczęła się dwugodzinna uczta dla koneserów jazzowego grania na gitarze. Siła oraz jakość dźwięku płynąca z obu gitar była na bardzo wysokim poziomie. Słyszalny był każdy dźwięk. Zresztą, czego innego można się spodziewać po tak znakomitych muzykach dzierżących w dłoniach elektroakustyki marki Ibanez oraz Gibson? Gdy zamknęło się oczy w czasie grania, nie sposób było pozbyć się wrażenia, że na „scenie” siedzi więcej niż tylko dwie osoby. Energia bijąca od obu muzyków udzieliła się skromnej, lecz oddanej – przynajmniej w większości – publiczności, która entuzjastycznie reagowała na poczynania muzyków. Duet serwował publiczności zarówno dynamicznie jak i spokojnie aranżacyjnie utwory. Mimo, że żaden z artystów nie grał na gitarze basowej, to partie basu grane były naprzemiennie przez obu jazzmanów. W rezultacie ten niecodzienny eksperyment brzmiał nad wyraz dobrze. Muzycy zaserwowali publiczności muzykę momentami hipnotyczną, obłąkaną, jednostajną – gdzie jeden utwór bardziej przypominał drugi – innym zaś razem pulsującą, wprawiająca w trans. Malując liryczny pejzaż duo budowało atmosferę powoli zmierzając ku żywszym piosenkom. Szkoda, że dopiero pod koniec koncertu rozkręcili się „na maksa”. Ich trwające często nawet po kilka minut popisy solowe dawały ewidentnie dużą radość zarówno im, jak i ludziom przybyłym na koncert. Mimo tego, że niektórzy hałasowali niemiłosiernie, a szept w drugiej części koncertu okazywał się zjawiskiem paranormalnym i właściwie uniemożliwiał odbiór koncertu, występ emanował ogromną ilością luzu i scenicznej swobody, tak bardzo potrzebnej w muzyce jazzowej.Koncert był kameralny, publiczność w większości składała się ze znajomych, niestety może dlatego iż, występ zbiegł się w czasie z Dniami Powiatu, na które udało się więcej ludzi. Mimo to od samego początku było czuć od muzyków wielkie zaangażowanie. Widać, że grali na gitarach z wielką pasją i wkładali w to całą swoją energię oraz serce. Czasem aż ciężko uwierzyć, że ludzie wolą wybrać się w ciepły, słoneczny wieczór na imprezę masową zamiast delektować się dźwiękami płynącymi z instrumentów w zaciszu zamkowego parku sącząc lampkę wina, otulonym w przytulny koc. Ale z ludźmi tak to już bywa i mało co można w takiej sytuacji zrobić.
Ukazał się przewodnik o Żywcu zatytułowany „Żywiec znany i nieznany”. Publikacja ta została wydana w ramach projektu pt. „Rozwój współpracy kulturalnej i turystycznej bliźniaczych miast Żywiec i Cadca” współfinansowanego przez Unię Europejską z Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego w ramach Programu Współpracy Transgranicznej Rzeczpospolita Polska – Republika Słowacka 2007-2013 oraz z budżetu państwa za pośrednictwem Euroregionu Beskidy.
Na rynku czytelniczym ukazała się książka Ireneusza Jeziorskiego pt. „Fotografia w praktyce społecznej. Szkice z antropologii wizualnej”. Publikacja ta została dofinansowana z grantu wewnętrznego Akademii Techniczno Humanistycznej w Bielsku-Białej oraz środków Towarzystwa Naukowego Żywieckiego.
W piątkowy wieczór o godzinie 20.30 rozpoczął się koncert jazzowy w Kawiarni Wiedeńskiej „DeKaffe”. Wystąpił powstały przed kilkoma miesiącami zespół pochodzący ze Śląska - Piotr Schmidt Quartet. Zespół zagrał w czteroosobowym składzie: Piotr Schmidt, Tomasz Bura, Michał Kapczuk, Sebastian Kuchczyński. Koncert był podzielony na dwie, około czterdziestominutowe części, w których artyści próbowali rozgrzać publiczność.Niestety koncert nie należał do najlepszych, w porównaniu do wcześniejszych, jakie odbyły się w Kawiarni Wiedeńskiej, warto wspomnieć choćby występ Stefana Honig’a, który zabrał publiczność w magiczny odmienny świat zadumy i melancholii. Jazzowy Quartet wydał się nazbyt sztuczny w tym co robi, a przecież jazz posiada tendencję do improwizacji, specyficznej „mowy instrumentów”, lekkości, płynności, dowolności. Występ powinien być iście muzyczną i plastyczną ucztą, wypełniony zarówno indywidualnymi popisami danego muzyka oraz wirtuozerską grą, której zabrakło. Nie można zaprzeczyć, iż Quartet pod przewodnictwem Piotra Schmidt’a posiada doskonałą technikę gry. Warto tutaj pochwalić basistę za świetną, osobliwą technikę klangu na gitarze, pokroju najlepszego polskiego basisty Wojtka Pilichowskiego. Mimo dobrego warsztatu rzemieślniczego grupie brakuje duszy, brakuje zespolenia z instrumentem, z publicznością. Jedynym wyjątkiem był klawiszowiec, który dał z siebie wszystko, włożył sporo energii, miłości, ducha w swoją grę, co można było zauważyć. Wydawać by się mogło, że to właśnie klawiszowiec, a nie frontman grający na trąbce zespala cały zespół w całość, nadaje mu sens. Brak duszy być może spowodowany jest tym, iż muzycy grali z nut, a nie dali ponieść się emocjom jakie płynęły z dźwięków. Każdy utwór Quartetu był za bardzo schematyczny, za mało improwizacji, a za dużo ram dźwiękowych. Po skończonym koncercie można było odnieść wrażenie, iż muzycy nie szanują swojej publiczności, gdyż ta domagała się głośno i owacyjnie bisów, natomiast jazzmani niewzruszeni niczym, bez żadnego słowa udali się do swojego stolika. Dopiero po długich konsultacjach między sobą, „co mają zagrać”, łaskawie wyszli na „scenę”.
Przeglądając publikacje na temat Żywiecczyzny, zwłaszcza te nowsze, można odnieść wrażenie, że czasy publikacji na dobrym poziomie, jak np. publikacje Zofii Rączki, dawno minęły.
Towarzystwo Naukowe Żywieckie powstało w 2005 roku w celu popierania i rozwijania badań naukowych we wszystkich gałęziach wiedzy, a szczególnie badań nad historią, sztuką i kulturą Żywiecczyzny.Towarzystwo pragnie inicjować, organizować i wspierać projekty badawcze, które dążą do poszerzenia wiedzy na temat regionu żywieckiego. Temu celowi służy również działalność wydawnicza. Obecnie Towarzystwo koordynuje wydawanie dwóch serii wydawniczych: Biblioteki Żywieckiej i źródłowej serii Fontes Historiae Terrae Zyvecensis. Grupuje ono naukowców różnych dziedzin badawczych, zarówno humanistycznych, jak i przyrodniczych.
Punktem moich rozważań jest stwierdzenie Tomasza Piątka, które znalazło się w wywiadzie przeprowadzonym przez Arka Gruszczyńskiego – „czytanie jest dla frajerów”[1]. Czy rzeczywiście w kraju, w którym zamyka się biblioteki (eufemicznie – „łączy się”), a w szkołach zamiast pokazywać, że literatura powinna uczyć wrażliwości, formatuje się mózgi i zapycha głowy młodych ludzi siermiężnymi lekturami, można mówić o roli i wpływie literatury?Nie tak dawno, bo w roku 1983, Maria Janion w wywiadzie przeprowadzonym przez Jerzego Niesiobędzkiego, mówiła o kryzysie humanistyki, brakiem odpowiedzi na potrzeby społeczne z jej strony. W tym samym wywiadzie badaczka literatury mówiła również o terapeutycznej roli literatury dla współczesnego człowieka[2]. Czy dziś, po dwudziestu ośmiu latach od tego stwierdzenia, literatura nadal spełnia rolę „terapeutyczną”?Współczesny człowiek, zagubiony w cywilizacji technicznej, mający trudności z przystosowaniem się do cywilizacyjnego tempa życia, raczej nie szuka odpowiedzi na pytania egzystencjalne w literaturze, przykładem młodzież szkolna, która coraz częściej widzi brak sensu czytania „Lalki” Bolesława Prusa czy w ogóle sensu sięgania po literaturę.Dawniej literatura potrafiła zmieniać świat, wpływała na ludzi – wystarczy jako przykład podać „Cierpienia młodego Wertera” – powieść, która wpłynęła na ludzi do tego stopnia, że popełniali oni samobójstwa z miłości, mając egzemplarz tejże książki w kieszeni[3]. Literatura w swoim zamiarze ma uczyć bycia wrażliwym, wrażliwym na różne rzeczy, zjawiska, co za tym idzie powinna powodować pewne zmiany w świecie – czy tak się dzieje?
Już wkrótce na rynku czytelniczym ukaże się wydawnictwo poświęcone tajemniczej osadzie – Rudzy. Czym była Rudza i jak związana jest z dziejami Żywca? Na to pytanie odpowiedzi udziela Zofia Rączka: